Ruszyli za Pszczółką i Wschodem. Z każdym krokiem napięcie pomiędzy nimi rosło. Konopia nie rozumiała czemu Bocian skłamał w sprawie brata. Starsza medyczka zasługiwała na prawdę. Powinna wiedzieć, że jej syn nie żyje, zamiast się łudzić, że zobaczy go ponownie. Szylkretka posłała Bocianowi niezadowolone spojrzenie.
— Musisz jej powiedzieć prawdę — burknęła cicho na niego.
Bocian westchnął ciężko.
— Później — odpowiedział jedynie i ucichł znów.
Jego zielone ślipia błądziły gdzieś po niebie. Konopia niechętnie odpuściła mu na razie, spoglądając na prowadzące je koty. Dawne Lisiaki nie zdawały się chodzić głodne w nowym miejscu. Pszczółka i Wschód zatrzymali się nagle. Konopia ujrzała wysokie niczym drzewa metalowe ustrojstwo Dwnunogów. Nie mieli jak przejść na druga stronę. Będą musieli iść na około. Spojrzała na medyków. Ci nie zdawali się nie zaspokojeni. Podeszli do płotu i zaczęli kopać.
— Konopio, pomóż mi — poprosił Wschód, spoglądając ukradkiem na brata. — A ty mamie.
Podeszli bez protestu do tamtych i zaczęli kopać. Konopia spojrzała na drugą stronę płotu. Ciągnący się tam las nie wydawał się mały, lecz pachniał zupełnie inaczej niż normalny las. Owocami i kwiatami. Kotka słyszała kiedyś, że Dwunogi prowadziły takie lasy dla owoców, które zjadały. Łasica kiedyś jej o tym opowiadał. W jej łebku zapanował mętlik. Nie rozumiała czemu Lisiaki osiedliły się na terenie Dwunogów. Czyżby wszyscy stali się pieszczochami? Ale też nie śmierdzieli jak oni. Może sad był opuszczony?
— Mieszkamy teraz... tu? — nie wiedziała za bardzo jakiego słowa użyć.
Wschód oderwał się od pracy i uśmiechnął lekko.
— Tak, nazywamy to miejsce Owocowym Lasem — wyjaśnił kotce. — Niegdyś należał do Dwunogów, ale od dawna ich tu nie ma. A dzięki owocom mamy zwierzyny pod dostatkiem! No i lisy nie mają jak tu się dostać. Ale...
Konopia zaskoczona uniosła ogon.
— Brzmi... dobrze — miauknęła sama lekko zdziwiona. — Ale... Co ale?
Wschód wrócił do kopania.
— Nie wolno przekraczać ogrodzenia — mruknął. — My medycy musimy zgłaszać, że brak nam ziół, żeby wyjść, ale ogółem wychodzenie nie za bardzo wchodzi w rachubę.
Ogon Konopii zawirował w powietrzu. Nie po to uciekła od Nocniaków, by znów gnić w zamknięciu. Nieco większym, ale nadal zamknięciu. Nie podobało jej się to ani trochę.
— Głupia zasada — burknęła.
— Wolisz ryzykować Konopio ściągnięciem lisów lub co gorzej Nocniaków do Owocowego Lasu? — odezwała się Pszczółka, a jej głos pobrzmiewał surowością. — Zrozum, większość z nas nie ma siły znów tracić domu znikąd.
Konopia westchnęła. Wiedziała, że medyczka ma rację, ale nadal to nie podobało się jej. Kochała wolność. Podczas wędrówek z Bocianem przyzwyczaiła się do niej zbyt mocno. Myśl, że nie będzie mogła już chodzić gdzie chce zabolała ją. Tym bardziej, że chciała jeszcze wybrać do Klanu Wilka. Dopytać ojca Pójdźki o nią. Teraz plan się trochę porypał.
— Rozumiem — mruknęła cicho, spoglądając z ukosa na Bociana.
On również nie zdawał się być zachwycony takim ograniczeniem wolności.
— Dobra, starczy — ogłosił Wschód, przeciskając się na druga stronę. — Tylko musisz się pochylić mocniej, żeby sobie futra nie wyrwała.
Konopia kiwnęła łbem i podobnie jak kocur przecisnęła się na drugą stronę. Poczuła jak metal nieprzyjemnie zawadził o jej skórę, na szczęście nie wyrwał futra. Pszczółka także przeszła bez problemowo. Jedynie Bocian utknął. A bardziej zaplątał się w metalowy płot. Białe futro niewdzięcznie owiło się wokół prętów.
— Na ostry i ciernie — burknął Bocian, próbując przekręcić jakoś łeb, by się uwolnić.
Szylkretka zaśmiała się cicho. Widok tak bezradnego białego nie należał do częstych. Podbiegła do niego szybko, by pomóc przyjacielowi się wyswobodzić. Parę sprawnych ruchów pyskiem i Bociek był wolny. Biały wstał pospiesznie i otrzepał się z kurzu. Zielone ślipia kocura na uderzenie serca zawiesiły na niej wzrok.
— Dzięki — burknął niezbyt zadowolony, że potrzebował z tym pomocy. — Gdzie teraz? — mruknął do brata i matki.
Ci spojrzeli po sobie, jakby po cichu przekazywali sobie jakąś informację, po czym ruszyli w głąb Owocowego Lasu. Bocian i Konopia podążyli za nimi. Jabłonie oraz inne owocowe drzewa nieznane kotce otoczyły ich po chwili. Szylkretka przyglądała się uważnie nowemu miejscu. Wyglądało zupełnie inaczej niż dotychczas poznane przez nią tereny. Kwiaty oraz owoce zdobiły las nadając mu bajkowy wygląd. Niewielkie gromady koniczyn zdobiły zakątki pomiędzy drzewami, a krzewy jeżyn i malin walczyły z drzewami o dominację w sadzie. Z jabłoni spoglądały na nich koty. Skryte w liściach wyglądały niczym ptaki gotowe zaraz odlecieć. Wśród nich kotka dojrzała wiele znajomych pysków. Jej mentor Szakłak stał tuż obok swojej partnerki Gąski, a na gałęzi za nimi Konopia dostrzegła Sokoła.
— Bocian! — zawołał znajomy głos za nimi.
Obydwoje się odwrócili i ujrzeli wracającego z wróblem w pysku Żurawia. Kocurek wyglądający zupełnie już jak zmarły ojciec Bociana podbiegł do brata.
— Hej — mruknął niemrawie w odpowiedzi i przeniósł wzrok na Konopie. — Chcesz później pozwiedzać? — zaproponował kotce, zlewając brata.
— U, jasne — miauknęła, rozglądając się za matką. — Tylko spotkam się z Bazylią i możemy lecieć — dodała, próbując odnaleźć wzrokiem szare futro rodzicielki.
Kątem oka ujrzała zmartwiony wyraz pyska Pszczółki.
— Coś się stało? — zapytała zdziwiona.
Kotka spuściła łeb jedynie.
— Wiesz... — zaczął niepewnie Wschód, podchodząc do kotki bliżej. — Gdy was nie było trochę się działo... — urwał dziwnie, wbijając wzrok w łapy.
Konopia trzepnęła ogonem zniecierpliwiona. Nie rozumiała o co chodzi im wszystkim.
Czemu nie mogli jej wprost powiedzieć co się stało zamiast tak kręcić?
— I? — burknęła, wbijając parę zielonych ślip w rudego.
Denerwowała ją ta ciągnąca się cisza.
— Co się stało? — zapytał zdezorientowany Bocian, podchodząc do przyjaciółki i spoglądając na Wschód.
Rudzielec nadal nie odpowiedział.
— Bazylia odeszła — oświadczył głos za nią.
Konopia odwróciła się za siebie gwałtownie.
— Przykro mi, Konopio... — Szyszka spoglądała na nią smutno.
Tuż za nią stali Nostalgia i Myszołów. Ich równie niemrawe pyski nie zapowiadały niczego dobrego.
— Co?
Cały świat kotki zawalił się nagle.
Jak to jej matka odeszła? Poszła sobie gdzieś? Zaginęła podczas ataku Klanu Nocy na nich?
Konopia nic nie rozumiała z tego. Przecież mama nie zostawiłaby jej i Ostróżki od tak.
— Twojej mamy już nie ma z nami — zaczęła smutnym głosem czarna kotka. — Zginęła jak bohaterka, zabierając ze sobą Łasicę. Łasica... on... on...
— Okazał się wronią strawa — dokończyła za nią Nostalgia, cała się jeżąc. — Lisim bobkiem nie wartym zgniłej piszczki. Wyrzyganym kłakiem, który powinien... — urwała uciszona przez Szyszkę.
Czarna posłała jej proszące spojrzenie, więc szylkretka wycofała się. Szyszka zrobiła parę kroków w stronę Konopii.
— Łasica, on wykorzystał Golec... — wyznała ściszonym głosem. — I prawdopodobnie i twoją mamę. — dodała ze smutkiem, spoglądając na kotkę.
Konopia poczuła jak łzy wypełniają jej ślipia. Jej mama, ukochana rodzicielka opowiadająca im bajki do snu nie żyła, a najfajniejszy wojownik, z którym bawiły się z siostrą jako kocięta okazał się ich ojcem i gwałcicielem. Gorzka gula urosła w gardle kotki. Zaczęła przypominać sobie wszystkie sytuacje, gdzie naciskała z siostrą na mamę, by powiedziała jak poznała tatę, jak się w sobie zakochali. Teraz zrozumiała czemu Bazylia tak niechętnie cokolwiek im zdradzała. Czemu zawsze miała smutek w ślipiach. Serce Konopii przyspieszyło niebezpiecznie, gdy zrozumiała ile bólu musiała zadać rodzicielce jako kociak.
— N-nie — wymiauczała żałośnie. — T-to... to nie może być pra-prawda!
Smutne żółte ślipia posłały jej współczujące spojrzenie. Szyszka zrobiła krok w jej stronę zapewne chcąc ją przytulić, lecz Konopia wycofała się pospiesznie. Rozejrzała się dookoła. Wszystkie ślipia wbiły w nią współczujące spojrzenie. Nie chciała tego. Nie chciała ich współczucia. Chciała jedynie spotkać znów swoją mamę. Przebiła się przez koty i nie zważając na wołające za nią głosy wbiegła w głąb sadu. Dopiero gdy okrzyki za nią ucichły za nią, zatrzymała się i rozpłakała na dobre. Nie rozumiała czemu los znów jej dogryzał. Czemu nie mogło być tak beztrosko jak za czasów dzieciństwa. Wcale nie chciała poznać smaku wojny, czy niewoli. Nikomu nie podpadła oraz sama nie uczynniała niczego złego.
Więc czemu wszechświat tak jej nienawidził?
— Tu jesteś, lisi bobku — mruknął Bocian
Spojrzała na niego znad zapłakanych ślip. Ostatnie czego potrzebowała to jego wymądrzeń, czy wszelakich innych mądrości. Była smutna. I zła. Chciała być sama. Chciała się poużalać nad sobą i nad swoim losem, a wiedziała, że Bocian nie pozwoli jej na to.
— Zo-zostaw mnie — burknęła, siorbając nosem.
Biały westchnął, podchodząc do niej. Gniew szybko urosła w kotce. Smutek za łatwo zmieniał się w złość.
— Zo-zostaw mnie! Słyszysz?! Zo-zostaw! — wydarła na niego, celując w niego jednym zgniłych owoców leżących na ziemi.
Bocian sprawie ominął pocisk i stanął z Konopią pyskiem w pysk. Jego poważne zielone ślipia przyglądały jej się ze spokojem. Kotka poczuła jak jeszcze więcej łez gromadzi jej się w ślipiach. Nie wytrzymała. Znów wybuchła płaczem, wtulając się w białe futro.
— My-mysi... bo-bobek — mruknęła cicho.
— Powiedział lisi — odgryzł się Bocian, klepiąc lekko szylkretkę po grzbiecie ogonem.
* * *
Czas mijał i leczył rany. Smutek po stracie matki powoli zmniejszał się z każdym minionym księżycem. Niestety jak to w życiu było na drodze Konopii pojawiły się inne problemy. W tym obrażona siostra. Ostróżka zdawała się nie być wstanie wybaczyć jej pozostawienie w obozie wroga. Z obojętnością na pysku mijała ją, zdając się nie zauważać siostry. Konopii coraz trudniej było udawać, że zachowanie Ostróżki jej nie boli. W końcu kiedyś były niemal nierozłączne. W końcu teraz miały tylko siebie z rodziny. Mama, tata i brat nie żyli. Pozostawał im jedyne Żuk i Trzmiel, lecz relacja z przyrodnimi braćmi też nie była łatwa. Byli owocem gwałtu, a ich matka zdecydowanie ich nie chciała. Golec odkąd opuściła kociarnie zupełnie zignorowała ich istnienie. I jeszcze o ile Trzmiel i Jabłko stali się nie rozłączni i chodzili niemal wszędzie razem, błagając mentorów o kolejne wspólne treningi, tak Żuk cały czas siedział sam. Jego kontakt z rówieśnikami ograniczał się do zaczepek i awantur. Nie radził sobie w społeczeństwie, a pomoc brata uparcie odrzucał. A teraz dodatkowo przez chorobę czarny kocurek gnił w legowisku medyków.
— Konopio, idziesz? — zawołała Gąska, spoglądając na szylkretkę, wylegującą się pod jabłonią.
Mieli zaraz zacząć patrol łowiecki. Musieli korzystać z Pory Zielonych Liści póki zwierzyny było dużo. Nigdy nie wiadomo było co im dalej życie przyniesie.
— Już — miauknęła Konopia z zamiarem podniesienia się.
Uporczywy ból w łapie pojawił się przy próbie wyprostowania się. Na pysk kotki wkradł się grymas.
— Aj — wyrwało się jej, podejmując drugą próbę zgięcia kończyny, tym razem udaną.
Gąska spojrzała na nią zmartwionym wzrokiem.
— Może lepiej idź z tym do Wschodu — mruknęła srebrna. — Nie wygląda to za dobrze. Coś ostatnio nas choroby prześladują — stęknęła.
Konopi trudno było się nie zgodzić. Bała się co będzie zimą, gdy zioła będą trudniej dostępne.
— Przeproś ode mnie Uszatkę — miauknęła, kierując się powoli w stronę jeżyn oplatającego śliwkę.
Łapa uporczywie nie przestawała boleć, więc Konopia starała się jak najbardziej ją usztywnić podczas ruchu. Nie rozumiała czemu ta ją pobolewała. Ani znikąd nie spadła, ani w nic nie uderzyła. A przecież ból nie brał się znikąd.
— Wschodzie? — zawołała przed wejściem.
Rudzielec zajęty opatrywaniem łapy Sokoła dał jej znać ogonem, że zaraz podejdzie. Jego uczennice przyglądały się uważnie jak mentor zawija pajęczynę wokół patyków usztywniających łapę kocura.
— Co się stało? — rzucił medyk, zerkając na szylkretkę. — Też złapałaś kolec?
Konopia pokręciła łbem.
— Jak to też? — mruknęła zdziwiona, wchodząc do legowiska.
Odpowiedz sama wyrosła przed nią. Bocian siedział w kącie legowiska medyków opatrując się sam.
— Te kolce to prawdziwa zmora — burknął niezadowolony. — Gorzej niż w prawdziwym lesie — marudził, widząc przyjaciółkę uniósł brwi. — Co ci, lisi bobku?
Konopia zakłopotana lekko owinęła się ogonem.
— Łapa mnie boli — wyznała.
— Która? — podszedł do niej. — Nie będę zgadywał — mruknął.
— Ta — uniosła lekko kończynę, krzywiąc się przy okazji. — Boli jak ruszam, a się nie uderzyłam w nią — wyjaśniła.
<Bociek, help>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz