— Jasne! — miauknął z wdzięcznością Jaskrowy Pył i skinął kocurowi łbem.
— W takim razie chodźmy w stronę iglastego lasu. Ryby możemy zostawić sobie na koniec — zasugerował, na co młodszy odpowiedział mruknięciem aprobaty. Pamiętał, że Jesionowy Wicher nudził i męczył się strasznie podczas oczekiwania, aż jakaś zdobycz łaskawie do niego podpłynie. — Jak czujesz się jako wojownik? — kontynuował, gdy ruszyli już w drogę i opuścili obóz, spacerowym krokiem obierając wcześniej wyznaczony kierunek.
— Nie jest źle. Właściwie to lepiej, niż myślałem — przyznał całkiem szczerze. — Trochę brakuje mi przyjaciół z legowiska uczniów… ale daję sobie radę. Przynajmniej tak myślę — dodał, nieco speszony.
— Bo tak jest, widzę, że sobie radzisz. Naprawdę jestem z ciebie dumny, Jaskrowy Pyle. Po prostu musisz spróbować wydobyć z siebie więcej pewności siebie — stwierdził.
— Wiem — mruknął z cichutkim westchnieniem. Wojownik często mu to powtarzał i z każdym tym powtórzeniem kocurek coraz bardziej powątpiewał, że ma w sobie chociaż jakieś nikłe resztki tej tak ponoć istotnej w życiu odwagi i wiary w siebie.
Przeszli przez kłodę będącą niejakim łącznikiem między wyspą a stałym lądem. Następnie ruszyli wzdłuż rzeki, ku lesie rosnącym kawałek drogi za obozem. Chłodny wiatr przedzierał się przez krótkie futro, przypominając o zbliżającej się coraz większymi krokami Porze Nagich Drzew. Przy nagłym silniejszym podmuchu Jaskrowy Pył przymknął na chwilę oczy i zaparł się łapami, jakby bał się, że go porwie. Nie uszło to uwadze starszego z Nocniaków, który nie skomentował, lecz na jego pyszczku na chwilę zawitał lekki uśmiech. Karzełek położył uszy po sobie ze wstydu, po czym spojrzał przed siebie. Byli już praktycznie na miejscu. Zapach świeżego igliwia uderzył nozdrza kocura. Już zaraz obydwoje przeciskali się między agresywnie sterczącymi gałęziami półnagich krzewów. Wojownik rozglądał się co i raz, sam nie do końca wiedząc, czy w obawie przed jakimś zagrożeniem, czy w poszukiwaniu zwierzyny. Otuchy dodawał mu jednak fakt, że w Jesionowy Wicher był przy nim. Przecież z nim nic strasznego mu nie groziło, mógł się czuć chroniony i bezpieczny.
Zatrzymał się i zastrzygł uchem, gdy na tle leśnych zapachów niespodziewanie wyczuł woń ryjówki. Małe żyjątko skrywało się gdzieś nieopodal. Instynktownie przypadł do pozycji łowieckiej, rozglądając się uważnie. Jego towarzysz widząc to, sam zamarł, chyba nie chcąc mu przeszkadzać i wypłoszyć potencjalnej zdobyczy, choć Jaskier czuł, jak ciężkie jest dla niego wytrzymanie w bezruchu. Gdy wypatrzył już żyjątko, spożywające jakieś ziarno wśród leśnego runa, skupił na nim całą swoją uwagę. Poczekał jeszcze chwilę, aż ryjówka odpowiednio się ułożyła… i skoczył, nie wyczuwszy jednak zbyt dobrego momentu. Ofiara wyczuła go i natychmiast rzuciła się do ucieczki. Nim zdążył zareagować, ta znalazła się już w swojej norce. Zacisnął zęby, klnąc siebie w myślach. Zrobił z siebie idiotę na oczach byłego mentora, kiedy miał mu pokazać, że całkiem radzi sobie jako wojownik. Jego podświadomość wiedziała, że to nic złego, że nawet najlepszemu łowcy zwierzyna raz na jakiś czas się wymknie, ale on już czuł się jak największy przegryw. Taki już urok potężnie zaniżonej samooceny kocura.
— Zepsułem — wymamrotał jedynie z niesmakiem.
<Jesionowy Wichrze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz