po powrocie do ol
— Z nami koniec — mruknęła z uśmiechem ruda, oglądając swoje własne pazury.
— Co?! — wysapał, w jego oczach dezorientacja i szok.
Czekała na ten moment już długo. Leżeli razem na łące, otoczeni śpiewem ptaków, kwitnieniem kwiatów i zielenią traw. Lukrecja zupełnie się tego nie spodziewał. I o to chodziło. Spojrzała mu w oczy, spuszczając wzrok z własnej łapy.
— Znudziłeś mi się — przyznała szczerze, mrużąc oczy. Kremowy napiął całe swoje ciało, mrugając, jak gdyby nadal przetwarzał jej słowa. Była świadoma okropnej reputacji wojownika. Nie chciała jej sobie psuć jeszcze bardziej, zwłaszcza gdy pół Owocowego Lasu powróciło do słuchania plotek o jej szpiegostwie. Z resztą, czy miała jeszcze jakieś uczucia? Trudno było jej powiedzieć. Ale nawet jeśli, to miała o wiele więcej opcji i możliwości niż on. A przydałaby się jej wolność. — Taka prawda. Z resztą, nie jesteś taki jak na początku. Kiedyś byłeś czulszy, odważniejszy, lepszy — wymieniała, nie odrywając od Lukrecji spojrzenia morskich oczu. Zdawał się być zatkany.
— Czyli... zrywamy? — zapytał zdezorientowany, skacząc po niej wzrokiem.
— A jak myślisz? — wstała, by pstryknąć go w nos z uśmiechem. — I waż się tylko cokolwiek pisnąć, że jestem taka i siaka. Miodunka za tobą nie przepada, wiesz? — zapytała retorycznie. — Jedna plotka i będziesz zniszczony. Plotki się tu rozchodzą szybciej niż ci się wydaje.
Zachichotała i odeszła, zostawiając kocura w swoich konfuzjach i myślach, które ją już niewiele obchodziły. Czuła się o wiele lepiej.
***
To ścierwo przeżyło czerwony kaszel. Jakim cudem? Pokładała szczere nadzieje gdy widziała jak kaszle, że w końcu udusi się tą krwią i będzie mogła mieć spokój od patrzenia w ten brzydki pysk. Przynajmniej jednak mogła się cieszyć, że kocur zupełnie stracił głos. Z uśmiechem na pysku z drugiego końca obozu podziwiała, jak ten nie tylko nie ma do kogo się odezwać, ani w ogóle jak. Uczta dla jej oczu.
— Miło się patrzy, bardzo miło — wymemłał z siebie Padlina, jakby czytał w jej myślach, opierając się łapą o bok rudej kotki. Błagała w myślach, by Sadzawka wróciła. Nieswojo czuła się w towarzystwie kocura, którego była niegdyś nieformalną macochą, a który dodatkowo sprawiał silne wrażenie nietrzeźwości.
— Tja — fuknęła, śledząc ruchy kremowego wzrokiem. Czy mogła chociaż wyładować swoje frustracje? Była pewna, że świadomość Padliny jest w tak opłakanym stanie, że ten ledwo pamięta jej imię. — Przynajmniej to lisie łajno już nikogo nie oszuka, kręcąc na wszystkie strony tym wężowym jęzorem.
Kocur jakby zesztywniał na te słowa.
— Wszechmatula go dobrze pokarała — wymamrotał, choć jego głos zaczął drżeć, jakby w niepokoju. Wojowniczka była zaintrygowana. Co jej jeszcze powie? — Ale co tam dużo gadać. Wiesz, Daglezjo — stracił swoją chwilową powagę i wrócił do tonu głosu, który sugerował, że lada chwila się przewali i zapadnie w twardy sen na następne kilka godzin — Lukrecja to... — przerwało mu czknięcie — brudny koleś. Dobrze, że nic wam nie zrobił — Wam? Chciała zapytać, ale kocur kontynuował. — Tak by cię mógł sponiewierać, że ho ho! — zaśmiał się, plując jej w pysk. Była obrzydzona i najchętniej usunęłaby się z miejsca, gdyby kocur nie opierał na niej całej masy swojego ciała.
— Noo... — przytaknęła mu tylko. Co było z nim nie tak? Na szczęście wypatrzyła na horyzoncie podchodzącą do nich Sadzawkę. Nareszcie!
— Wybaczcie, musiałam ogarnąć te dzieciaki. Rokitnik znowu rzucił się z wyzwiskami na Leszczynę, że to on powinien zostać mianowany, a nie ona... Ehhh — prychnęła zmarnowana Sadzawka, stawiając przed dwójką kotów pokaźnego bażanta. Położyła się obok swojego partnera, nie obchodząc się bez polizania kocura po policzku.
Jakim cudem ty się w tym zakochałaś? — pomyślała Daglezjowa Igła, jednak to pytanie byłoby zbyt ryzykowne. Po prostu dołączyła do posiłku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz