Nadchodziła Pora Nowych Liści.
Koteczka wiele o niej słyszała i choć nikomu o tym nie mówiła, nie mogła się doczekać, kiedy spod śniegu wyrośnie piękna, zielona trawa, drzewa nad jej głową pokryją się kwiatami o białych i różowych płatkach, przy których będzie się roić od pszczół i trzmieli, a pochmurne, mroźne dni ustąpią na rzecz słonecznych, ciepłych i przede wszystkim o wiele dłuższych! Niestety, mimo iż zaspy zmniejszały się coraz bardziej, do tego stopnia, że niewysokie kupki śniegu leżały już tylko na nieuczęszczanych ścieżkach, spora ilość dni, które to miały być takie piękne, była prawie całkiem deszczowa! Śliwce nie chciało się wierzyć, że tak ma wyglądać ta pora roku.
Starsi zdawali się być jednak o wiele bardziej obojętni na pogodę, niż ona. Mama wydawała się po części zadowolona, że może cały czas mieć oko na Śliwkę i resztę jej rodzeństwa, a po części zmęczona ich ciągłym towarzystwem, zresztą podobnie jak Golec — łysa kotka, która całkiem niedawno zamieszkała razem z nimi. Tylko odwiedziny Myszołowa albo Szyszki dawały jej chwilę wytchnienia. Widząc to, calico starała się nie zawracać mamie głowy.
Pewnego mżystego poranka Śliwka obudziła się nie tylko wcześniej niż Mirabelek, Cicha czy Brzoskwinka, ale również przed mamą, Golcem i jej kociętami. Na dworze było już jednak względnie jasno. Koteczka poczuła ucisk w żołądku i dopiero wtedy zorientowała się, że jest dosyć głodna. Sądziła, że mama raczej nie chciałaby, aby wychodziła sama ze żłobka, ale Śliwce było żal ją budzić tylko po to, żeby się nią zajęła. Gotowała się już do podróży prowadzącej do stosu zwierzyny, kiedy pomyślała, że może jeszcze coś do jedzenia zostało w bazie, gdzie bawili się w klany. Potruchtała więc do przejścia, uważając, aby nikogo nie nadepnąć, i już po chwili znalazła się we wnętrzu spróchniałego pniaka. Rozejrzała się bacznie oraz obwąchała każdy kąt, jednak nie odnalazła niczego, oprócz starego zapachu piszczki. Z rezygnacją opuściła kryjówkę, mierzwiąc sobie futro o wystające gdzieniegdzie ciernie. Rozejrzała się po obozie w poszukiwaniu stosu zwierzyny - wiedziała, że Myszołów przynosił stamtąd zdobycz dla mamy. Jej zdziwienie było więc dosyć spore, gdy w miejscu, w którym powinien leżeć stosik gryzoni i ptaków gotowych do spożycia, nie było absolutnie nic. No, może poza czyszczącą sobie futro Perłą, ale ona raczej nie mogła zaliczać się do zwierzyny łownej. Szybko jednak domyśliła się, że po prostu wszystko zostało wczoraj zjedzone i niedługo ktoś coś upoluje. Ponieważ nie była w stanie od razu zaspokoić głodu, postanowiła znaleźć sobie jakieś zajęcie - takie, żeby nikomu nie przeszkadzać. Kilka chwil snuła się po zakamarkach obozu, przyglądając się przeciągającemu się Szakłakowi czy Sokołowi dzielącemu się językami z Szyszką, póki nie usłyszała rozmawiających ze sobą Pszczółki i młodszego od niej kocurka. Wydawało jej się, że ma na imię Wschód, ale nie była o tym do końca przekonana. Schowała się na tyle blisko, aby słyszeć, o czym rozmawiają i zaczęła przyglądać się ich poczynaniom, wdychając kojący, ziołowy zapach.
— W takim razie teraz coś trudniejszego — miauknęła Pszczółka, sięgając po kilka różnych roślin. Następnie położyła je u łap Wschodu. — Które z tych ziół to wrotycz?
Kocur przyjrzał im się uważnie.
— Żadne — odparł po krótkiej chwili namysłu. — Ta po lewej to zdecydowanie krostawiec, pośrodku leży nagietek, a z prawej... umm... lawenda?
— Macierzanka - poprawiła go z czułością vanka. — A czy pamiętasz, kiedy podajemy kotom macierzankę?
Wtem z zarośli, w których ukrywała się Śliwka, dało się słyszeć cichutkie kichnięcie. Koteczka w tym momencie przeklęła swoje przemoczone futerko. Medyczka wraz ze swoim uczniem natychmiast wychwycili ten dźwięk. Czekoladowa szylkretka była przerażona. Przecież ich podsłuchiwała! Co, jeśli Pszczółka się na nią zdenerwuje? Nie chciała im sprawiać kłopotu, była po prostu ciekawa, co robią. Zanim ktokolwiek zdążył zauważyć, że to ona siedzi w pobliżu, była już bliska płaczu. Przez chwilę rozważała ucieczkę, ale było na to już zdecydowanie za późno. Skuliła się więc, czekając na solidny ochrzan. Liście nad jej głową rozchyliły się.
— Och, cześć, Śliwko! — Niepewnie podniosła łebek na dźwięk przyjaznego powitania, które zgotował jej młody, zielonooki kocur.
— Dzie-dzień dobry... — Musiała sama przed sobą przyznać, że była nieźle zaskoczona, że na nią nie nakrzyczał.
— Co tu robisz o tej porze? — włączyła się Pszczółka, jednak przemawiała bardziej chłodnym tonem niż jej syn. — Byłam pewna, że w żłobku jeszcze wszyscy śpią.
—To prawda — miauknęła potulnie. — Wyszłam wcześniej, bo... — urwała. Może nie powinna im mówić, po co tak naprawdę wyszła? Jeszcze pomyślą, że przyszła do nich po pomoc, a pewnie robią coś ważnego... Zresztą mama i tak pewnie niedługo się obudzi i przyniesie kociakom coś do jedzenia. — Nudziło mi się, a nie chciałam nikogo budzić.
Pszczółka zmierzyła ją wzrokiem, ale nic nie powiedziała i po chwili wróciła do ziół. Wschód z kolei uśmiechnął się przyjaźnie do szylkretki i rzekł:
— Może chciałabyś chwilę zostać?
Mała z radością pokiwała głową. Rudo-biały pokazał jej zakątki legowiska i kilka jego zdaniem najładniejszych ziół. Śliwce ciężko było spamiętać wszystkie nazwy, ale rośliny tak pięknie pachniały... No i Wschód był całkiem podekscytowany, kiedy opowiadał jej o tych wszystkich medykamentach! Nawet, gdyby chciała, koteczka nie miałaby serca mu przerwać. Tylko Pszczółka co jakiś czas łypała na nią kątem oka. Mała miała nadzieję, że to tylko dlatego, że kocica chce się upewnić, czy przypadkiem Śliwka nie zjada czegoś, czego nie powinna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz