- Idź go przeprosić.
Brązowe ślepia spojrzały na niego bez emocji, jak zwykle zresztą, ale pierwszy raz miał ochotę je za to wydrapać. Zjeżył sierść. Niezrozumienie ze strony Iglastej Gwiazdy przyjął spokojnie, ale fakt, że Borsuk miała inne zdanie niż on był jak cios w plecy. Warknął.
- Dlaczego niby?! To lisie łajno powinno do mnie przyjść i przeprosić! Nie mam zamiaru się przed nim upokarzać! To ja jestem zastępcą, prawie liderem...
- Prawie - weszła mu w słowo. - Proszę, proszę, nagle przestało ci to przeszkadzać?
Bury położył po sobie uszy, szczerząc kły w stronę siostry.
- Nie łap mnie za słowa! - warknął, bijąc ogonem. - Nie chcę być liderem i doskonale o tym wiesz! Gdyby to ode mnie zależało… - zamilkł, a w jego ślepiach zalśniła wściekłość. - O nie, ciebie to gówno obchodzi… Zależy ci tylko na władzy! Brat zostanie liderem, to na pewno wybierze cię na zastępcę, tak? W końcu nikt inny się do tego nie nadaje, sama tak mówiłaś! Masz gdzieś, co ja chcę, zależy ci tylko na tym! I co, zabijesz mnie jak nie zdechnę odpowiednio szybko? Powiesz wszystkim, że to wypadek, albo… - jego oczy błysnęły. - albo że zginąłem jako bohater, broniąc klanu i nie mogłaś mnie uratować! Jak ojciec. Plan idealny!
- Przejrzałeś mnie - zimny głos Borsuk sprawił, że kocur znieruchomiał. Na jej pysku nie malowały się żadne emocje. - Po wszystkim miałam jeszcze zabić Jastrzębi Podmuch, bo od początku patrzy mi na łapy i pewnie domyśliła by się prawdy.
Wróblowe Serce nie miał pojęcia, co powiedzieć. Gniew uleciał z niego w jednej chwili. Patrzył zszokowany w pozbawione choć jednej iskierki ciepła ślepia siostry.
- Przepraszam - miauknął, odwracając wzrok. - Nie chciałem tego powiedzieć.
- Chciałeś i powiedziałeś - odparła, nie zmieniając wyrazu pyska. - Idź go przeprosić.
Po prostu odwróciła się i odeszła, i Wróblowe Serce był pewny, że nie zobaczy jej do końca dnia, nawet jeśli spróbuje ją znaleźć. Spuścił łeb. Był beznadziejnym zastępcą i beznadziejnym bratem, i wszystko wskazywało na to, że niedługo zostanie też beznadziejnym liderem.
Borsuk miała rację. We wszystkim. Potrzebował jej, tak samo jak klan potrzebował lidera, który go poprowadzi. W głębi serca czuł, że tak właśnie miało się stać. Że to na jego barki miał spaść ten ciężar. Tego od niego oczekiwali. Tylko że on… nie był na to gotowy. Mrok spowijał go coraz mocniej, wyciągając po niego swoje macki. Każdego wschodu słońca budził się z krzykiem, bojąc się, że tym razem krew na jego łapach okaże się być prawdziwa. Gubił się we własnej głowie, przerażało go to, co w sobie odkrył. Jak ktoś taki miał kogokolwiek poprowadzić? Jak można powierzyć mu władzę? Bez nikogo nad sobą… Mógł stać się nieobliczalny.
Zacisnął ślepia. Została mu jedna pocieszająca myśl.
Z każdej sytuacji było wyjście. Ostateczne.
Skierował łapy w stronę legowiska medyków.
W pewnym sensie cieszył się, że Fasolka i jej dzieci przebywały w żłobku. Nikt nie będzie świadkiem tego, co zaraz miało się stać. Odetchnął głęboko.
Kiedyś powiedział Borsuk, że jeśli miałby kogoś zamordować, to byłby właśnie Potrójny Krok. Nigdy nikogo nie nienawidził tak, jak jego. Odradziła stwierdzając, że łatwo byłoby się domyślić, że to jego dzieło.
- Potrójny Kroku? - miauknął, a jego głos zginął w otaczającej ciszy. - Potrójny Kroku?
Szelest. Z szybko bijącym sercem nasłuchiwał kroków zbliżających się w jego stronę.
- Czego? - grymas, który pojawił się na pysku liliowego, gdy ten stanął w wejściu, ciężko było nazwać uśmiechem. Wróblowe Serce odetchnął głębiej, próbując uspokoić jeżącą się sierść.
- Chciałem przeprosić.
<Trójko? Co ty na to? :P>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz