Przystosowanie się do nowych warunków nie było może tak ciężkie w jej przypadku, jak mogła się spodziewać, ale mimo to zmiany były dość nieoczekiwane. Cieszyła się jednak, że jej mentorka stała się zastępczynią i utrzyma wątpliwą liderkę w ryzach. W mieście nauczyła się dostosowywać do zmian, bo te zawsze były gwałtowne i zawsze zaskakiwały, a mimo to przebywając w Klanie Wilka odczuła bardzo fakt, że choć był to klan specyficzny, osobliwy i dość brutalny (odstający pod tym względem od reszty), to o wiele bezpieczniejszy od niełaskawych ulic Betonowego Świata. Brudnych, nieokiełznanych, pełnych szarawych i szemranych typów, czekających tylko na zioła i nieszczęście młodych kotek, które pałętały się samotnie po ciasnych uliczkach.
Znudzona przekręcała wziętą ze sterty mysz raz to na grzbiet, raz na brzuch. Gdy brzuch myszy znalazł się odsłonięty, do góry, Wilcza Łapa znużona wcisnęła pazur w ciałko, a następnie przekręciła go w środku ofiary i wyrwała, powodując jednocześnie, że czerwonokrwiste wnętrzności wyleciały chyłkiem z zawiniątka i spadły na pobliską trawę. Uczennica nie potrafiła ukryć obrzydzenia, gdy dotarł do niej paskudny zapach flaków.
— Widzę, że idealnie pasujesz do Klanu Wilka — parsknęła Sosna na ten widok, a Wilcza Łapa spiorunowała ją spojrzeniem.
— Nie jestem jak ty, nie zabijam wszystkiego, co się rusza — odpowiedziała cierpko, zadzierając podbródek.
— A skąd taki wniosek? Plotek podsłuchiwałaś?
— Więcej, niż ci się zdaje.
— Nasłuchałaś się tych bredni pewnie od Chłodnego Omenu i reszty — prychnęła. — I nie widzisz mnie jako nikogo innego niż kata, chociaż nawet nie brałaś udziału w żadnej publicznej egzekucji.
— Raczej tego nie żałuję.
Bura skierowała wzrok na piszczkę, a potem znów na dymną, unosząc brew.
— Widzę, że widok krwi jednak cię bawi.
Wzruszyła ramionami.
— Gdybym mogła, zniknęłabym wszystko, co się tyczy krwi i śmierci, ale nie jest to możliwe, więc po prostu dostosowuję się pod warunki.
— Czyli nie masz nic przeciwko.
— Nie słyszałaś nic o tym, co się dzieje w Betonowym Świecie? Przywykłam.
Była nieco zirytowana faktem, że dała się sprowokować do dłuższej rozmowy, więc potrzebując odizolowania się od całej tej gromady pomyleńców, odeszła od staruszki, kierując się gdzieś na ciemne ubocze. Sapnęła, znajdując upragnioną samotność pod rozłożystym świerkiem niedaleko od wyjścia z obozu. Wilczacy... Nie byli źli. Byli osobliwi w swoim obyciu i każdy był na swój sposób inny, jednych lubiła bardziej, innych mniej. Jednakże od co niektórych osobników wolała się trzymać z daleka. Chyba tylko Szakali Szał miała w sobie choć trochę przyzwoitości. A mówili, że to w klanach, w mniejszych społecznościach koty mają w sobie więcej klasy, w co nie omieszkała się wątpić, zważając na to, że w jakże niesławnym mieście panował stałe przepych i każdy egocentrycznie dążył do swego, mając całkowicie w poważaniu to, czy w swojej pogoni za celem nie zniszczy życia komuś innemu.
No i nie mogła się długo nacieszyć swobodą.
Cień rozpostarł się przed nią, a chwilę później wyrósł jej przed nosem Błękitny Ogień. Pysk kocura nie zdradzał niczego, ale kotka nie była raczej zadowolona z tego, co usłyszy.
— Zawołaj Pajęczą Łapę. Idziemy na patrol.
Jakżeby inaczej. Łapy niemiłosiernie ją bolały, ale spięła się i pofatygowała do legowiska uczniów. W środku zobaczyła tylko wspomnianego Pajęczą Łapę. Ani siostry, ani reszty nie było widać.
— Wstawaj, mamy iść na patrol z Błękitnym Ogniem — mruknęła dość chłodno, bez zbędnego "dzień dobry".
<Pająk?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz