Brnąłem przed siebie, nie zważając na deszcz, który delikatnie muskał moje futro.
Naznaczyłem sobie cel: znaleźć swoje miejsce, w którym będę czuł się dobrze i bezpiecznie. Brakowało mi mojego domu, a mieszkanie w lesie, w samotności już od dawna nie intrygowało mnie tak, jak kiedyś.
Przyspieszyłem kroku, uważnie obserwując okolicę.
***
Już od dawna wyczuwałem zapach innego kota.
Dokładniej była to kotka, w wieku 35-40 księżycy. Znajdowała się na stosunkowo niewielkim terytorium, graniczącym z kilka razy większym, silniejszym terytorium. Domyśliłem się, że ten drugi to zapewne klan, całkiem liczny (Gratki dla jego inteligencji!). Ale na tych terenach, gdzie znajdowałem się aktualnie, nie miałem pojęcia, czy był jakikolwiek klan. Jeśli tak, to nie był zbyt liczny. O ile jednego kota można nazwać klanem.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Dawno nie miałem okazji do rozmowy, a trzeba przyznać, brakowało mi kogokolwiek, kogo mógłbym pomęczyć moją iście beznadziejną egzystencją.
Zapach stawał się coraz wyraźniejszy. Mogłem z pewnością stwierdzić, że kotka, która będzie skazana na moją obecność przez jakiś czas, jest w wieku trzydziestu siedmiu księżycy. Westchnąłem delikatnie.
Nie maskowałem się zupełnie, toteż miałem pewność, że kotka wie o mojej obecności. Wyczuwałem także jej lekkie podenerwowanie i zaniepokojenie, jakby nie była pewna moich zamiarów. Może to i dobrze.
W chwili, gdy zapach stał się całkiem wyraźny, zacząłem stąpać ostrożniej, lecz nie całkiem bezszelestnie. Co jakiś czas wdrapywałem się na drzewa, aby zaobserwować, czy kotka przypadkiem nie zbliża się w moją stronę. Nic takiego nie miało miejsca.
Po kilku minutach miarowego marszu zatrzymałem się. Wyczuliłem zmysły. Wtedy już dokładnie wyczułem, że kotka zbliża się w moim kierunku. Postanowiłem skorzystać z okazji i wdrapałem się na drzewo.
Byłem tam zupełnie niewidoczny - gęste korony drzew, niezbyt obfite w liście idealnie maskowały moją osobę.
Po żmudnym oczekiwaniu, które trwało góra kilka chwil, zauważyłem ją. Była nawet niczego sobie - o szaro-niebieskim futrze i ciemnoniebieskich ślepiach, które od razu przyciągnęły moją uwagę. One były w niej najpiękniejsze, to jednak musiałem przyznać, mimo, że nie skupiam się raczej na samicach.
W chwili, gdy stanęła idealnie pode mną, nie wyczuwając zagrożenia, skoczyłem na nią, uziemiając ją.
-Złaź ze mnie! - krzyknęła, zaskoczona.
-Wedle życzenia. - odparłem, z wrednym uśmieszkiem na ustach.
Kotka cofnęła się o parę kroków, przeciągając się i liżąc swoje futro.
-Co miałeś na celu, wspinając się na drzewo i skacząc na mnie?
-Nic. Uznajmy, że to nowy rodzaj rozrywki, skakanie na niczego niespodziewające się kotki.
-Brzmi dobrze.
Uśmiechnęła się delikatnie.
-Jak się zwiesz? - zapytała, patrząc mi w oczy.
-Imperceptibleshade. - odpowiedziałem niechętnie.
-Emm... ja jestem Silvestar...
-Niech zgadnę: nie zrozumiałaś i nawet nie jesteś w stanie tego wymówić?
-Owszem.
-Imperceptibleshade. - powiedziałem znowu, tym razem wolniej.
-Imperceptibleshade. - powtórzyła z idealnym akcentem.
-Dokładnie.
Silverstar nadal nie przestawała wpatrywać się w moje oczy, co było dość niewygodne. Widać było, że ceniła sobie szczerość i umiała całkiem nieźle wyczuwać kłamstwo i intencje.
Odwróciła wzrok po paru sekundach.
-A więc... co tu robisz?
-Nic poważnego. Błąkam się tu i tam.
Zaświeciły się jej oczy.
-A więc... może dołączyłbyś do klanu? - odparła podnieconym głosem, a jej oczy nieznacznie się zaświeciły.
Co za entuzjazm.
-Ile ma członków?
-No... tego... jestem tylko ja.
-Świetnie! Jak się zwie?
-Klan Burzy.
<Silverstar? ;>>
JAKIE MEGA SUPER FAJNE OPO
Masz ode mnie wielki podziw, a zarazem szok. Chcę więcej!
~Mintleaf
Naznaczyłem sobie cel: znaleźć swoje miejsce, w którym będę czuł się dobrze i bezpiecznie. Brakowało mi mojego domu, a mieszkanie w lesie, w samotności już od dawna nie intrygowało mnie tak, jak kiedyś.
Przyspieszyłem kroku, uważnie obserwując okolicę.
***
Już od dawna wyczuwałem zapach innego kota.
Dokładniej była to kotka, w wieku 35-40 księżycy. Znajdowała się na stosunkowo niewielkim terytorium, graniczącym z kilka razy większym, silniejszym terytorium. Domyśliłem się, że ten drugi to zapewne klan, całkiem liczny (Gratki dla jego inteligencji!). Ale na tych terenach, gdzie znajdowałem się aktualnie, nie miałem pojęcia, czy był jakikolwiek klan. Jeśli tak, to nie był zbyt liczny. O ile jednego kota można nazwać klanem.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Dawno nie miałem okazji do rozmowy, a trzeba przyznać, brakowało mi kogokolwiek, kogo mógłbym pomęczyć moją iście beznadziejną egzystencją.
Zapach stawał się coraz wyraźniejszy. Mogłem z pewnością stwierdzić, że kotka, która będzie skazana na moją obecność przez jakiś czas, jest w wieku trzydziestu siedmiu księżycy. Westchnąłem delikatnie.
Nie maskowałem się zupełnie, toteż miałem pewność, że kotka wie o mojej obecności. Wyczuwałem także jej lekkie podenerwowanie i zaniepokojenie, jakby nie była pewna moich zamiarów. Może to i dobrze.
W chwili, gdy zapach stał się całkiem wyraźny, zacząłem stąpać ostrożniej, lecz nie całkiem bezszelestnie. Co jakiś czas wdrapywałem się na drzewa, aby zaobserwować, czy kotka przypadkiem nie zbliża się w moją stronę. Nic takiego nie miało miejsca.
Po kilku minutach miarowego marszu zatrzymałem się. Wyczuliłem zmysły. Wtedy już dokładnie wyczułem, że kotka zbliża się w moim kierunku. Postanowiłem skorzystać z okazji i wdrapałem się na drzewo.
Byłem tam zupełnie niewidoczny - gęste korony drzew, niezbyt obfite w liście idealnie maskowały moją osobę.
Po żmudnym oczekiwaniu, które trwało góra kilka chwil, zauważyłem ją. Była nawet niczego sobie - o szaro-niebieskim futrze i ciemnoniebieskich ślepiach, które od razu przyciągnęły moją uwagę. One były w niej najpiękniejsze, to jednak musiałem przyznać, mimo, że nie skupiam się raczej na samicach.
W chwili, gdy stanęła idealnie pode mną, nie wyczuwając zagrożenia, skoczyłem na nią, uziemiając ją.
-Złaź ze mnie! - krzyknęła, zaskoczona.
-Wedle życzenia. - odparłem, z wrednym uśmieszkiem na ustach.
Kotka cofnęła się o parę kroków, przeciągając się i liżąc swoje futro.
-Co miałeś na celu, wspinając się na drzewo i skacząc na mnie?
-Nic. Uznajmy, że to nowy rodzaj rozrywki, skakanie na niczego niespodziewające się kotki.
-Brzmi dobrze.
Uśmiechnęła się delikatnie.
-Jak się zwiesz? - zapytała, patrząc mi w oczy.
-Imperceptibleshade. - odpowiedziałem niechętnie.
-Emm... ja jestem Silvestar...
-Niech zgadnę: nie zrozumiałaś i nawet nie jesteś w stanie tego wymówić?
-Owszem.
-Imperceptibleshade. - powiedziałem znowu, tym razem wolniej.
-Imperceptibleshade. - powtórzyła z idealnym akcentem.
-Dokładnie.
Silverstar nadal nie przestawała wpatrywać się w moje oczy, co było dość niewygodne. Widać było, że ceniła sobie szczerość i umiała całkiem nieźle wyczuwać kłamstwo i intencje.
Odwróciła wzrok po paru sekundach.
-A więc... co tu robisz?
-Nic poważnego. Błąkam się tu i tam.
Zaświeciły się jej oczy.
-A więc... może dołączyłbyś do klanu? - odparła podnieconym głosem, a jej oczy nieznacznie się zaświeciły.
Co za entuzjazm.
-Ile ma członków?
-No... tego... jestem tylko ja.
-Świetnie! Jak się zwie?
-Klan Burzy.
<Silverstar? ;>>
JAKIE MEGA SUPER FAJNE OPO
Masz ode mnie wielki podziw, a zarazem szok. Chcę więcej!
~Mintleaf
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz