Kotka przeciągnęła się i wydała z siebie zadowolone mlaśnięcie. Wokoło śpiewały ptaki, nosek tonął w przyjemnych zapachach, a kilka promieni popołudniowego słońca przyjemnie grzało jej futro. Skoro jest słońce, pomyślała po chwili beztroskiego leniuchowania, to jest czas na zabawę!
Gwałtownie otworzyła ślepka, gotowa podnieść się na łapy i gromko ogłosić rodzeństwu początek gry w berka. Radość wyparowała jednak z jej oczek tak szybko, jak ujrzały one świat – nie wyłożone czyściutkimi, gładkimi kamieniami wnętrze Siedliska Dwunożnych, gdzie dotąd żyła wraz z rodzicami, Świetlikiem i Skrzypkiem, spędzając całe dnie na spaniu w miękkim posłaniu, jedzeniu ulubionej karmy i zabawie wśród kolorowych drobiazgów. Nie, to był "obóz Klanu Wilka". Czyli jakaś dzicz.
Naraz wspomnienia wczorajszego dnia wróciły i zalały ją niczym powódź. Z powrotem zacisnęła powieki, próbując się nie rozpłakać. Każdą komórką swojego ciała chciała, by to wszystko okazało się tylko okrutnym żartem; wiedziała jednak dobrze, że to nieprawda. Zostały porzucone i zmuszone do życia… tutaj.
Ale nie na długo, prędko podjęła decyzję. Wrócę do domu przy pierwszej okazji!
Była pewna, że chociaż rodzice zostawili je tu z własnej woli, to musi to być jakieś nieporozumienie. Po prostu nie wiedzieli, że Owockowi i Świetlikowi się tu nie podoba… Na pewno już żałują, że oddali je tym kotom, i niedługo po nie wrócą!
W tej sprawie jednak buraska, jak zresztą w żadnej innej, nie zamierzała czekać na ruch Vegetable i Meata. W jej głowie już pojawił się obraz szczęścia i dumy rodziców, kiedy koteczki same odnajdą drogę do domu i pojawią się przed ich oczyma. Dlatego też zamierzała uciec stąd najszybciej, jak będzie mogła. Możliwości pozostania w tym całym klanie nigdy nawet nie wzięła pod uwagę.
Chociaż nie mogła się poszczycić długim istnieniem na tym świecie, nie była idiotką – wiedziała, że jeśli spróbuje oddalić się teraz, to nie tylko nie zajdzie zbyt daleko, ale obce koty na pewno ją złapią (a może i zrobią coś gorszego? Kto je tam wie!). Zresztą, nie miała pojęcia, jak na taki pomysł zareagowałaby Świetlik, która – jak odnotowała Owocek, rzucając okiem na siostrę – była jeszcze pogrążona we śnie. Nie, nie. Najpierw musiała jak najlepiej poznać obszar, na którym się znalazła, oraz jego mieszkańców. Wtedy ułoży najwspanialszy plan ucieczki, jaki świat widział!
Z tym postanowieniem powoli – na wypadek, gdyby potencjalny wróg nie zauważył jej nagłego otwarcia oczu, wolała nie dawać mu dobrowolnie przewagi w postaci informacji, że już nie śpi – przekręciła głowę, obserwując otoczenie spod przymrużonych powiek. Najwyraźniej ktoś przeniósł ją do czegoś w rodzaju pokoju, jak w jej domu, ale o wiele, wiele mniejszego, splecionego z gałęzi i wyłożonego czymś miękkim i zielonym. Z wielkim wysiłkiem stłumiła chęć zbadania go i kontynuowała swój tajny rekonesans. Kiedy obróciła się jeszcze trochę, ujrzała trzy spore kształty, a nos jasno oznajmił jej, że są to kocie sylwetki. Nie mogąc się powstrzymać, całkowicie rozchyliła powieki i niemal pisnęła z radości.
Dwie z odpoczywających kulek sierści też były kociętami!
Od razu podniosła się z ziemi i ruszyła do bliższej z nich. Inne kociaki, oprócz tego, że mogą dotrzymać im towarzystwa, pewnie wiedzą o wiele więcej na temat tego klanu! Podekscytowana zbliżyła się do biało-rudego kocurka i lekko pacnęła go łapką po głowie, żeby go obudzić.
– Czeeść! Jestem Owocek! Jak masz na imię? – zapytała biednego kociaka, który niemal podskoczył ze strachu, a teraz patrzył na nią szeroko otwartymi, niebieskimi oczkami.
– Ła...Łabędź – odpowiedział, a widząc, że przebudził go nie krwiożerczy borsuk, a młodsza od niego koteczka, uspokoił się nieco. Nadal jednak mierzył ją niespokojnym i jakby speszonym wzrokiem.
Owocek prawie odetchnęła z ulgą. Po tych wszystkich cudacznych nazwach, które miała okazję wczoraj zasłyszeć, jednoczłonowe imię było dla jej uszu niczym świeża woda w upalne popołudnie. Podsycało też jej nadzieję na to, że na swoje następne pytanie otrzyma odpowiedź twierdzącą.
– Ciebie też rodzice tutaj zostawili?
Łabędź zastrzygł uszami z zaskoczeniem.
– Nie... – odparł cicho, lekkim ruchem łapy wskazując leżące nieopodal kotki. – Moja mama i siostra są tu, a tata pewnie gdzieś w obozie.
Bura zasępiła się, a poczucie niesprawiedliwości zawrzało w niej na nowo. Nie widziała wokół żadnych innych kociaków; czy naprawdę tylko ją i jej siostrę spotkał taki los?
Tymczasem biało-rudego najwyraźniej coś dręczyło. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć; co chwilę uchylał pyszczek, ale zamykał go z powrotem, zanim zdążyło się z niego wydobyć jakiekolwiek słowo. Wreszcie jednak żal i zdumienie, które przyniosła wypowiedź kotki, wzmocnione widokiem jej zasmuconego pyszczka, wygrało w nim z nieśmiałością.
– Ale… jak to możliwe? Dlaczego cię zostawili? – spytał w końcu niepewnie.
– Też chciałabym wiedzieć – prychnęła, tupiąc łapką w mech z przypływu mieszanki złości i tęsknoty. – Ale… może to tylko jakaś pomyłka… Pewnie tak. To musi być pomyłka!
Ostatnie słowa wymruczała już pod nosem z jakąś dziwną energią. Łabędź zamilkł. Chociaż pilnie potrzebowała informacji, uznała, że nie będzie go męczyć dalszą rozmową; było widać, że nie czuje się komfortowo. Gdyby taka sytuacja przydarzyła się u nich na podwórku, Owocek nie miałaby oporów przed przeciąganiem konwersacji, ale to było zupełnie obce miejsce i wolała nie zrazić do siebie kotów na samym starcie. Kto wie, może rudzielec okaże się przydatny – albo przynajmniej będzie znał jakieś fajne gry?
Matka Łabędzia wciąż jeszcze spała, natomiast koteczka, która okazała się być jego siostrą, właśnie przecierała oczy, zapewne zbudzona dźwiękami rozmowy. Mała bała się jednak, że jej charakter będzie podobny do charakteru brata, a poza tym, jak właśnie stwierdziła, kociaki mogą nie wiedzieć wszystkiego o tym dziwnym leśnym obozie. Musiała zasięgnąć języka od kogoś innego… Tylko od kogo?
Dźwięk kroków sprawił, że w mig się odwróciła. W wejściu do kociarni stanęła dorosła, bura kotka. Jej zapach wydał się Owockowi znajomy, tak – to ta sama kotka, która starała się ją pocieszyć po wczorajszym… incydencie.
– Cześć! Jestem Owocek! – przedstawiła się głośno wyuczoną formułką, budząc swoją siostrę i niemal wpadając nowo przybyłej pod łapy. – O co chodzi z tym całym klanem i stawaniem się “kimś”?
Uznała, że za wczorajszą pomoc podziękuje jej, kiedy już uzyska odpowiedzi na wszystkie pytania, których to miała w zanadrzu jeszcze wiele, wiele więcej. No, chyba że zapomni.
<Cętka?>
Gwałtownie otworzyła ślepka, gotowa podnieść się na łapy i gromko ogłosić rodzeństwu początek gry w berka. Radość wyparowała jednak z jej oczek tak szybko, jak ujrzały one świat – nie wyłożone czyściutkimi, gładkimi kamieniami wnętrze Siedliska Dwunożnych, gdzie dotąd żyła wraz z rodzicami, Świetlikiem i Skrzypkiem, spędzając całe dnie na spaniu w miękkim posłaniu, jedzeniu ulubionej karmy i zabawie wśród kolorowych drobiazgów. Nie, to był "obóz Klanu Wilka". Czyli jakaś dzicz.
Naraz wspomnienia wczorajszego dnia wróciły i zalały ją niczym powódź. Z powrotem zacisnęła powieki, próbując się nie rozpłakać. Każdą komórką swojego ciała chciała, by to wszystko okazało się tylko okrutnym żartem; wiedziała jednak dobrze, że to nieprawda. Zostały porzucone i zmuszone do życia… tutaj.
Ale nie na długo, prędko podjęła decyzję. Wrócę do domu przy pierwszej okazji!
Była pewna, że chociaż rodzice zostawili je tu z własnej woli, to musi to być jakieś nieporozumienie. Po prostu nie wiedzieli, że Owockowi i Świetlikowi się tu nie podoba… Na pewno już żałują, że oddali je tym kotom, i niedługo po nie wrócą!
W tej sprawie jednak buraska, jak zresztą w żadnej innej, nie zamierzała czekać na ruch Vegetable i Meata. W jej głowie już pojawił się obraz szczęścia i dumy rodziców, kiedy koteczki same odnajdą drogę do domu i pojawią się przed ich oczyma. Dlatego też zamierzała uciec stąd najszybciej, jak będzie mogła. Możliwości pozostania w tym całym klanie nigdy nawet nie wzięła pod uwagę.
Chociaż nie mogła się poszczycić długim istnieniem na tym świecie, nie była idiotką – wiedziała, że jeśli spróbuje oddalić się teraz, to nie tylko nie zajdzie zbyt daleko, ale obce koty na pewno ją złapią (a może i zrobią coś gorszego? Kto je tam wie!). Zresztą, nie miała pojęcia, jak na taki pomysł zareagowałaby Świetlik, która – jak odnotowała Owocek, rzucając okiem na siostrę – była jeszcze pogrążona we śnie. Nie, nie. Najpierw musiała jak najlepiej poznać obszar, na którym się znalazła, oraz jego mieszkańców. Wtedy ułoży najwspanialszy plan ucieczki, jaki świat widział!
Z tym postanowieniem powoli – na wypadek, gdyby potencjalny wróg nie zauważył jej nagłego otwarcia oczu, wolała nie dawać mu dobrowolnie przewagi w postaci informacji, że już nie śpi – przekręciła głowę, obserwując otoczenie spod przymrużonych powiek. Najwyraźniej ktoś przeniósł ją do czegoś w rodzaju pokoju, jak w jej domu, ale o wiele, wiele mniejszego, splecionego z gałęzi i wyłożonego czymś miękkim i zielonym. Z wielkim wysiłkiem stłumiła chęć zbadania go i kontynuowała swój tajny rekonesans. Kiedy obróciła się jeszcze trochę, ujrzała trzy spore kształty, a nos jasno oznajmił jej, że są to kocie sylwetki. Nie mogąc się powstrzymać, całkowicie rozchyliła powieki i niemal pisnęła z radości.
Dwie z odpoczywających kulek sierści też były kociętami!
Od razu podniosła się z ziemi i ruszyła do bliższej z nich. Inne kociaki, oprócz tego, że mogą dotrzymać im towarzystwa, pewnie wiedzą o wiele więcej na temat tego klanu! Podekscytowana zbliżyła się do biało-rudego kocurka i lekko pacnęła go łapką po głowie, żeby go obudzić.
– Czeeść! Jestem Owocek! Jak masz na imię? – zapytała biednego kociaka, który niemal podskoczył ze strachu, a teraz patrzył na nią szeroko otwartymi, niebieskimi oczkami.
– Ła...Łabędź – odpowiedział, a widząc, że przebudził go nie krwiożerczy borsuk, a młodsza od niego koteczka, uspokoił się nieco. Nadal jednak mierzył ją niespokojnym i jakby speszonym wzrokiem.
Owocek prawie odetchnęła z ulgą. Po tych wszystkich cudacznych nazwach, które miała okazję wczoraj zasłyszeć, jednoczłonowe imię było dla jej uszu niczym świeża woda w upalne popołudnie. Podsycało też jej nadzieję na to, że na swoje następne pytanie otrzyma odpowiedź twierdzącą.
– Ciebie też rodzice tutaj zostawili?
Łabędź zastrzygł uszami z zaskoczeniem.
– Nie... – odparł cicho, lekkim ruchem łapy wskazując leżące nieopodal kotki. – Moja mama i siostra są tu, a tata pewnie gdzieś w obozie.
Bura zasępiła się, a poczucie niesprawiedliwości zawrzało w niej na nowo. Nie widziała wokół żadnych innych kociaków; czy naprawdę tylko ją i jej siostrę spotkał taki los?
Tymczasem biało-rudego najwyraźniej coś dręczyło. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć; co chwilę uchylał pyszczek, ale zamykał go z powrotem, zanim zdążyło się z niego wydobyć jakiekolwiek słowo. Wreszcie jednak żal i zdumienie, które przyniosła wypowiedź kotki, wzmocnione widokiem jej zasmuconego pyszczka, wygrało w nim z nieśmiałością.
– Ale… jak to możliwe? Dlaczego cię zostawili? – spytał w końcu niepewnie.
– Też chciałabym wiedzieć – prychnęła, tupiąc łapką w mech z przypływu mieszanki złości i tęsknoty. – Ale… może to tylko jakaś pomyłka… Pewnie tak. To musi być pomyłka!
Ostatnie słowa wymruczała już pod nosem z jakąś dziwną energią. Łabędź zamilkł. Chociaż pilnie potrzebowała informacji, uznała, że nie będzie go męczyć dalszą rozmową; było widać, że nie czuje się komfortowo. Gdyby taka sytuacja przydarzyła się u nich na podwórku, Owocek nie miałaby oporów przed przeciąganiem konwersacji, ale to było zupełnie obce miejsce i wolała nie zrazić do siebie kotów na samym starcie. Kto wie, może rudzielec okaże się przydatny – albo przynajmniej będzie znał jakieś fajne gry?
Matka Łabędzia wciąż jeszcze spała, natomiast koteczka, która okazała się być jego siostrą, właśnie przecierała oczy, zapewne zbudzona dźwiękami rozmowy. Mała bała się jednak, że jej charakter będzie podobny do charakteru brata, a poza tym, jak właśnie stwierdziła, kociaki mogą nie wiedzieć wszystkiego o tym dziwnym leśnym obozie. Musiała zasięgnąć języka od kogoś innego… Tylko od kogo?
Dźwięk kroków sprawił, że w mig się odwróciła. W wejściu do kociarni stanęła dorosła, bura kotka. Jej zapach wydał się Owockowi znajomy, tak – to ta sama kotka, która starała się ją pocieszyć po wczorajszym… incydencie.
– Cześć! Jestem Owocek! – przedstawiła się głośno wyuczoną formułką, budząc swoją siostrę i niemal wpadając nowo przybyłej pod łapy. – O co chodzi z tym całym klanem i stawaniem się “kimś”?
Uznała, że za wczorajszą pomoc podziękuje jej, kiedy już uzyska odpowiedzi na wszystkie pytania, których to miała w zanadrzu jeszcze wiele, wiele więcej. No, chyba że zapomni.
<Cętka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz