— Będziesz musiał darować sobie przez jakiś czas treningi... — powiedziała Witka, przyglądając się zdartym poduszką Mniszka. W niektórych miejscach na nich dało się dostrzec zaschniętą krew. Wiedząc już jak się kończyły wcześniejsze wizyty, nie zdecydowała się dotknąć jego łapy. — Musisz wypoczywać, co najmniej tydzień. I przez ten tydzień będziesz siedzieć właśnie w legowisku medyków żebym miała pewność, że ci się polepsza. Nie bolało cię jak chodziłeś? — spytała podchodząc do półki, z której wzięła słodko pachnące liście nieznanej Mniszkowi rośliny i podstawiła je pod pysk kocurka. — Przeżuj na papkę, a następnie połóż na poduszki. I tak przez kolejne dni będziesz robić, trzy razy dziennie. — poleciła — Gdybyś przyszedł wcześniej wystarczyłyby góra dwa dni leczenia. — pokręciła głową nie dowierzając do jakiego stanu się uczeń doprowadził
Gdyby przyszedł wcześniej, pewnie zajmowałaby się nim Plusk, a tak to kotka przebywała w legowisku starszyzny. Teraz tylko liliowa szylkretka musiała zajmować się sama legowiskiem medyków. Z chęcią by sam został pomocnikiem medyka, ale było na to za późno. Jednak może kotka zechciałaby podzielić się z nim wiedzą na temat lekarstw, żeby nie musiał być tak częstym użytkownikiem legowiska. Mógłby nauczyć sam się opatrywać, to by była bardzo przydatna wiedzą, skoro miał zamiar w przyszłości opuścić Owocowy Las. Nie rozmawiał jeszcze o tym pomyśle z nikim, nawet z Jarząb.
Mniszek posłusznie wykonał polecenie medyczki. Z niesmakiem przyglądał się papce, która wylądowała na jego łapach. Przynajmniej on sam ją przeżuł.
— Ta roślina, co to było? — spytał zaciekawiony.
— Podbiał pospolity. Rośnie przy rzekach, na bagnach i innych wilgotnych terenach. Wystarczy przeżuć jego liście, a ułatwia oddychanie, leczy kociecy kaszel i jak w twoim przypadku pomaga w regeneracji popękanych poduszek łap. Łatwo go rozpoznasz, nie tylko po wielkich liściach i małych białych kwiatach, ale też po słodkim zapachu. — wyrecytowała definicje opisując zastosowanie rośliny, jak i to gdzie kocurek mógłby ją znaleźć
Mniszek obserwował krzątającą się Witkę pomiędzy półkami, przeglądającą zapasy.
— Masz same rośliny, które pomagają w wyzdrowieniu kotów czy masz może też jakieś trujące?
Szylkretka znieruchomiała słysząc pytanie ucznia. Skupiła na nim wzrok nie odpowiadając od razu na nie, bacznie przyglądała się jego mimice pyska. Kocurek przekrzywił łebek w odpowiedzi na jej reakcje, nie rozumiejąc jej za bardzo. Zadał normalne pytanie, a przynajmniej tak sądził. A kotka wyglądała na spiętą.
— Po co ci to wiedzieć? Chcesz kogoś otruć?
— Nie. Zmartwiłem się, że skoro teraz tylko ty jesteś medykiem, przez zabieganie mogłabyś niechcący podać komuś truciznę — odparł niewinnie wzruszając ramionami, po czym przekręcił się na plecy. — Jagoda ostrokrzewu byłaby w stanie zabić kociaka, byłoby więc to niebezpieczne trzymać ją w legowisku. Sówka często opuszcza żłobek, nawet sama... Mogłaby pod twoją nieuwagę zabrać coś, gdy byłabyś zajęta leczeniem kogoś...
— Nic takiego nie miałoby miejsca, bo nie, NIE ma tutaj żadnych trucizn. Tylko przedmioty będące lekarstwami. Liście maliny, suche liście dębu, miód... i inne lekarstwa — odpowiedziała, wyglądała na nieco zirytowaną, tym, że Mniszek zadał jej takie pytanie. — Miałeś odpoczywać, a nie zagadywać mnie. W przeciwieństwie do ciebie ja właśnie pracuję. — prychnęła kończąc rozmowę
Mniszek przeniósł wzrok na sufit legowiska. Nie umkęło jego uwadze to, że gdy wspomniał o truciznach, kotka zerknęła, wprawdzie krótko, ale jednak, na półkę znajdująca się na samej górze. Idealne miejsce na trzymanie niebezpiecznych rzeczy, tak by żaden nieupoważniony kot nie mógł z łatwością do niej sięgnąć. Czyżby to tam znajdowały się trucizny, o które tak się zdenerwowała Witka?
Resztę dnia spędził głównie na spaniu. Robił w końcu to co zostało mu zalecone. Odpoczywał. Co jakiś czas jednak się budził, gdy kto zaglądał do medyczki. Były to między innymi Jarząb z córką, aby sprawdzić czy rozwija się prawidłowo, Sadzawka, która za niedługo zostanie matką, jak i biała kotka o imieniu Świt. Nie przepadał za to ostatnią, bo często widział ją w towarzystwie Fretki. Nie przepadał za kotami lubiącymi jego matkę. Przeciągnął się na leżance. Jednak lubił momenty, gdy łapał kontuzję. Mógł wtedy wypoczywać i nie przejmować się niczym innym.
— Masz, przeżuj i nałóż. — Pod nosem znów poczuł słodki zapach liścia podbiału, wykonał polecenie zmieniając starą breję z łap na świeższą. — Powoli znika opuchlizna. To dobry znak.
To było ostatni raz, gdy Witka odezwała się do niego, w momencie gdy podawała mu liść do przeżucia. Mniszek wiedział doskonale już co miał robić, więc powtarzanie kolejny raz tego samego co ma robić byłoby zbędne. Witka najwyraźniej też nie chciała strzępić języka. I w taki sposób pobyt w legowisku medyków mijał Mniszkowi na systematycznym, a za razem monotonnym nakładaniu na łapy świeżo co przeżutego podbiału pospolitego.
Gdyby przyszedł wcześniej, pewnie zajmowałaby się nim Plusk, a tak to kotka przebywała w legowisku starszyzny. Teraz tylko liliowa szylkretka musiała zajmować się sama legowiskiem medyków. Z chęcią by sam został pomocnikiem medyka, ale było na to za późno. Jednak może kotka zechciałaby podzielić się z nim wiedzą na temat lekarstw, żeby nie musiał być tak częstym użytkownikiem legowiska. Mógłby nauczyć sam się opatrywać, to by była bardzo przydatna wiedzą, skoro miał zamiar w przyszłości opuścić Owocowy Las. Nie rozmawiał jeszcze o tym pomyśle z nikim, nawet z Jarząb.
Mniszek posłusznie wykonał polecenie medyczki. Z niesmakiem przyglądał się papce, która wylądowała na jego łapach. Przynajmniej on sam ją przeżuł.
— Ta roślina, co to było? — spytał zaciekawiony.
— Podbiał pospolity. Rośnie przy rzekach, na bagnach i innych wilgotnych terenach. Wystarczy przeżuć jego liście, a ułatwia oddychanie, leczy kociecy kaszel i jak w twoim przypadku pomaga w regeneracji popękanych poduszek łap. Łatwo go rozpoznasz, nie tylko po wielkich liściach i małych białych kwiatach, ale też po słodkim zapachu. — wyrecytowała definicje opisując zastosowanie rośliny, jak i to gdzie kocurek mógłby ją znaleźć
Mniszek obserwował krzątającą się Witkę pomiędzy półkami, przeglądającą zapasy.
— Masz same rośliny, które pomagają w wyzdrowieniu kotów czy masz może też jakieś trujące?
Szylkretka znieruchomiała słysząc pytanie ucznia. Skupiła na nim wzrok nie odpowiadając od razu na nie, bacznie przyglądała się jego mimice pyska. Kocurek przekrzywił łebek w odpowiedzi na jej reakcje, nie rozumiejąc jej za bardzo. Zadał normalne pytanie, a przynajmniej tak sądził. A kotka wyglądała na spiętą.
— Po co ci to wiedzieć? Chcesz kogoś otruć?
— Nie. Zmartwiłem się, że skoro teraz tylko ty jesteś medykiem, przez zabieganie mogłabyś niechcący podać komuś truciznę — odparł niewinnie wzruszając ramionami, po czym przekręcił się na plecy. — Jagoda ostrokrzewu byłaby w stanie zabić kociaka, byłoby więc to niebezpieczne trzymać ją w legowisku. Sówka często opuszcza żłobek, nawet sama... Mogłaby pod twoją nieuwagę zabrać coś, gdy byłabyś zajęta leczeniem kogoś...
— Nic takiego nie miałoby miejsca, bo nie, NIE ma tutaj żadnych trucizn. Tylko przedmioty będące lekarstwami. Liście maliny, suche liście dębu, miód... i inne lekarstwa — odpowiedziała, wyglądała na nieco zirytowaną, tym, że Mniszek zadał jej takie pytanie. — Miałeś odpoczywać, a nie zagadywać mnie. W przeciwieństwie do ciebie ja właśnie pracuję. — prychnęła kończąc rozmowę
Mniszek przeniósł wzrok na sufit legowiska. Nie umkęło jego uwadze to, że gdy wspomniał o truciznach, kotka zerknęła, wprawdzie krótko, ale jednak, na półkę znajdująca się na samej górze. Idealne miejsce na trzymanie niebezpiecznych rzeczy, tak by żaden nieupoważniony kot nie mógł z łatwością do niej sięgnąć. Czyżby to tam znajdowały się trucizny, o które tak się zdenerwowała Witka?
Resztę dnia spędził głównie na spaniu. Robił w końcu to co zostało mu zalecone. Odpoczywał. Co jakiś czas jednak się budził, gdy kto zaglądał do medyczki. Były to między innymi Jarząb z córką, aby sprawdzić czy rozwija się prawidłowo, Sadzawka, która za niedługo zostanie matką, jak i biała kotka o imieniu Świt. Nie przepadał za to ostatnią, bo często widział ją w towarzystwie Fretki. Nie przepadał za kotami lubiącymi jego matkę. Przeciągnął się na leżance. Jednak lubił momenty, gdy łapał kontuzję. Mógł wtedy wypoczywać i nie przejmować się niczym innym.
— Masz, przeżuj i nałóż. — Pod nosem znów poczuł słodki zapach liścia podbiału, wykonał polecenie zmieniając starą breję z łap na świeższą. — Powoli znika opuchlizna. To dobry znak.
To było ostatni raz, gdy Witka odezwała się do niego, w momencie gdy podawała mu liść do przeżucia. Mniszek wiedział doskonale już co miał robić, więc powtarzanie kolejny raz tego samego co ma robić byłoby zbędne. Witka najwyraźniej też nie chciała strzępić języka. I w taki sposób pobyt w legowisku medyków mijał Mniszkowi na systematycznym, a za razem monotonnym nakładaniu na łapy świeżo co przeżutego podbiału pospolitego.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz