Liliowy nawet się za siebie nie oglądał, po prostu nerwowo szedł przed siebie, a gdy znalazł się dalej od prowizorycznego obozu, odetchnął cicho z niemałą ulgą, po czum już rozluźniony rozpoczął patrolowanie okolicy, do czasu gdy pragnienie wzięło nad nim górę. Igła ruszył w stronę strumyczka, który mijali podczas podróży, po czym przykucnął i zamoczył język w pysznie zimnej wodzie. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie fakt, iż po napiciu się, na tafli wody pokazało się coś, co z lekkim dystansem point nazwałby obrazem. Las, niedźwiedź, jaskinia, przy której były kocie sylwetki. Potrząsnął łbem zdezorientowany.
- Chyba powinienem ograniczyć przebywanie na słońcu... - mruknął i z łbem pełnym myśli ruszył w drogę powrotną.
- Albo żeś na łeb upadł - cichy śmiech sprawił, że kocur podskoczył przerażony, strosząc futro na grzbiecie i wysuwając pazury, w każdej chwili będąc gotowym by się bronić - I czego się boisz idioto, to tylko ja - zza krzewu wyszła roześmiana Gęsię Pióro, na której widok pręgowany uspokoił się zupełnie. Liznął ją za uchem, po czym zetknęli ze sobą nosy, resztę wieczora spędzając w swoim towarzystwie.
* * *
Wędrówka dłużyła się niemiłosiernie, wiedział jednak, że niedługo będą na miejscu. Przeczucie, oraz sny, które nie dawały mu ani chwili wytchnienia, skutecznie go w tym utwierdzały. Pogoda się zmieniła. Z upalnych dni w te zimne, podczas których deszcz lał niesamowicie, a pioruny trzaskały przeraźliwie głośno.
Była noc a cały klan odpoczywał w opuszczonej królikarni. Na dworze burza szalała w najlepsze, ale mimo to patrol wyruszył by sprawdzić, czy w pobliżu nie ma czasem żadnego wroga. W tym samym czasie Igła siedział przy swojej ukochanej, która od porodu czuła się co raz to gorzej. Kasłała, nie chciała zbytnio jeść, widać też było, że schudła. Miała problemy z równowagą... Świetlik robiła wszystko co w jej mocy, by ukochana lidera wróciła do pełni sił.
- No już... w-wszystko będzie dobrze... - szepnął do szylketki, która zatrzęsła się gwałtownie.
- Ma gorączkę - miauknęła była uczennica Iglastej Gwiazdy, po czym przyłożyła do czoła pacjentki namoczony mech - Gdzie kocięta? - dodała zaraz, jakby dla pewności.
- Z Białym Puchem - odparł, spoglądając na Gęsie Pióro, która z każdą chwilą stawała się słabsza. Podniósł łeb i spojrzenie błękitnych oczu przeniósł na medyczkę - C-czy o-o-on...aa? - szloch zaczął ściskać mu gardło, gdy niebieska kocica skinęła na jego nieszczęście twierdząco łbem. Łzy spłynęły po policzkach kocura, gdy delikatnie wtulił się w miękkie, czekoladowo-rude futerko koteczki. Jej oddech słabł z każdą chwilą, zaś szloch i rozpacz Igły przybierała na sile. Zaczął krzyczeć na Świetlik, by coś zrobiła, wyklinał siebie, klan gwiazdy, nawet własnych, najmłodszych synów.
- Będ-dzie d-dobrze... - ze łzami w oczach spojrzał na kotkę, która ostatkiem sił uniosła głowę i liznęła go po nosie - K-kocham w-was... - szepnęła, a jej klatka piersiowa przestała się unosić.
- NIE! G-gąsko... p-proszę... - starał się jakoś obudzić ukochaną, rzucał się, gdy Grzmiący Potok na polecenie medyczki próbował go wyprowadzić na zewnątrz, by ten ochłonął. Igła nie potrafił jednak się uspokoić, szczególnie wtedy, gdy próbowano mu podać zioła na uspokojenie, rozrzucił je po całej trawie, wrzeszcząc, że jakim prawem dają mu jakieś gówno, gdy właśnie miłość jego życia odeszła. Czuł potworne wyrzuty sumienia, nienawidził swoich niedawno narodzonych synów. Po jaką cholerę zgadzał się na drugi miot?! PO CHOLERĘ?!?! Gdyby nie Ostrokrzew, Szafirek, a już w szczególności LESZCZYNEK, jego cudowna Gąska by żyła.
Wybiegł z miejsca postoju zanim wmuszono w niego ziarna maku. Łzy zakrywały mu pole widzenia, nie wiedział gdzie biegnie, słyszał tylko szum wiatru i deszczu. Zatrzymał się dopiero, gdy jego mięśnie już wrzeszczały, by stanął. Nie miał siły płakać, nie miał siły krzyczeć czy też błagać o pomoc. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że stoi niedaleko urwiska. Przełknął kolejną falę płaczu, jakby w transie podszedł bliżej krawędzi. Naprawdę miał dosyć tego wszystkiego, miał gdzieś ten pieprzony klan. Stracił ukochanych członków rodzony, stracił JEDYNĄ osobę, która w pełni go rozumiała i wiedziała jak podnieść go na duchu. Gęsie Pióro była nie tylko jego wielką miłością, była też jego najlepszą przyjaciółką. Wiedział, że zrobi dla niej wszystko. Nawet gdyby oznaczało to samobójstwo, by być znowu razem.
- Co ty robisz!? - głos Miedzianej Iskry w ostatniej chwili powstrzymał go od skoku - Słuchaj, wiem, że ci ciężko, ale masz jeszcze cały klan... trójkę małych dzieci... Naprawdę chcesz ich zostawić? - oddychał ciężko, zaś złość narastała w nim z każdym uderzeniem serca.
- Co ty możesz wiedzieć, co? - parsknął gorzkim śmiechem, odwracając łeb w jej stronę - Borsucza Gwiazda i Błotnista Gwiazda, koty, które mnie wychowały, gdy moja matka miała mnie w dupie nie żyją, moja ukochana córka też odeszła, a teraz musiałem pożegnać miłość mojego życia! W dodatku MÓJ SYN JEST CHOLERNYM ZŁYM OMENEM! A może powinniśmy zostać co? Może ten cały klan gwiazdy prowadzi nas prosto na pewną śmierć, co!? Myślisz, że cokolwiek mi pozostało na tym zasranym świecie!? - wrzasnął, zalewając się łzami.
< Miedziana Iskro? Igła z depresją raz >
Gęsie Pióro... [*] :C
OdpowiedzUsuń