BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

22 maja 2025

Od Zajączka (Zajęczej Łapy)

Kremus leżał zwinięty, z łapą pod brodą, od niechcenia pomlaskując co jakiś czas. Robił to mimowolnie - nie zdawał sobie nawet większej sprawy z tego, iż słyszą to wszyscy w żłobku; w tym jego brat, Króliczek. Zielonooki nie był głodny, ani nawet specjalnie senny. Niedawno się wybudził, na razie spania mu wystarczyło. Ziewnął, ukazując więcej śnieżnobiałych igiełek. Jego gest był trochę z nudów, a trochę dlatego, że coś mu zostało między kiełkami po ostatnim posiłku. Dźwięk, jaki wydawał, był dla niego nawet uspokajający, taki... rytmiczny. Zajączek trochę myślał, ale niezbyt intensywnie. Tak, żeby się nie zmęczyć. Nie chciał jakiejś nieprzyjemnej sytuacji z tym związanej. Westchnął cichutko, widząc jak chmurka zefirku, którą utworzył pyszczkiem, porusza mu białymi, zakręconymi wąsikami. 
— Zajączku! Chcesz o czymś pogadać? — dotarło do niego pytanie ze strony brata. Wspomniany młodziak rozsiadł się tuż obok niego, spozierając w kierunku wyjścia z legowiska. Czyżby oczekiwał czyjegoś przyjścia? Może Siewczego Letargu...? Po paru uderzeniach serca przekierował to samo spojrzenie na niego, wzdychając. — Bo mi się tak strasznie nudzi! — zawołał rozmówca, dramatycznie przewracając oczami i machając łapą. Więcej, niż parę przeciągłych pomruków ze strony Zajączka jak na tę chwilę nie nadeszło. Może to wprowadziło młodziaka w lekką irytację albo coś zupełnie innego... — Chciałbym już być uczniem, żeby móc wychodzić ze żłobka, a ty? Chciałbyś już podróżować, zwiedzać tereny naszego klanu, a może i nawet te poza jego granicami? No powiedz, czy to nie brzmi ekscytująco? — bursztynooki miauknął mu do ucha.
Króliczek następnie zbliżył się do wyjścia ze żłobka i spojrzał na niebo. Zajączek po paru uderzeniach serca podniósł leniwie głowę, rozmasowując sobie lewą łapką ucho. — Na pewno jest to ciekawsze niż siedzenie w żłobku pod opieką matki, która cały czas ma jakieś inne, ważniejsze obowiązki! — pobudzony westchnął z rozgoryczeniem. Miał sporo racji, jednak rozleniwionemu to dość często odpowiadało. Nie musiał się przepracowywać nadto ani martwić tym, że nie może się wyspać, bo czeka go cały dzień harowania. Półprzymkniętymi ślepkami zerknął na bursztynookiego, który niemal wlazł mu na głowę. 
— Króliczku, spokojnie — mruknął, przesuwając się odrobinę w bok, żeby kocurek nie rozdeptał mu ogona albo nie przygniótł któregoś z zaokrąglonych uszu. — Czekaj... czy chciałbym o czymś pogadać? Hm? — mruknął cicho w odpowiedzi na pytanie z wyraźnym opóźnieniem, jakby dopiero teraz zaczynał 'rozumieć' co mu tak w zasadzie przekazano. Przypłaszczył uszka w zamyśleniu, które nie trwało dłużej niż machnięcie ogonem. — No, możemy... Tylko bez krzyku, w porządku? Bo mi w głowie dzwoni, phi, jak tak nagle głośno mówisz — dodał, mrużąc oczy, ale bez widocznej złości. Głos bursztynookiego często niósł się echem po jamie, przyprawiając wiecznie śpiącego kocurka o nierzadkie migreny. Zamiast poirytowania, raczej widoczne było lekkie rozbawienie. Gdy przypomniał sobie o dramatycznej tyradzie brata o nudzie, uniósł brew i podrapał się za uchem, skrobiąc mocniej i mocniej, jakby mu coś tam siedziało, a nie mógł sięgnąć. — Racja, brzmi to ciekawiej niż siedzenie tutaj — przyznał z westchnieniem, strosząc futerko na karku tylko po to, by je w mgnieniu oka gładzić. — Ale wiesz co? Jak się tyle biega po terenach, to potem łapki bolą. Trzeba dużo słuchać starszych, a to dopiero potrafi męczyć. Nie miałem wiele okazji, ale to mi się właśnie takie wydaje. Nie można się wtedy wyłączyć, bo każą często coś powtarzać, a ja zupełnie nie mam do tego obecnie głowy — spojrzał na brata z rozpromienieniem, ale i krzywym uśmieszkiem. Pokiwał główką. — Może mimo wszystko byłoby fajnie. Ale... niech to będzie trochę później, jak tylko pogoda będzie korzystniejsza. Jak będzie mniej... no, rozumiesz... do zrobienia i nie będzie przymusu, by aż tak wcześnie wstawać. Bardzo lubię się wysypiać albo nawet i spać na zapas — zamilkł na moment, wpatrując się w niebo razem z Króliczkiem, uprzednio człapiąc do niego nie szybciej, niż starszyzna, która ledwo co mogła rozprostować kości. — A twoja mama... znaczy... nasza mama! Może nie jest z nami tak często, jak byśmy chcieli czy potrzebowali, ale jak już jest, to zawsze opowie nam coś ciekawego. Przytuli do brzucha, oferując miłe ciepło. To się chyba liczy, nie? — zapytał prawie szeptem, z niepewnością czy w ogóle wypadało coś identycznego mówić. Może lepiej by wypadł, zachowując to jedynie dla siebie? Potem zerknął kątem lusterek na bursztynookiego. — Pewnie ciocia po prostu musiała odejść. Nie wszystko się zawsze wie. Mam wrażenie, że do nas informacje docierają jako do ostatnich, w dodatku nie mówią nam tak dużo, jak by to się nam podobało. To nie znaczy, że należy się tym zadręczać — po skończeniu swojego wywodu, położył się na boku, przymykając oczy. Oblizał wargi, zginając łapki bliżej brzucha. Czuł, jak futerko muska mu poduszki, ostrożnie go łaskocząc. Zamruczał, strzepując uchem. — Chodź Króliczku, opowiem ci, co mi się ostatnio śniło. Wiesz co takiego? — zachęcił go albo przynajmniej podjął próbę. Poruszył kikucikiem, w głowie zamiatając delikatnie teren z nieobecnego w tym skrawku kurzu. Wyobraził sobie to tak, jakby miał dużo dłuższą, pełną kitę. — Śniło mi się, że byłem kamieniem. Takim, jakich jest u nas tak bardzo dużo. Mniejsze, większe, każde inne, ale nie o to chodzi. Nic nie musiałem robić. Tylko leżałem i to był chyba najlepszy sen, jaki miałem od księżyców. Wyobrażasz to sobie? To było… — rozgadał się, z każdym słowem coraz wolniej przekazując kocurkowi dalsze to informacje na temat marzeń, jakie mu towarzyszyły tamtej nocy.

***

Słońce dopiero zaczynało wspinać się po niebie, a na trawie dalej można było dostrzec drobne kropelki rosy. Kremus wdepnął w parę z nich, krzywiąc się przez chłód, jaki naniosły na jego łapki. Poduszki miał całe mokre, a futro okalające jego kończyny wilgotne, jednak nieprzemoczone. Uczeń wlókł się powoli, łapą za łapą, ledwo co unosząc powieki. 
— Taka pora na wstawanie nie może być dozwolona... — wymamrotał do siebie, mrużąc oczy nawet bardziej. Przystanął w miejscu, by poprawić krzywo sterczący mu kosmyk futra na piersi. Ciepłe pociągnięcia językiem uspokajały go, jednocześnie zachęcając do kontynuowania snu, ale wiedział, że nie może. Czasy, kiedy pozwalano mu sobie tak drzemać w najlepsze, niestety przeminęły. Mysi Postrach, jego mentor, zatrzymał się tuż przed swoim uczniem z rozanielonym wyrazem pyszczka. Miał śliczne, niebieskie oczy, a także futro koloru czarnego z białymi elementami. Wyglądał tak, jakby przebiegł wokół obozu przynajmniej parę rundek. 
— No, wreszcie jesteś, Zajęcza Łapo! Spóźniony o ile? — mentor spojrzał na niebo, jakby próbował z niego coś wyczytać. Czy to miało większy sens? Pręgus spozierał na niego z lekkim naburmuszeniem, nie mogąc nadal pogodzić się, że musiał wstać o tak wczesnej porze! Zielonooki przysiadł gnuśnie, ziewając przeciągle. Wydał z siebie zduszone miauknięcie, niewyraźnie coś mamrocząc pod nosem. 
— Byłem gotów. Już dużo wcześniej. Tylko... mentalnie — wypowiedział, wbijając spojrzenie w łapy. Absolutnie nie miał siły na naukę dzisiaj, jednak nie mógł odmówić, bo nie zostanie wojownikiem, jak tak dalej pójdzie. Niech no się jakoś przymusi...
Poruszył wąsami, gdy wojownik zachichotał w odpowiedzi na jego słowa. 
— W porządku, ale dziś czeka nas trochę więcej. Z pewnością się ucieszysz, booo~... dziś będziemy... działać! Nie zgadniesz, w jaki dokładnie sposób — dorzucił, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z kremowym kocurem. 
— To nie brzmi jak coś, do czego mam dziś siłę — powiedział z lekkim osłabieniem, jakby słowa starszego przyprawiły go o ciarki na grzbiecie. Położył po sobie uszy, nie mogąc przestać tęsknić za ciepłym łożem, w którym się wylegiwał jeszcze nie tak dawno temu. Jak mu było tam dobrze i ciepło! Nie wisiało nad nim widmo burzy, która mogła nadejść lada moment. Niebo przybierało szarawy, gołębi odcień, poparte przez naprawdę wiele, niezliczoną wręcz masę chmur. 
— Nie ma problemu! Ja mam za nas dwóch, ale i tak będziesz musiał robić to, co ci powiem — rzucił niebieskooki, po czym gwałtownie ustawił się do wyjścia z obozu, podnosząc uszy na sztorc. Obdarzył swojego podopiecznego jeszcze jednym zerknięciem. Kremowy spozierał na niebo, krzywiąc się delikatnie. Chłodny podmuch musnął go po pysku nieprzyjemnie, czy i on był przeciwko niemu? — Chodźże, nie mamy całego dnia — Zajęcza Łapa podszedł do Mysiego Postrachu szybciej niż zwykle, wzdychając z bezsilnością. Może im szybciej się za to zabiorą, tym szybciej będzie miał to wszystko z głowy i odpocznie sobie na nowo, zregeneruje potrzebne siły na następny ciężki dzień. Teraz tak właśnie miało wyglądać jego życie, dopóki nie zostanie pełnoprawnym wojownikiem. Jego mentor był naprawdę porządnym kotem, to po prostu on... nie miał tyle siły, ile by potrzebował na to wszystko. Ogon miał zwrócony ku dołowi, bez większej ekscytacji związanej z tym, że nauczy się dziś następnych, odmiennych chwytów - z pewnością przydatnych w przyszłości. Uszy nadal mu leżały, a bok unosił się i opadał z rozleniwieniem. Liczył na to, że samym spokojem 'przetrwa'. Co zamierzano mu dzisiaj przedstawić?
Wojownik zaczął od przygotowania się. Kazał mu wykonać parę skoków - ciekawe czy to miało jakieś większe znaczenie szkoleniowe? Pręgus pląsał z jednego miejsca, na drugie w rytm słów starszego. Mysi Postrach przystanął jakby w zachwycie, patrząc na ruchy ucznia. 
— Jak Zając! Pasuje ci to imię — miauknął, każąc mu już przestać. Młodziak z ulgą wyprostował się, dumnie oblepiając kocura ślepkami. 
— Phi, wreszcie coś, czego nie trzeba mnie uczyć — wykrzywił pyszczek w nietypowym uśmiechu, grzebiąc lewą łapką w ziemi, jakby szukał tam skarbu, który go oszczędzi od większego wysiłku. Ubrudził się ciemną masą, barwiąc teraz kończynę na brązowo, wręcz z lepkim efektem. Najprawdopodobniej jak zaschnie, to powinno samo odpaść. Zresztą teraz nie miał nawet czasu, by to dokładnie lub jakkolwiek wyczyścić. Zaraz mieli uczyć się dalej, wiedział to. Łapał oddech łapczywie, tylko po to, by go szybciej uspokoić. Czarny kocur uśmiechnął się ponownie, tym razem bez żartu. 
— Każdy ma swoje mocne strony i też nie każdy będzie we wszystkim dobry. Wychodzimy — rozkazał, już nie oglądając się za siebie. Młodziak podążył za nim, znów wypuszczając głośno powietrze z płuc. To go zmęczyło, ale raczej nie na darmo wykonywał to wszystko. Pewnie dzisiaj mu się to niezwykle przyda i będzie wdzięczny za tak nietypową i niespodziewaną rozgrzewkę. Pokręcił łbem, odganiając jakieś muszki, w jakich armię przypadkowo wszedł. Rozproszyły się z piskiem, mrucząc mu nieprzyjemnie do ucha. Rozbolało go, wykrzywił pyszczek, trzepiąc nim na nowo. Przestawszy, prychnął pod nosem z niezadowoleniem. Przynajmniej słońce nie paliło go w grzbiet, jednak absolutnie nie był uradowany faktem, iż latało teraz wszędzie tak dużo robaków. Oślizgłych, głośnych, natarczywych... Jak mógł liczyć na spokój, jeśli przerywały go tak mikroskopijne istotki, których nie mógł skutecznie wygonić?
“Klanie Gwiazdy, miej mnie w opiece…” pomyślał, mijając parę wiekowych drzew. Kora pociemniała, a gałęzie skrzypiły, poruszane na wietrze. Niektóre z liści spadały, jakby coś je specjalnie zerwało i rzuciło na dół. Wszędzie zieleń, wszystko tylko zachęcało do uśmiechnięcia się i parcia naprzód. To naprawdę miły widok. Jednakże... żadne z nich nie przykuło jego większej uwagi - raczej uczeń był zajęty zastanawianiem się, jak bardzo go zmęczy to wszystko. Chyba samo rozmyślanie było dla niego bardziej wymagające niż rzeczywiste wykonanie polecenia. Ptaki śpiewały pięknie, niosąc echem po polanie swój śpiew, którym chciały zaimponować innym. Szczególnie kosy, które zawsze dało się rozpoznać po charakterystycznym ćwierkotaniu, zabawnym sposobie poruszania się, pomarańczowym dzióbkiem i obwódką wokół małych, guziczkowych brunatnych oczu. Wiatr przyjemnie głaskał go po karku, mierzwiąc futro i na licu. Teren, po jakim stąpał, nie należał do wyjątkowo niewygodnych, więc nie miał kolejnego powodu do narzekania. Poduszki łap go nie bolały, nadal miał z tyłu głowy brud, jaki sobie załatwił. Ciekawe czy Królicza Łapa bardziej się przykłada? Z pewnością... jemu na tym zawsze zależało dużo, dużo bardziej niż Zajączkowi. Pamiętał, jak już nie mógł się doczekać, aż zostanie uczniem, dostanie mentora i będzie mógł się wreszcie uczyć od innych kotów. Starszych, bardziej doświadczonych. Zajączek nigdy nie potrafił pojąć, skąd bursztynooki brał tyle energii, ale nie zazdrościł mu. Pasowało mu to, jaki był, mimo że nie mógł nazywać siebie najlepszym - ale też nie najgorszym. Bo potrafił wiele, naprawdę, jedynie brakowało mu chęci na to wszystko, motywacji, dzięki której mógłby osiągnąć nawet więcej, niż mu się wydawało. Mimo to był zadowolony z tego, co miał obecnie. Mógł cieszyć się najmniej istotnymi rzeczami, chociaż nie skupiał się na nich nadto.
Częste i intensywne zastanawianie się uznawał wręcz za szkodliwe. Nie chciał doprowadzać się do złego stanu, z którego nie umiałby się wyrwać i uspokoić. Nie zamierzał się ośmieszać przed kimkolwiek, pewnie mało kto by to zrozumiał... 
— Jesteśmy! Nie zajęło tak długo, co? Bolą cię już łapy? — z letargu wyrwały go słowa wojownika. Uniósł łeb, widząc zupełnie nowe miejsce. Znaleźli się blisko Czarnych Gniazd. Obiekt, który znany był z mrocznych przedmiotów dwunożnych, które zostały rozrzucone wiele księżyców temu. Koty wykorzystywały je do treningów ze swoimi podopiecznymi. Zajęcza Łapa postawił uszy, rozglądając się wokół. 
— Tak, ale to chyba nieodłączna część mnie — wymruczał, dalej badając przestrzeń lusterkami. — Co tu będziemy robić? — zapytał wreszcie, obdarzając teraz niebieskookiego spojrzeniem. 
— Widzisz je? — wojownik poruszył wąsami, następnie stuknął ogonem w jedną z większych opon. Zielonooki śledził oczętami każdy ruch mentora, nie zastanawiając się za bardzo nad tym, czemu robił to w określony sposób. Pokiwał głową, uświadomiwszy sobie, że niebieskooki zadał pytanie do niego. Bo jak nie do niego, to do kogo? — To nie są zwykłe przedmioty dwunogów. To jest doskonałe miejsce do trenowania zwinności! Dziś będziemy robić z ciebie skoczka doskonałego. Lepszego niż jesteś obecnie — przedstawił to, wyraźnie dumny z siebie. Podniósł brodę, wypiął pierś, futro miał naprawdę doskonale ułożone, ani skazy. Zajęcza Łapa przekrzywił głowę. Nie powiedział nic, ale z jego miny dało się wyczytać, że już wyobrażał sobie, jak ląduje nosem w środku jednej z tych śmierdzących pułapek. — Będziesz przeskakiwał przez nie. Tak szybko, jak tylko potrafisz. Oczywiście bez rozpraszania się — zapewnił go, zanim kremowy cokolwiek miauknął. Nie zdążył nawet otworzyć pyszczka. — Żadnego gapienia się na chmurki albo wsłuchiwania się w śpiew ptaków. Wymagam od ciebie dwóch rzeczy; nie zrób sobie krzywdy i się postaraj. Wysil się — kocur uśmiechnął się, prawdopodobnie mając świadomość, że dla pręgusa mogłoby to być znacznym wyzwaniem. Szczególnie że nie ruszał się tak dużo, jak inni uczniowie. Był... zaprawdę jedyny w swoim rodzaju. Wyjątkowy, nie wiadomo czy w tym dobrym znaczeniu, czy złym. Młodziak westchnął, po czym zrobił coś dość niespodziewanego; ruszył. Nie wahał się tak, jak miał w zwyczaju. Po prostu podjął próbę. Bo to nie mogło być takie złe, jak się wydawało, racja? Dopóki nie spróbuje, to się nie dowie. A nuż opowie swojemu braciszkowi to, czego dzisiaj się wyuczył...
Pierwsza opona - siup. Podniósł łapy, napinając tylne. Przypłaszczył uszy, oceniając, jak wysoko należało skoczyć. Przeleciał tuż nad nią, chociaż to było trudne. Musiał sprężyście się unieść aż dwa razy, dla niego o dwa za dużo. Już miał ochotę sobie gratulować, ale się powstrzymał. Nie chwal dnia przed zachodem! Druga; o mało nie zahaczył tylną łapą. Trzecia... wylądował na ziemi z szurnięciem, cały się brudząc. Nie spodziewał się, że tak szybko się na sobie zawiedzie. Wstał, krzywiąc się. Nie mógł tak prędziutko rezygnować, jeszcze cały trening przed nim. Nie zrobił sobie krzywdy, jednak absolutnie nie zadowoliło go to, co się stało. Jak wróci, to poprosi, by go Królicza Łapa pocieszył. Potrzebował paru słów wsparcia od najbliższego mu kota! Po kilku próbach kremus zaczął wchodzić w rytm. Może i to nie było idealne, ale z pewnością unikalne, takie jakby w jego stylu. Tym razem naprawdę się starał. Dawał z siebie wszystko i było to widać. 
— Dobra, to było w porządku. Teraz część druga. Przemkniesz przez całe Gniazda cicho. Tak, żeby mnie nie obudzić - zakładamy, że śpię tam, przy tamtym pniu — Wskazał kitą na wspomniane miejsce, po czym sam przysiadł, rzeczywiście przyjmując pozę śpiącego. Zielonooki pokiwał głową, wziął głębszy oddech, następnie pobiegł znów. Jego łapy niemal nie wydawały dźwięku, gdy stawiał je na ziemi pomiędzy oponami. Miał wrażenie, jakby poduszkami ledwo co dotykał gleby, co było dość irracjonalne, bo z całą pewnością się z nią stykał, momentami wręcz ślizgał przez rosę. Jeden z liści musnął go po kikucie. Przez parę uderzeń serca był pewien, że to sam los chce mu utrudnić całe to zadanie. Wstrzymał oddech. Potem go policzył. Raz, dwa... trzy... Ominął niebieskookiego, nie wydając zbyt wielu dźwięków przy tym. Pląsał po płaskim terenie, zwinnie stąpając z jednego punktu na drugi.
Zatrzymał się, dysząc głośno. Położył się na boku, chcąc dać łapom odpocząć. Zmrużył oczy mimowolnie, jego bok opadał i unosił się mocno, z każdym kolejnym uspokajając się opieszale. 
— Brawo! Tym razem się nie rozpraszałeś. Znalazłeś sposób na to? — zapytał Mysi Postrach, podchodząc do podopiecznego. Spojrzał na niego z iskierką dumy. Zajęcza Łapa pokiwał głową, chyba tak. Tak się wydawało. Zamrugał parę razy, czując, że jest gotów na kontynuację. Ciekawe czy to zakończą na tym, czy może douczą czegoś jeszcze? — Dobrze. Mam teraz jeszcze coś. Nauczymy cię wspinaczki po drzewach — wymruczał mentor, czekając, aż uczniak się podniesie. Strzepnął uchem, gdy mentor nakazał mu ruchem podejść do siebie. Przystanęli przy jednej z wiekowych roślin. Kocur sięgnął do niej łapami, ustawiając je w charakterystyczny sposób. Zajęcza Łapa spróbował tego samego, jednak nie było to na tyle przemyślane, jak dalece powinno było być. Ustawił łapy krzywo, przez co jego pazury nie znalazły odpowiedniego zaczepienia w korze. Zsunęły się po pniu z cichym mlaśnięciem, zostawiając po sobie niewielki ślad oraz smugę pyłu. Parę drzazg wyleciało z trzaskiem, ustawiając się masowo na gruncie. — Nie tak, nie tak — mruknął Mysi Postrach. Nie brzmiał na zniecierpliwionego, wręcz przeciwnie. Ton miał dość łagodny, jakby z dawką zrozumienia takiego, jakiego właśnie teraz było potrzeba młodziakowi. Wiadomo, że ten ruch nie przychodził każdemu od razu. Należało najpierw zrozumieć, co się w ogóle robiło i jak należało tego dokonać, by było z sensem, by się nie spadło. — Spójrz. Twoje tylne łapy muszą trzymać się konkretniej, bo to właśnie one będą cię podpierać, przednie nie ciągną, tylko pomagają. Spróbuj jeszcze raz, spokojnie — wytłumaczył, pokazując podopiecznemu, jak to powinno wyglądać. Gdy Zajęcza Łapa zobaczył odpowiednią pozycję, powiedział coś w rodzaju przeciągłego "oooch", jakby faktycznie teraz miał pojęcie, co się działo.
Na licu wymalowało się czyste skupienie, wymieszane z determinacją, ale i przejęciem. Wziął jeden głębszy oddech, zanim podjął się poważnego ustawienia się tak, jak należało. 
— No, Zajęcza Łapo, bo ci kora zdąży uciec — zawołał wojownik półżartem. Wspiął się wyżej, chociaż nie szło mu to zbyt dobrze. Ciekawe czy on sam nie miał pewności, jak to się powinno wykonywać? Tłumaczył dobrze, co jeśli to wcale nie miało takiego sensu, jak powinno...? Zajęcza Łapa złapał się szczelnie jednego z wdrążeń, utykając tam swój pazur. Podniósł się wyżej, odczuwając teraz jakie to było trudne. Osadził tylne łapy tak, by się nie zsunąć; tym razem lądowanie byłoby zdecydowanie dużo mniej przyjemne. Lekko drżały mu mięśnie - z napięcia, może też i nadwyrężenia. Chropowata powierzchnia skrzypiała mu pod poduszkami, gdy uniósł się nad swoim mentorem, czując, że z każdym kolejnym ruchem nabiera coraz większej wprawy w tym. Gdy tylko dopadł się do pierwszej gałęzi, złapał się jej aksamitnie, oceniając czy załamałaby się pod jego ciężarem - nie powinna. Usiadł na niej, spozierając na niebieskookiego. Kocur wspinał się dużo wolniej, szło mu to dość... słabo. Ze zdziwieniem przypatrywał się temu, czyżby mu wyszło to lepiej, niż jemu własnemu nauczycielowi? — Popatrz tylko na siebie! Mało brakowało, a bym się wzruszył... Doskonała robota, Zajęcza Łapo! — ogon ciemnego łaciatego zaczął drgać z zadowolenia, musiał być dumny ze swojego uczniaka. Zielonooki zsunął się na dół ostrożnie, kontrolując zeskok, jak tylko mógł. Nie wyglądał na zachwyconego, ale też nierozczarowanego. Raczej taki... zamyślony. Jakby nie dotarło do niego, że osiągnął tak wielki sukces w tym momencie. 
— To takie... dziwne. Nigdy nie próbowałem czegoś identycznego — wymruczał, zwracając teraz uwagę na korę, na której było widać ślady ich pazurów. Westchnął z lekkim zachwytem, uświadamiając sobie wreszcie, iż to faktycznie było coś, o czym warto będzie opowiedzieć bliskim. Jego mama na pewno się ucieszy! Będą skakać z radości! Mentor skinął głową, ruszając kitą na boki. 
— Świetnie. Wracajmy — wymruczał, uśmiechając się do pręgusa. Skrzypienie starego drzewa, a także łapki ocierające się o grunt odprowadziły dwójkę z powrotem do obozu; to był niezwykle udany trening.

[3216 słów, umiejętność wspinania się na drzewa]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz