BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.
W Klanie Wilka
Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).
W Owocowym Lesie
Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)
31 sierpnia 2025
Od Śniątka Do Księżyca
Od Sennej Łapy
Od Borówkowej Słodyczy
Od Sennej Łapy CD. Pustułkowego Szponu
Od Promienistego Słońca CD. Psotki
Od Poranku
Przeżuwał odpowiednie zioła, chcąc nałożyć je na swoje nieco popękane od ciągłego uderzania łapami o podłożę poduszki łap. Po chwili wypluł dane rośliny i powoli nałożył papkę na ranne miejsca, co automatycznie wywołało u niego lekki ból. Wyraz jego twarzy jednak pozostał ten sam, jakby kocur był niewzruszony nagłym ukłuciem, jednak skaczący niespokojnie ogon mówił za siebie wszystko. W końcu wypuścił spokojnie powietrze i rozejrzał się. Teraz przynajmniej przez chwilę musiał tak siedzieć, co mu wręcz bardzo odpowiadało. I tak nie robił wiele innych rzeczy od zaginięcia Murmur. Często nie miał siły, a zwłaszcza na samym początku. Teraz pomimo jakiegoś czasu, ta sytuacja dalej siedziała w jego głowie i powodowała tylko więc małych kłopotów, które dało się zauważyć, zwłaszcza po przybyciu Glonika. O wilku mowa. Wzrok Chwasta nagle natrafił na rudego kocura, który również skierował się w jego stronę. Po chwili Poranek już mógł zauważyć, jak kocur powoli zmierza właśnie do niego.
– Hej, wszystko dobrze? – zapytał Glonik gdy podszedł do Poranku. Siedzący na ziemi kocur wbił w przybysza swoje spojrzenie, tym samym lekko odstraszając od siebie Glonika. Dopiero po chwili kiwnął głową, mając skrytą nadzieję, że będzie mógł zostać sam. To się jednak nie stało. Już chwilę po tej odpowiedzi Glonik usiadł obok Poranku, tworząc tym samym tę niezręczną ciszę.
– Słuchaj mnie. Jeśli cokolwiek zrobisz którejś z moich sióstr, zwłaszcza Mgiełce, z którą od jakiegoś czasu jesteś bardzo blisko, obiecuję ci, że prędko zaznasz zasłużonej kary – powiedział nagle Chwast, wpatrując się w rudego. Gdyby wzrok mógł zabijać, albo wyciągać duszę z ciał innych, właśnie to stałoby się w tamtej chwili z Glonikiem.
– Co? Nie ja... Ja nie zamierzam nic takiego zrobić! Nie jestem taki – zaczął się tłumaczyć przybysz, trochę zmieszany. – Jesteś bardzo opiekuńczy wobec swojej rodziny – stwierdził po chwili i lekko uśmiechnął się do Chwastu.
– Nie chcę po prostu by coś się stało... – wymamrotał cicho.
– Rozumiem to. Sam mam siostrę i też jest dla mnie bardzo ważna – wyznał młodszy, zaczynając drążyć w ziemi małe okręgi. Nastała chwila ciszy. Żaden z kocurów chyba nie zamierzał się odezwać, a tak przynajmniej widział to Poranek. Sam nie wiedział co ma odpowiedzieć na informacje od Glonika. Też miał siostrę i też się o nią martwił, dokładnie jak on w stosunku do Pszczółki i Mgiełki. Zakodował to dość szybko w swojej głowie. Była przynajmniej jedna rzecz, która ich łączyła. – Nie mam najmniejszego zamiaru skrzywdzić twoich sióstr. Zwłaszcza Mgiełki. Zależy mi na niej i nie chcę sprawiać żadnego kłopotu! A wiesz... W większej grupie często łatwiej przetrwać, przynajmniej jak więcej osób potrafi polować – zaśmiał się, lecz Chwast tego nie zrobił, jak to miał w zwyczaju. – Twoja siostra jest naprawdę bardzo fajna – stwierdził po chwili, starając się też trochę wymazać wcześniej wypowiedziany żart.
– To prawda. Dlatego zasługuje na szczęście – oznajmił Poranek, a Glonik się z nim zgodził, już zaczynając gadać dalej. Rudy musiał przyznać, że chyba nigdy nie przebywał w obecności tak wygadanego kota. Plusem było też to, że Glonik często nie oczekiwał odpowiedzi, jak to robili inni. Dlatego Poranek mógł siedzieć cicho i po prostu słuchać, co było dla niego najbardziej komfortowe.
Glonik zaczął przychodzić do Chwastu. Często siadał obok i zaczynał jakieś rozmowy, jakby mu się nudziło. Przez pierwsze dni rudemu to trochę przeszkadzało, jednak z czasem obecność obcego stała się normalnością. Glonik opowiadał o różnych rzeczach, a Poranek zapamiętywał dużą część z nich, powoli poznając kocura. A co najważniejsze, przekonując się, że nie skrzywdzi on ani Mgiełki ani Pszczółki.
– Dobra, ja muszę iść, bo jeszcze dziś chciałem zapolować – powiedział Glonik i uśmiechnął się do Poranku. – Do zobaczenia później! – pożegnał się i zostawił rudego samego. Ten odprowadził go wzorkiem, dalej uważnie obserwując. Teraz jednak był czegoś świadomy. Mylił się, a jego siostra miała rację co do rudego przybysza.
Od Żmijowcowej Wici
— Widziałam, że dużo ostatnio rozmawiasz z Mandarynkowym Piórem, wpadłeś w jakieś poważne kłopoty, syneczku? — zapytała Wężynowy Kieł, kiedy wspólnie zajmowali się wplataniem roślinek w ściany lecznicy. Matka nie lubiła się brudzić, więc przez większość czasu próbowała zajmować się... wszystkim innym. Nie wydawała się zbyt przejęta tym całym odbudowywaniem obozu i tworzeniem bezpiecznego, komfortowego miejsca do życia dla Nocniaków żyjących i tych, którzy jeszcze mają się narodzić. Nie winił jej. Wiedział, że nie czuje się związana z klanem tak mocno jak jej pociechy, które jednak przyszły tutaj na świat, a tym bardziej daleko jej było do tego, jak ważne było to dla kotów, których matki, ojcowie, a nawet dziadkowie i dalsi, dalsi przodkowie, wychowywali się w tym samym żłobku, leczyli rany w tej samej lecznicy, słuchali przemów liderów, wygłaszanych z tej samej mównicy... Jak miała zmusić się do takiego podniosłego nastroju, do takiego zaangażowania. Nie była całkowicie niepotrzebna, co to, to nie! Wolała jednak polować, patrolować w spokojnym tempie, w cieniu drzew, pod promieniami wczesnego słońca Pory Zielonych Liści, a nie wysilać się i łamać pazury na twardych głazach. Nikt nie wydawał się mieć z tym zbyt wielkich problemów. Każdy znał Wężyne.
— Mówię do ciebie. Słuchaj, kiedy starsi poświęcają ci uwagę. Nie wychowała cie tak.
— A-ah! Przepraszam mamo... Mogłabyś powtórzyć, zamyśliłem się... — wybuczał kocur, dalej przeplatając bylinę między gałązkami. Praca była monotonna, ale bardzo relaksująca. Dawała mu dużo czasu do refleksji... Ale nie na swój temat. Przecież nie było czego poprawiać.
— Przeskrobałeś coś. Mandarynka obserwuję cię jak jastrzębica, a ty wchodzisz pod jej łapy niczym potulna myszka. Walczysz o przebaczenie win? — ponowiła pytanie, tym razem w innej formie.
— N-nie! — wzburzył się lekko, ale pysk szylkretki nie był wrogi, nie ukazywał złości, nie oskarżał o nic szczególnego. — Pomaga mi w prowadzeniu szkolenia Kropiatkowej Łapy. To tyle. Jest bardzo doświadczona, więc pomyślałem, że tak będzie lepiej. I dla mnie, i dla samej Kropiatki. Nie chce popełnić żadnego błędu, zwłaszcza że sam nie byłem zadowolony ze swojego szkolenia — wyznał szczerze. Matka była najpewniej jedyny kotem, który był w stanie wyciągnąć z niego tak... żałosne słowa na swój temat.
— Coś takiego...
— To źle?
— Twoja siostra chyba nie ma takich problemów, że musi chodzić do zastępczyni. — Zabolało... Żmijowcowa Wić zagryzł zęby.
"Głupia, parszywa Wężynka..." — powtarzał w głowie niczym mantrę. "Zawsze musi być krok przede mną, zawsze lepsza, zawsze doceniona, zawsze stojącą w słońcu..."
— Czy możemy chociaż raz nie mówić o Wężynowym Splocie — wycedził w końcu, a zielone ślepia matki świdrowały mu dziurę między uszami. Sam wojownik próbował się opanować. Skupił się z powrotem na robótce. Wychodziło mu coraz lepiej. Miał dość drobne łapy, więc nie musiał dużo pomagać sobię zębami. Wstęgi trzciny tworzyły ładny, wytrzymały splot, który dobrze chronić będzie przed zimnem i opadami, które mogłyby dodatkowo przeszkodzić w procesie leczenia. Zaczął powoli używać też większej ilości patyków, aby cała konstrukcja stała się trwalsza.
— Możemy, oczywiście, że możemy — powiedziała, chociaż w jej głosie usłyszeć można było wyrzuty, jakby zaraz miała dodać, że jest najgorszą matką na świecie, bo miała czelność wpleść do rozmowy imię inne, niż Żmijowca. — Lulkowe Ziele też ma dużo pracy.
"Świetnie... Tego właśnie chciałem, kiedy mówiłem, że nie mam ochoty rozmawiać o mojej siostrze. Rozmawiać o bracie." — Przez złość złamał mu się jeden z patyczków. Trzask wydawał się o wiele głośniejszy z jego perspektywy. Ucho Wężynowego Kła nawet nie drgnęło.
— Tak. Pomogłem mu raz, ale nie lubię zabawy w błocie.
— Teraz pomaga mu Pierzasta Kołysanka, sadzą coś — rzuciła przez bark, siedząc odwrócona w stronę grządek ogrodników. Żmijowcowa Wić też zerknął. Faktycznie. Dwójka pracowała jak w zegarku. Córka Mandarynkowego Piórka zajmowała się układaniem malutkich kuleczek na odpowiednie miejsca, aby następnie podawać je swojemu dawnemu uczniowi. Nie musieli rozmawiać, każdy wiedział, co gdzie ma trafić. Ziemia była już rozkopana w wielu miejscach, ale przez nocne przymrozki w wielu miejscach trzeba było powtórzyć czynność. Lulek wkładał nasionka i łapkami zakopywał je głęboko w ciemnej ziemi, starając się usypać nad nimi kopczyk, aby nie zapomnieć, że w danym miejscu już coś rośnie. Oba koty były całe umorusane...
— To jego była mentorka, więc co się dziwić. Niech oni brudzą łapy, inni nie muszą.
— Nawet twoja czysta siostra mu ostatnio podała łapę.
"Oczywiście... wspaniała Wężynowy Splot pomogła Lulkowi i to jest najważniejsze... Niech ją Tojad kłodą zmiażdży."
Kolejny patyk trzasnął pod naciskiem jego szczęki. Nie miał już ochoty dalej pracować, miał tego dość
— Idę na polowanie.
— Złap coś za mamusię.
Event KN: Odbudowa ścian lecznicy, Zasadzenie wraz z ogrodnikami roślin wokół źródełka
Od Poranku
Poczuł na swoim barku czyiś ogon, co momentalnie go obudziło. Przestał ruszać łapami i niepewnie spojrzał na kota, znajdującego się za nim. A była to Pszczółka. Kotka posłała mu swój uśmiech i usiadła obok. Kocur nie zaprotestował, choć w rzeczywistości chciał pobyć jeszcze trochę samotnie. Nie chciał przypadkiem martwić swoich sióstr, już wystarczająco dużo problemów im narobił, wiedział to.
– Jak się masz? – zapytała Pszczółka.
– Normalnie – odparł krótko Chwast, posyłając jej swoje spojrzenie i okazując ten wiecznie ten sam wyraz twarzy. – A ty? Wszystko dobrze? – niezgrabnie ruszył rozmowę dalej.
– Tak, jak widać! – powiedziała z uśmiechem i po chwili spojrzała przed siebie. Poranek podążył za nią wzrokiem i zauważył siedząca w oddali Mgiełkę. Kotka ewidentnie była zamyślona, jednak nie wyglądała na jakąś złą czy smutną. Wyglądała, jakby była szczęśliwa. – Coś ostatnio jest na rzeczy, prawda? Czy tylko ja mam takie wrażenie? – odezwała się Pszczółka. – Od jakiegoś czasu już chodzi tak rozmarzona! – zdała relacje i znów spojrzała na brata, oczekując jakiejś odpowiedzi. Ten dalej wpatrywał się w Mgiełkę, samemu starając się połączyć fakty. Od ostatniej choroby kotki, Poranek bacznie ją obserwował i musiał przyznać Pszczółce, że nie myliła się co do innego zachowania ich siostry w ostatnich dniach. Nie była tak zestresowana jak każdy z nich potrafił, zwłaszcza Poranek, na przestrzeni ostatnich księżyców. Można było powiedzieć, że kocur jeszcze nigdy nie widział na jej pysku takiego uśmiechu, tak znajomego, ale jednocześnie obcego? Nie umiał tego określić, nie był dobry w takie sprawy, dlatego gdy tylko zebrał myśli, odwrócił się ku siedzącej obok siostrze, dając jej jasno do zrozumienia, że nie zamierza się odezwać w tej sprawie. Pszczółka za to tylko westchnęła, znów spoglądając na Mgiełkę.
– Coś musi być na rzeczy!
– Skoro tak sądzisz – mruknął, czując wgłębi lekki niepokój. Cokolwiek to było, musiał się o tym dowiedzieć, by w razie czego w porę ochronić Mgiełkę.
Od tamtej rozmowy rudy tylko bardziej przyglądał się siostrze. Musiał przyznać, że bał się o nią, a dokładniej o to co, jak to określiła Pszczółka, "było na rzeczy". Nie chciał przecież, by coś stało się Mgiełce. Nie mógł do tego dopuścić. Dlatego kocur zaczął prowadzić swoje własne małe dochodzenie na temat tego rozmarzenia kotki. Długo szukać odpowiedzi jednak nie musiał, albowiem już dzień później Mgiełka zwołała tak zwane spotkanie rodzinne.
Poranek siedział obok Pszczółki, nerwowo się rozglądając. Jego łapy znów rytmicznie zaczęły uderzać o ziemię, na co jednak kocur nie zwrócił uwagi. Zamiast tego jego myśli były skupione na siostrze i na tym, co zaraz miało się wydarzyć. Mogło być to wszystko, więc on również musiał być na wszystko gotowy. Jednak zamiast przyswajać najpierw te najlepsze scenariusze, Poranek zaczął rozważać te najgorsze. Każda myśl była tylko gorsza od poprzedniej, a ze względu na to jego łapy tylko szybciej uderzały o ziemię. W końcu zauważyła to Pszczółka, która zaniepokojona spojrzała na brata. Zanim jednak zdążyła się odezwać przyszła Mgiełka z... Kimś u boku? Łapy Chwasta zatrzymały się nagle, a jego wzrok został skierowany w stronę nieznajomego. Był to rudy, pręgowany kocur. Jego zielone oczy błądziły po zebranej dwójce, co jakiś czas również zatrzymając się na samej Mgiełce.
– Ja chciałabym wam kogoś przedstawić! – oznajmiła zadowolona Mgiełka, odsuwając się nieco na bok, by pokazać przybysza w pełnej okazałości. – To jest Glonik, poznałam go podczas polowania – wyjaśniła, a po chwili zaczęła opowiadać dalej, co najważniejsze, na końcu proponując przyjęcie go do ich małej grupy.
– Mgiełko, wybacz, że przerywam, ale nie możesz tak nagle o tym decydować, tym bardziej sprowadzać obcego kota do naszego schronienia – nagle odezwał się Chwast, wstając. Mgiełka spojrzała na niego zdziwiona, po chwili przenosząc swój wzrok na Glonika.
– On nie jest obcy, jak już mówiłam wcześniej – zaznaczyła kotka, jednak to było za mało by przekonać jej brata.
– To w takim razie kim jest? Czy aby na pewno jest godny zaufania? Wprowadzanie kogoś, kto według ciebie obcy nie jest, ale nie znasz go aż tak dobrze, do miejsca, w którym przebywamy naprawdę nie jest dobrym pomysłem. Nie wiesz...
– Poranku może to później? – usłyszał cichy głos Pszczółki i urwał swoją wypowiedź. Mgiełka stała przez chwilę w ciszy, a Chwast zaczął zastanawiać się, co tak naprawdę siedzi teraz w jej głowie. I co siedziało wcześniej, skoro postanowiła dokonać tak głupiej decyzji. W końcu takie zachowanie było naprawdę nieodopowiedzialne, przynajmniej według Poranku, który jak najbardziej chciał tylko chronić obie siostry.
– O co chodzi, wytłumacz mi – odezwała się kotka.
– Już to zrobiłem. Nie rozumiem twojego działania – oznajmił rudy, na co kotka westchnęła zirytowana.
– Glonik jest w porządku Poranku! Mówiłam już o tym. Nic złego się nie stanie, dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć?
– Jesteś pewna? – zapytał, omijając tym samym pytanie siostry. Nie chciał mówić, co siedzi w jego głowie.
– Tak. Jestem i bardziej pewna być nie mogę – odparła stanowczo Mgiełka. Chwast obserwował ją jeszcze przez chwilę, w głowie rozważając każdą z możliwych opcji, w końcu jednak usiadł, tym samym poddając się. Decyzja została podjęta. Od tego dnia Glonik został częścią ich małej grupy.
30 sierpnia 2025
Od Brukselkowej Zadry CD. Sennej Łapy
— Chciałem wam tylko dać zwierzynę — od razu się wytłumaczył. — Chciałem z tobą porozmawiać, ostatnio nie spędzałaś z nami tak dużo czasu, z powodu choroby własnej matki. Dlatego pomyślałem, że przyniosę jedzenie i się dopytam…
Brukselkowa Zadra wpatrywała się w niego tępo, bez większych emocji, mrugając powoli, jakby jego słowa jeszcze do niej nie dotarły. Tej nocy wyjątkowo nie potrafiła zasnąć na dłużej, więc niemal całą przeleżała, pogrążona w myślach o własnym życiu. Doszła do wniosku, że rzeczywiście się stacza, choć jeszcze nie na tyle, by musiała działać od razu... prawda? Kiedy jednak spojrzała na szczerze zmartwiony pysk swojego przybranego syna, poczuła bolesne ukłucie w sercu. Czy naprawdę aż tak bardzo zaniedbała ich relację?
— Masz rację... Nie rozmawiamy ze sobą zbyt często — powtórzyła jego słowa, nerwowo uderzając końcówką ogona o ziemię i zastanawiając się, jak dalej poprowadzić rozmowę. — Mam nadzieję, że to rozumiesz. Sama wolałabym, żeby moja matka była zdrowa. Chciałabym spędzać z wami więcej czasu, ale ostatnio jest naprawdę ciężko.
Przygładziła zmierzwione futro na piersi, a potem znów uniosła spojrzenie na czarnego kocura. W duchu poczuła, że powinna zrekompensować mu wszystkie te dni, które straciła, tkwiąc u boku swojej matki w tym zapyziałym legowisku.
— Co powiesz na krótki spacer poza obozem? — zaproponowała ostrożnie. — Tylko, wiesz... nie na długo, bo mam jeszcze obowiązki do wypełnienia — dodała, zerkając w stronę legowiska starszyzny. Może spokojna rozmowa z kimś bliskim da jej choć odrobinę wytchnienia? Może to właśnie czas, by postawić kogoś innego na pierwszym miejscu niż tylko swoją matkę. Tak bardzo skupiła się na niej, że niemal zapomniała, iż jej własne kocięta, już jako uczniowie, zaczynają zdobywać osiągnięcia, którymi mogłyby się z nią podzielić.
Czarny kocur nadal trzymając piszczkę w pysku, pokiwał ze zrozumieniem.
— Jasne, możemy wyjść i chwilę porozmawiać — zgodził się z nią. — Wejdę jeszcze na chwilę do środka i zostawię mysz u Kwitnącego Kalafiora. Pewnie jak się przebudzi, będzie głodna.
Nie czekając dalej na sprzeciwy przybranej matki, wszedł do legowiska starszyzny, zachowując bezwzględną ciszę. Położył przed posłaniem przybranej babki jedzenie, po czym wyszedł.
— Możemy wyjść.
Brukselka skinęła głową i razem z Senną Łapą opuściła obozowisko. Na zewnątrz padał śnieg, a zimny wiatr rozwiewał ich gęste futra. Całe tereny wokół były pokryte białą pierzyną, co utrudniało widoczność. Brukselka szturchnęła delikatnie swojego przybranego syna.
— Chyba nie przepadasz za Porą Nagich Drzew, co? Twoje futro nie za bardzo kamufluje się w tym śniegu — zażartowała, po czym ziewnęła przeciągle. — Może przejdziemy się nad jezioro? Raczej nie zamarzło, ale możemy przynajmniej pospacerować brzegiem — zaproponowała, robiąc kilka kroków w tamtą stronę. Senna Łapa pokiwał głową w odpowiedzi i razem ruszyli w kierunku jeziora.
Dotarli nad jezioro, gdzie Brukselkowa Zadra przystanęła, patrząc w taflę wody. Jej odbicie rozmywało się w falach, ale nawet przez wodę widziała senność w swoich oczach.
— Chciałeś porozmawiać o czymś konkretnym? — zapytała, przenosząc spojrzenie na czarnego kocura. — Jak ci się podoba w Klanie Wilka? Radzisz sobie na nowej randze? — dodała, spoglądając w niebo. — Masz za mentorkę Wrotyczową Szramę, więc pewnie łatwiej ci się odnaleźć, bo już się znacie. Podobają ci się treningi z nią?
Czarny kocur usiadł obok niej, tak, że ich futra się stykały.
— Mógłbym powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do Klanu Wilka. Jest tu… fajnie? Dziwią mnie niektóre koty oraz jak się zachowują. Przykładem jest Nikła Gwiazda, który bez podstawy zmienił imię Horyzontu na Zaćmioną Łapę. To było dziwne i niepotrzebne. Tak samo mam wrażenie, że koty dziwnie się patrzą na Gwiazdnicową Łapę. Też ma ładne imię i wygląda normalnie. Nie odstaje od urody kotów w Klanie Wilka, a przecież Topielcowy Lament czy Lamentująca Toń też mają krótkie ogony... Nie to, co Niezapominajka i Koniczynek, oni mają dziwną urodę, którą na pewno odziedziczyli po Lodowej Sałacie, koty też z nich szydzą, jednak jedno i drugie są naprawdę fajnymi kotami — zawahał się na chwilę, nie wiedząc, czy powinien poruszać temat jego uczuć związanych z dymną kotką. — Bardzo lubię Niezapominajkę — mruknął, czując, jak pieką go policzki.
— Co do Wrotyczowej Szramy, to jestem bardzo zadowolony. Czuje się, jakbym uczył się od starszej siostry — zamruczał. — Szczególnie lubię chodzić z nią na polowania. Sami, czy z innymi kotami, nie ma to znaczenia. Ciekawią mnie zwierzęta oraz zapachy, a ona to dobrze wykorzystuje. Powiedziała, że dobrze sobie radzę. — Senna Łapa spojrzał dumnie na Brukselkową Zadrę, jednak po chwili jego spojrzenie znów było zmieszane. — Tylko nie wiem, czemu pobratymcy tak świdrują ją wzrokiem... Jest przecież dobrą wojowniczką. Wierzy w Klan Gwiazdy, to przecież dobre. Prawda?
Ucho Brukselkowej Zadry drgnęło. No tak, skoro znajdki zostały wychowane w wierze do Klanu Gwiazdy, dla nich to musiało być czymś naturalnym, zwyczajnym. Zagryzła wargę, zastanawiając się, jak dobrać kolejne słowa.
— Jej historia jest bardziej zawiła, niż ci się wydaje — mruknęła, z nerwów drapiąc pazurem ziemię. — Ale to nie ja powinnam ci o niej opowiadać. Jeśli chcesz, zapytaj ją samą. Nie wiem, ile ze swojego życia zechce ci zdradzić, a ile woli odesłać w zapomnienie. Ja na jej miejscu też nie chciałabym rozdrapywać starych ran.
Usiadła, ciasno owijając ogon wokół łap, wpatrując się w taflę jeziora. Przez chwilę obserwowała, jak woda falowała, a potem spojrzała na Senną Łapę, a wyraz jej pyska stawał się coraz bardziej poważny.
— Chyba nikt ci tego nie powiedział, ale... Klan Gwiazdy to nie jedyna wiara w Klanie Wilka i nie wszyscy... to znaczy większość kotów nie podąża tą ścieżką — wymamrotała, trochę niechętnie, jakby rozmowa na ten temat nie sprawiała jej komfortu. — Większość wierzy w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd, dlatego musimy ukrywać się ze swoją wiarą. Koty mogą podejrzewać, że Wrotyczowa Szrama nie wierzy w to, co oni, dlatego bywają podejrzliwi. Póki jednak nie mają dowodów, nie mają prawa nas skrzywdzić — zapewniła go.
Po jej słowach zapadła cisza.
— No nic, trzeba sobie jakoś radzić. Ja... uważam, że znalezienie was nie było przypadkowe. To musiał być znak od Klanu Gwiazdy, że dla Klanu Wilka jest jeszcze szansa. Dlatego pokładam w was ogromne nadzieje.
Liczyła na to, że nie obarcza ich zbyt wielką odpowiedzialnością. Nie chciała, by jej dzieci czuły się przytłoczone. Nawet jeśli nie chciałyby angażować się w nawracanie Klanu Wilka, uszanowałaby to. Wierzyła, że Zaćmiona Łapa i Gwiazdnicowa Łapa także to rozumieją.
Senna Łapa zaintrygowany zastrzygł uchem.
— Pobratymcy, którzy wierzą w Mroczną Puszczę, mogą nas skrzywdzić — wtrącił się niepewnie.
Brukselka zmrużyła oczy, jakby krytykowała słowa Sennej Łapy.
— Ach, nie, nie! Przecież już ci mówiłam, że póki nie robimy niczego niebezpiecznego, nic nam nie grozi — powtórzyła, powoli kręcąc głową. — Musimy być tylko ostrożni i… nie wspominać zbyt często o Klanie Gwiazdy przy innych kotach. To wystarczy — dodała, wpatrując się przed siebie z powagą wymalowaną na twarzy. Rześki wiatr rozwiewał jej futro, a blady blask słońca oświetlał pyszczek. W takiej chwili wyglądała niemal dostojnie.
W końcu Brukselkowa Zadra podniosła się, otrzepując ze śniegu, który zdążył osadzić się na jej sierści.
— Wracamy już? — zapytała, zauważając, że Senna Łapa nie miał już kolejnych pytań. — Powinieneś odpocząć przed następnym treningiem! — wymyśliła wymówkę. Czarny kocur skinął tylko głową, jak miał w zwyczaju, i również wstał. Oboje ruszyli w stronę obozu.
— To… może opowiesz mi więcej o tej Niezapominajce?
Minęło zaledwie kilka dni, odkąd Pokrzywowy Wąs – jej ojciec – został okrzyknięty zdrajcą i zabity. Nie była to jednak zwykła śmierć, a egzekucja. Borsucza Puszcza skręciła mu kark na oczach całego klanu, co dogłębnie wstrząsnęło Brukselką. Od tamtej chwili zupełnie straciła apetyt i wszelkie chęci. Jadła rzadko i tylko niewielkie kąski. Nie spuszczała też oczu z matki, nawet na jedno uderzenie serca, bo bała się, że straci także i ją.
Noce były jeszcze gorsze. Sen nie przychodził łatwo, a gdy już zasypiała, nawiedzały ją koszmary o śmierci ojca. Coś w tym wszystkim się nie zgadzało. To nie był on. Jej ojciec nie był mordercą. Nigdy nie podjąłby próby zabicia innego kota, to musiała być jakaś pomyłka! A jeśli to nie była pomyłka? Może zawładnęły nim duchy mrocznych przodków? Tak samo, jak kiedyś nią, podczas ataku na Jadowitą Żmiję?
— Brukselkowa Zadro? — rozległ się nagle głos zmartwionego Sennej Łapy, który właśnie zmierzał w jej kierunku, trzymając w pysku kosa. — Wiem, że nie jest z tobą zbyt dobrze, więc nawet nie będę pytał, jak się czujesz... Uczeń przysiadł obok niej, kładąc czarnego ptaka przed kocicą.
— Spróbuj wziąć coś na ząb.
Liliowa kocica spojrzała niechętnie na martwego kosa leżącego tuż obok. Zakrwawione pióra wywoływały u niej mdłości, a im dłużej się w nie wpatrywała, tym bardziej kręciło jej się w głowie. Zmrużyła oczy, a gdy otworzyła je ponownie, zobaczyła tego samego ptaka, ale z przekręconym karkiem. Syknęła, podskakując gwałtownie.
— Ty sobie żartujesz! Dlaczego mi go przynosisz?! — wyrzuciła z siebie gniewnie. Jednak gdy znów spojrzała na kosa, jego szyja wyglądała już normalnie. Ogon Brukselki drgał nerwowo, a w oczach zaszkliły się łzy, które szybko otarła łapą. — Przepraszam, Senna Łapo… To przez brak snu, jestem rozdrażniona. Chyba zaczynam mieć zwidy… — westchnęła, znów siadając. Czuła, jak jej skóra płonie od wstydu. Jak mogła tak nakrzyczeć na własnego podopiecznego?
Opuściła wzrok na swoje łapy, lecz po chwili zamknęła oczy. Nie chciała już patrzeć – bała się, że znowu coś sobie wyobrazi.
— Może powinnam wziąć mak, co? Brakuje mi tej dawnej mnie. Tej głośnej i pełnej życia mnie. Ostatnie wydarzenia mocno mnie zmieniły — prychnęła cicho, zła na samą siebie. — Ale to nieważne. Nie musimy teraz rozmawiać o mnie. Jestem dorosła, dam sobie radę.
Brukselkowa Zadra podniosła się i podeszła bliżej Sennej Łapy, delikatnie opierając się o jego futro.
— Kiedyś wspominałeś o tej Niezapominajce, pamiętasz? — mruknęła. — To smutne, że zniknęła. Pewnie za nią tęsknisz… Masz jakieś podejrzenia, co mogło się z nią stać? Może jej brat coś wie? Naprawdę bardzo ci współczuję.
Senna Łapa otworzył pysk, by sprzeciwić się kotce. Jednak ta wyszła z tematem Niezapominajki oraz jej zniknięcia, na co kocur spiął mięśnie.
— Wydaje mi się, że ta cała s-sprawa z dzikiem, to tylko zbieg okoliczności — wybełkotał. Starając się zrobić dobrą minę do złej gry, wskazał nosem idącego po przeciwnej stronie polany Koniczynową Łapę, który zmierzał na trening z Kruczym Piórem.
— Jestem pewien, że Koniczynowa Łapa bardziej przeżył zaginięcie Niezapominajki, bo to przecież jego siostra. Za to ja mogę wmówić sobie, że między mną a Niezapominajką nie było żadnego uczucia, gdyż byliśmy jeszcze za młodzi i nie rozumieliśmy tak ważnego uczucia, jakim jest miłość — odpowiedział. — Chociaż myślę, że powinniśmy się zająć twoim zdrowiem i samopoczuciem, Brukselkowa Zadro. Niezapominajki tutaj nie ma, za to ty jesteś i się o ciebie martwię.
Brukselkowa Zadra wbiła wzrok w swoje łapy, jakby czuła się winna, że jej własne dziecko musi się o nią martwić. To było miłe z jego strony, że się starał, ale ona nie chciała obarczać go swoimi problemami. W końcu to jej ojciec, z którym była dosyć blisko, niedawno został zabity na środku obozu podczas egzekucji.
— Tak... Wiem, ale nie chcę cię tym zadręczać. Po prostu... to takie dziwne. Pokrzywowy Wąs zawsze wydawał mi się lojalnym, mądrym wojownikiem i... nie mogę uwierzyć... a może raczej nie chcę wierzyć, że naprawdę mógłby chcieć kogoś zabić — wymamrotała, płaszcząc uszy. — To musiała być jakaś pomyłka albo... spisek. Nawet nie miałam okazji usłyszeć wyjaśnień od własnego ojca, bo od razu zamknęli go w tej izolatce, a potem... było już za późno. Może gdybym mogła z nim porozmawiać, wszystko potoczyłoby się inaczej...?
Liliowa poczuła, jak gardło jej się ściska, a oczy zasnuwa szklana powłoka.
— Może wtedy wyjaśniłby mi całą prawdę, zamiast odchodzić bez słowa. I... to nawet nie sama jego śmierć jest w tym najgorsza, tylko fakt, że wierzył w... no, sam wiesz co. Pamiętam, jak opowiadał mi o tym miejscu, o tej wierze... — jej głos co jakiś czas przerywało pociąganie nosem, jakby znów była małym, płaczącym kociakiem. — Na pewno właśnie tam trafił. To znaczy, że nie spotkam go nawet po śmierci. Ani ja, ani nikt z was — zwróciła się do Sennej Łapy. Dlaczego los miał rozdzielić ich nawet po odejściu? Dlaczego nie mogli wspólnie trafić do tego miejsca, by żyć razem na zawsze, jak ojciec z córką? — Chyba rozumiesz, co mam na myśli, prawda?
Czarnofutry milczał.
— Nieważne. Chcę tylko wiedzieć, co ty o tym wszystkim myślisz. Czy według ciebie Pokrzywowy Wąs naprawdę mógł chcieć skrzywdzić Lodowy Omen?
Od Żmijowcowej Wici CD. Mandarynkowego Piórka
— No? Czekam na odpowiedź — pogoniła go srebrna. To było ostatnie pchnięcie. Koty powoli robiły kroki do tyłu, pozwalając sobie na moment odpoczynku, zanim miały poszukać kolejnych zajęć lub czekać, aż ktoś im je przydzieli. Dokładnie z tego powodu Nocniacy, którzy chcieli się na coś przydać, pozostali w zasięgu wzroku zastępczyni, a ci, którym już dość było wysiłku, uciekali jak najprędzej, zasłaniając się polowaniem czy treningiem. Żmijowiec przełknął gulę w gardle.
— Nie będzie tak myśleć — rzucił twardo i sucho. Mandarynkowe Pióro podniosła brew.
— W takim razie zrób coś, a nie tylko rzucasz takimi stwierdzeniami. Nie sadze, aby Wzlatująca Uszatka sama z siebie, ze swojej złej natury, nie uczyła cię wielu rzeczy.
— Ona była złą wojowniczką, ja nie jestem złym wojownikiem. — Uderzył ogonem o ziemie. Wiedział, że gniew niczego nie naprawi, wiedział, że denerwowanie się na kotkę, która okazała się dla niego jak na razie największą pomocą i wsparciem (chociaż czasem ciężko było się do tego przyznać, nawet przed samym sobą). Nie mógł jednak nic poradzić. Gryzł się jedynie w język, aby nie dodać już nic gorszego.
— Została mianowana przez Spienioną Gwiazdę, tak samo jak ty Żmijowcowa Wicio. Nie rzucaj słów bez pomyślunku, tak samo nie nazywaj siebie dobrym wojownikiem, kiedy twoja uczennica ma suche łapy. Zacznij coś robić, a nie jedynie wypraszasz pochwały. Więcej ich nie dostaniesz. — Zaczęła odchodzić, ale rzuciła jeszcze: — Chyba że zmusisz mnie, abym zmieniła zdanie.
Wziął jeden, głęboki wdech.
"Uspokój się... Nic dobrego z tego nie wyjdzie, jeśli rzucisz czymś z pyska..." — powtarzał w głowie. Zastępczyni szła powoli, ale nie odwracał się w jego stronę. Mimo wszystko czuł, że czeka na jakąś odpowiedź.
— Zmuszę — krzyknął. Mandarynka nie ruszyła nawet uchem.
— Tak... Świetnie ci poszło. Było głęboko, prawda? — zapytał, a młodsza kiwnęła łebkiem.
— Trochę się bałam.
— Nic dziwnego, woda morze być bardzo straszna, bardzo zabójcza.
— Wiem. To dlatego odbudowujemy obóz. Czy to, co mamy bardzo różni się od tego, który był wcześniej?
— Na razie tak, ale na pewno będziesz miała możliwość obejrzeć go w pełnej okazałości, zwłaszcza jeśli dalej wszyscy będą tak wytrwale pracować. — Zbliżali się do obozu. Nocą znów przeszła nad nimi burza, przez co na mieliźnie i w płytszych zbiornikach nazbierało się sporo mniejszych gałązek. Większość klanu zajęta była zbieranie pożywienia, więc ktoś w końcu musiał je pozbierać. — Masz jeszcze siłę?
— Mhm. — Kropiatka bez zawahania ruszyła prosto za nim, aby wyłowić mokre patyczki.
— Zbierz te z brzegu, a ja wyłowie te tutaj. Potem zabierzemy je razem do środka, w porządku? — zapytał, a koteczka bez słowa sprzeciwu ruszyła do pracy.
— Robiłaś już to z Trzcinową Łapą, prawda? Dasz sobie rade, zaraz do ciebie dołączę, tylko porozmawiam chwilę z zastępczynią. — Bura kiwnęła łebkiem i od razu zabrała się do pracy. Wplatając giętkie, dalej mokre gałązki między inne, wcześniej już zamocowane byliny i inne rośliny, tworzyła mocną i szczelną ścianę, która potem chronić będzie kocięta przed wiatrem, deszczem, a nawet gradobiciem. Nie długo pozostała sama. Niemal po kilku uderzeniach serca podbiegł do niej Zmierzchająca Łapa, proponując pomocny pazur, który młodsza chętnie przyjęła. Wspólnie praca szła im o wiele, wiele sprawniej. Odwrócił wzrok, kiedy jego oczom ukazała się Wężynka, również zmierzająca w ich kierunku, trzymając w pysku wiązankę bylin i trzciny. Cała jego uwaga przeszła na srebrny pysk.
— Dzień dobry — zaczął spokojnie, aby pozwolić kotce zakończyć wcześniejszą rozmowę z Porywistym Sztormem. Niebieska szylkretka skinęła i sama zajęła się swoimi obowiązkami. Zastępczyni skinęła mu głową — Pływaliśmy dzisiaj. Kropiatka jest całkiem zdolna, ale... mała... Mam wrażenie, że może sobie nie poradzić, zwłaszcza teraz, gdy tyle śniegu i lodu się topi... Nie chce jej stawiać w takich sytuacjach, w jakich ja uczyłem się pływać. Znaczy! Oczywiście, że nie będą tak ekstremalne, ale... Przepraszam... Po prostu chciałem powiedzieć, że nie będę jak Wzlatująca Uszatka. Przysięgam...