Długo czekać nie musiał, gdy koty, a raczej kotki, bo oczywiście feminizm obecnej liderki dawał się we znaki, wróciły ze zgromadzenia. Tuż obok, po jego bokach, szła dwójka jego podopiecznych, którym chciał zapewnić dobrą przyszłość i dobre wychowanie. Bez względu na wszystko.
— Mała R... Wielka Gwiazdo — miauknął niechętnie. Czuł pieczenie w żołądku od samego patrzenia na tą okropną istotę. Nie zasługiwała na bycie liderką. Spojrzał przelotnym wzrokiem po dwójce dawnych Klifiaków. — Chcę, byś przyjęła ich do klanu. — warknął. — I nie obchodzi mnie, co o tym myślisz. Mam to gdzieś. Mają tutaj zostać.
Mała przyjrzała się dwóm uczniom, krzywiąc nos.
— Już sobie sprowadzasz kolejne kocury? — pokręciła głową. — Ta kotka może jak najbardziej zostać, a ten drugi... No nie wiem... Musiałbyś mnie ładnie poprosić — uśmiechnęła się zadowolona z tego, że miała kocura w garści.
Van kątem oka obserwował zdezorientowanie na oczach syna. Strzepnął ogonem. Żadna pierdolona Mała Róża nie będzie mu rozkazywać, a już na pewno nie miał zamiaru jej o nic prosić.
— Chyba sobie żartujesz — warknął. — Prędzej jeże zaczną latać, niż będę cię błagać o cokolwiek. Kocury ci się przydadzą w ten czy inny sposób, nawet jako mięso armatnie, więc co to za różnica? Oboje skorzystamy na przyjęciu Chłodnej Łapy do klanu.
Postanowił wziąć ją na logikę. Strategię, której ona chyba nie kumała, ale wcale się nie dziwił, bo ułomna była jak mało kto.
Liderka napuszyła się na rozkazujący ton jego głosu. Choćby miał tu stać do nocy, nie miał zamiaru ustępować.
— No dobrze... Uznajmy, że mam dobry humor i kiedy indziej spłacisz ten dług. Niech zostanie, ale to ty za niego odpowiadasz. Za to ja się zajmę tą drugą uroczą istotą — miauknęła, podchodząc do Łasicy z uśmiechem.
Warknął pod nosem. Chciała mu zniszczyć córkę? Nastawi ją przeciw niemu? Wychowa ją na tchórza?
— Lepiej, żebyś jej nie zniszczyła swoimi idiotycznymi poglądami — syknął, zirytowany faktem, że nie miał nad nią żadnej władzy. Trzeba było ją zabić, gdy była okazja.
— Oj nie martw już się tym. Na pewno się dogadamy. Kotki powinny trzymać się razem — miauknęła, otaczając Łasice ogonem. — Chodź. Pokaże ci obóz i gdzie będziesz spała...
Kocur prychnął. Pazury umięśnionych łap zacisnęły się na ziemi, rozładowując gniew zbierający się w jego ciele.
— Kretyńska imitacja prawdziwego przywódcy — splunął, spoglądając na syna. — Zaopiekuję się tobą tak, jak obiecałem. Nauczę cię wszystkiego lepiej niż Klifiacy. Lepiej niż zasrana Mała Róża. Nawet nie zasłużyła, by nazywać ją Gwiazdą.
— Ja nie chcę tu być... — miauknął smętnie, ale nie był w stanie wziąć nogi za pas, otumaniony jeszcze przez zioła.
— Och, mój drogi . — Mroczny Omen zaśmiał się, przybierając znowu spokojny wyraz pyska, gdy tylko zwrócił swoją uwagę znowu na synu. Jego dzieci będą potęgą. Mała tego nie zniszczy. — Sam zobaczysz, jak będzie ci tu dobrze. Jestem tu, ja, twój ojciec. A to, co wyrabia Wielka Gwiazda nie ma żadnego znaczenia. — miauknął. — Jeszcze się przyzwyczaisz.
— Chce do domu... — odparł Chłód, rozglądając się po obcym terenie. — Uhhh... będę chyba wymiotował — Skulił się czując mdłości.
— Tu jest twój dom — odparł zimno kocur i odsunął się obrzydzony, widząc skuloną postawę Chłodu. — Co to ma być? Czemu pokazujesz, że źle się czujesz? Podnieś łeb. Nic ci nie będzie.
— Ygh... — jęknął. — Może dlatego, że źle się czuje, co? — prychnął sarkastycznie. Zrobił kilka kroków w nieznaną stronę.— Nie odwracaj się ode mnie, gdy do ciebie mówię. — miauknął twardo. Nie chciał spuszczać syna z oczu. Widząc jego sarkastyczną odpowiedź, postanowił wyciągnąć kartę ofiary. — Aż tak bardzo nie kochasz swojego ojca? Słuchaj. Wiem, ile nas dzieli, ale chcę to zmienić. Nadrobić to, co odebrał nam Klan Klifu. Relację ojca z synem. — wymruczał. Ciężko było mu stwierdzić, co najlepiej działało na Chłód. Czy opłacało się brać go na litość. — Teraz kocury mają ciężką sytuację, więc nie okazuj słabości. Będą czerpać z tego korzyści.
Westchnął. Zatrzymując się. — Ojej, ale ty biedny. Normalnie żal mi ciebie — fuknął podirytowany. — Co z tego, że jesteś moim ojcem? Nie zmienia to tego, że jesteś porywaczem! Na dodatek mnie naćpałeś. Gdyby nie to, na pewno już dawno widziałbyś tylko mój ogon! A teraz wybacz, tato — dodał wypluwając to słowo z pyska. — Ale idę do medyka. Na pewno tu jakiegoś macie. — powiedział, wznawiając poszukiwania.
Mroczny Omen parsknął pod nosem. Nie. Nie działało.
Podobała mu się jego odwaga, jednak wolałby, by kocur się z nim nie sprzeczał.
— Zrobiłem to, co słuszne. — odparł zimno i przyspieszył kroku, stając synowi na przejściu. — I dobrze o tym wiesz. Ale tak, Chłodzie. Założymy łapki i będziemy ignorować rady starszego od siebie, prawda? — miauknął, próbując wymusić na nim refleksje. Uśmiechnął się cynicznie, nie spuszczając z niego wzroku. — Uratowałem cię od zdrady, więc należy mi się odrobina wdzięczności, nie uważasz?
Stanął, gdy nagle wyrosło przed nim białe futro. Wykrzywił pysk.
— Nie miałem rodziców przez tak długi czas, więc wybacz jeżeli czujesz się urażony moim brakiem szacunku. Zdrady? Sam ją sobie wymyśliłeś. Po ostatniej naszej rozmowie na granicy, przyglądałem się klifiakom i to normalny klan. Są mili i pomocni, nikogo by nie porwali tak jak ty teraz mnie. Nie starczyła ci Łasica? Możesz ją niuniać, a mnie odnieś do domu.
Zaśmiał się szorstko, okrążając wolny krokiem swojego syna. Splótł z nim swój ogon, mimo że Chłód wyraźnie sobie tego nie życzył.
— Musisz się jeszcze wiele nauczyć. — mruknął. — Zdrada czeka ciebie na każdym kroku. Rodzina jest zawsze przy tobie. Twoim prawdziwym domem jest Klan Wilka. To tu się urodziłeś. Klifiacy znienawidziliby cię, wiedząc, kto cię urodził. Okłamujesz sam siebie, mówiąc, że twoje serce należy do Klanu Klifu.
Chłodna Łapa zdziwiony spojrzał pod łapy, a widząc, że ojciec go trzyma, ukazał mu swoje niezadowolenie na pysku.
— Puść mój ogon. Nie jestem winny win mamy. Nie znienawidziliby mnie za coś czego nie zrobiłem.
Mroczny Omen zacmokał, niezadowolony odpowiedzią pierworodnego.
— Oczywiście, że nie jesteś, mój drogi. Ale kto by na to patrzył? Koty mają już taki... zwyczaj, by patrzeć na dzieci przez pryzmat przodków. Bo boją się, że staną się tacy, jak oni. Niesprawiedliwe, prawda? — wymruczał. Puścił ogon syna, jednak nie odsunął się od niego. Wciąż głęboko patrzył mu w oczy, oczekując, jak zdoła się wybronić z jego wypowiedzi.
Uczeń rozejrzał się na boki, ale byli sami. Wszyscy już pochowali się do legowisk, by odespać zgromadzenie.
— Nie stanę się jak mama. Yh... dobra wygrałeś. Zostane tu... chwilę. — miauknął czując, że ta noc wycisnęła z niego wszystkie siły. — Gdzie jest legowisko uczniów? — zapytał.
Mroczny Omen uśmiechnął się zadowolony z odpowiedzi syna. Nie podobało mu się jednak to "chwilę". Postanowił tego jednak nie komentować.
— Tam. — skinął ogonem w kierunku legowiska uczniów. — Dobrego snu, synu.
Van zmierzył syna wzrokiem, gdy ten odwrócił się we wskazanym przez niego kierunku. On także się odwrócił idąc w swoją stronę.
Nie mógł kłamać. Bachor był uparty. Ale nie był słabym materiałem. Widać było, że siłę i inteligencję odziedziczył po ojcu i nie stał się tchórzem jak zasrana Rysia Pogoń. Oby tylko przestał myśleć o tych swoich pseudo przyjaciołach z Klanu Klifu.
* * *
Wstał już z legowiska, rozciągając się, gdy wyszedł na świeże powietrze. Zamrugał kilka razy, rozglądając się po obozowisku. Jego łapy niemal natychmiast skierowały go w kierunku miejsca, gdzie sypiali uczniowie, by odwiedzić syna. Zadziwiająco odkrył jednak, że go tam nie było. Zmrużył oczy, niemal od razu czując, jak jego mięśnie się napinają.
Mógł się tego spodziewać.
Pierdolony bachor.
Wyszedł z obozu, kierując się w stronę jedynego miejsca, w którym mógł się spodziewać obecności Chłodnej Łapy. Granicy z klanem Klifu.
Łapa za łapą, krok za krokiem przemierzał las, z każdym oddechem coraz bardziej podbuzowany. Jego ogon uderzał raz w prawo, raz w lewo. do jego nozdrzy wpływała znajoma woń syna, która jeszcze nie do końca zmieszała się z zapachami Wilczaków. Prychnął pod nosem i przyspieszył bieg, gdy dotarł do strumienia. Widział go. Jego oczy zabłyszczały wściekłością. Rzucił się do przodu, wysuwając pazury i nawet nie bacząc, czy zrani tym syna, czy nie.
Ledwo łapy syna miały dosięgnąć strumienia.
— Puść mnie! — wrzasnął uczeń, przygwożdżony do gruntu przez swojego ojca.
Omen zaśmiał się tylko z kpiną w głosie.
— Puścić? — prychnął. — Mogłem się tego spodziewać. Ukochany synulek tchórz ucieknie do innych tchórzy. Zupełnie jak matka — wycedził. — Co ty sobie, do cholery myślałeś?
Jego oczy wręcz wpadały w obłęd. W tą furię, gdzie kocur nawet nie zwracał uwagi na krzywdę, jaką wyrządzał. Wręcz przeciwnie. Jaką radość sprawiało mu wymierzenie sprawiedliwości niewdzięcznemu bachorowi. Mylił się. Tchórzostwo pozostało mu jeszcze po matce. Wyrwie z niego to tchórzostwo czy tego chce, czy nie. Nawet używając do tego siły.
O nie. On nie pozwoli, żeby jego pierworodny był tchórzem.
Czy mu się to podoba, czy nie.
<Chłód? Lepiej bądź przygotowany na terror wkurwionego ojca>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz