BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 sierpnia 2025

Od Śniątka Do Księżyca

Śniątko między drzemkami widział, jak mama odciąga Księżyca jakiś czas temu od ciepłej, obślinionej kulki mchu, którą młodziak uznał za innego, mokrego kociaka i z którym rozmawiał przez ostatnie pięć minut. A potem… a potem poszła spać, zostawiając go bez żadnego towarzystwa, wyrzucając na zewnątrz zniszczonego rozmówcę. Księżyc zwrócił więc uwagę ku jednej ze swoich głównych ofiar — ku Śniątku.
— Hej, hej, śpisz? Hej. — Szeptem, po wymacaniu i wyczuciu odpowiedniego kota, zaczął szturchać brata łapą.
Śniątko nie należał do grona aktywnych kociaków, był wręcz ich przeciwieństwem. Podobno już po urodzeniu wykazywał się nadmierną sennością. Mama nawet martwiła się o jego zdrowie, gdy ten ledwo co pił mleko. O wiele bardziej od ochoczego żłopienia mleka wolał spać przytulony do miękkiego brzuszka kotki.
Tak też było tym razem — wygrzewał się w cieple sierści, nie bacząc na wszelakie przeszkody. Nawet szturchający go kociak nie był na tyle interesujący, aby mógł przejmować się otworzeniem swoich ślepek.
— Śniak, wstaaaaaań. Wstań, no weś, choć, chooć. — Podczas próby zachęcenia kocurka do ruszenia kupra, Księżyc zdążył już położyć obie łapki na jego ciele, bawiąc się w tworzenie naleśnika z brata, czy w końcu chwytając młodego za ogon, by pociągnąć w tył.
Kocurek pisnął przeraźliwie, kiedy został pociągnięty. Nie ból był najgorszy, a rozstanie z wygodą maminego brzuszka!
— Zośtaw! — pisnął, zginając się w rogalik, aby dosięgnąć przednimi łapkami swojego brata. Pacnął go raz, drugi, trzeci, aby tylko puścił jego ogonek i pozwolił mu wrócić do futra kotki.
— Nieee — jęknął Księżyc, czy zaprotestował? Kto to wie, może jedno i drugie? — Choć, idziemy lobić dziuly. Folteca, wielka dziula! Bęciemy lobić po-podkopy. Jak te, o, klety.
Śniak uderzył go jeszcze raz, ale... Zmęczył się. Padł tak, jak leżał na ziemię, już nie protestując temu, co robił z nim brat.
— Ale ja nie kce — jęknął przeciągle.
— Ale ty nigdy nie chcesz — zauważył brat, puszczając na moment ogon, bo się zmęczył, próbując znów coś zdziałać za pomocą siły łap. — Jesteś, jesteś jak, jak ślimak! A nafet one coś lobią. A ty nic, tylko się ślinisz i jesteś bszytki.
Tego już było za dużo. Jak on mógł porównywać go do ślimaków?!
— Slimak?! Sam jesteś ślimak! Nie... Jesteś mucha! Komar! Tylko bzy- psycysz nad uchem! — Podniósł głosik Śniątko. — I to ty śmierdzisz! Śmierdzisz jak kupa!!!
— A wcale nie bo ty! — obruszył się Księżyc, tak na poważnie! Wystawił język na krótko na zewnątrz.
Jak on śmie!! Przecież ta zniewaga krwi wymaga. Najeżył swoje srebrne futerko, po czym przystąpił do ataku!
— Nie, bo ty!!! — krzyknął, rzucając się na brata, łapiąc go w swoje objęcia. Uderzając go tylnymi łapkami, próbował go ugryźć.
Pisk rozległ się po żłobku. W napadzie furii, gdy Księżyc wykrył, co go dotyka, otworzył pysk i przejechał obślinionym jęzorem po łapie Śniaka.
— Pupa jesteś!
— Ewww!!! — Puścił brata ze swoich szponów i próbował otrzepać ślinę brata ze swojej łapy. — A ty śliniak!!! — Nastąpiła chwila konsternacji. — Ślimak!!! — poprawił się jękliwym tonem. — Twoja ślina jest jak ślus ślimaka!!!
Jego ślepy brat nawet nie bardzo wiedział jak na to zareagować. Nigdy nie widział ślimaków, w dodatku nie słyszał, by były czymś złym. Stał więc przez chwilę bardzo zmieszany, nie bardzo wiedząc jak zareagować, z coraz gęstszą niezręczną aurą unoszącą się dookoła. W końcu jednak uznał, że i tak właśnie go obrażano, a nie mógł tego puścić płazem. Zaatakował więc potężnym atakiem.
— A kto kogo przesywa ten się tak sam nazyfa!
— Sam się przesywasz!! — Wytknął mu język, choć pewnie jego brat tego nie potrafił zobaczyć. — Nie chce się z tobą bawić!! — Padły najbardziej raniące słowa, które kociak mógł usłyszeć.
Wiadomość spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nie? Nie?! ... To nie! Stał przez moment, napuszył się i czując gorąco uderzające do pyska, strzelił focha. Nie to nie! To on się też z nim nie będzie bawił.
— Wszystko powiem mamie — powiedział Księżyc jeszcze na odchodne, zanim się okręcił na pięcie i poczłapał agresywnym krokiem w stronę rodzicielki, gdzieś się jeszcze po drodze zataczając, aż w końcu padł przy jej ciele po drugiej stronie, by przypadkiem nie mieć kontaktu ze zdrajcą.
— Skarżypyta!! — Śniak krzyknął za nim, gdy ten odchodził i wystawił mu język. Śmierdziel jeden myślał, że może go zastraszyć. — To ja pierwszy powiem mamie!!! — Podniósł się na cztery łapy, aby krzywym biegiem polecieć w stronę mamy.

<Księżyc?>

Od Sennej Łapy

Początek pory nagich drzew

Senna Łapa biegł przez las. Jego czarne łapy lądowały z plaskiem w mokrym śniegu, który nawiedził ich las, razem z porą nagich drzew. Niedawno został uczniem i właśnie szukał swojej mentorki, która schowała się w odmętach terytorium Klanu Wilka. Widząc odbite łapy w ciapie, podążał za tropem kocicy, sprawnie omijając krzewy oraz przeskakując wystające korzenie drzew.
“Gdzie ona jest?” – jęknął bezsilnie w myślach.
Wiedział, że Wrotyczowa Szrama w ten sposób chce sprawdzić, czy zapamiętał on rozłożenie ich terytorium. Wiedział, że nie zapamiętał wszystkiego, gdyż za jednym przejściem jest to nie wykonalne, aby umysł wchłonął wszystko! Nie był przecież kulką mchu, która wchłania wiedzę niczym wodę. Poza tym, czy on czasem nie powinien się skupiać na polowaniach i walce? Miał już na swoim koncie kilka smacznych piszczek, jednak jeszcze nie umiał rozpoznać wszystkich zapachów zwierzyny, a tym bardziej ich odgłosów. Miał wrażenie, że przy zwiększonym skupieniu dźwięki zanikają. Może zmieni się to z wiekiem oraz umiejętnościami, które nabierał. Powinien dać sobie czas.
– Senna Łapo! – Warknięcie Wrotyczowej Szramy wyrwało się zza niego.
Gwałtownie zahamował, czując, jak jego łapy ślizgają się na zimnej ciapie. Kocica podbiegła do niego zezłoszczona, machając na boki ogonem.
– Wcale się nie skupiłeś na zadaniu! – warknęła oburzona. – Miałeś skupiony, biec za śladami i mnie znaleźć. Gdybyś mnie teraz nie usłyszał, to wbiegłbyś na tereny Klanu Klifu!
Kocurowi odebrało mowę, czy naprawdę prawie przekroczył granicę? Rozejrzał się dookoła, za drzewami widział Czarne Gniazda, które zostały przykryte białą pierzyną śniegu, a las stał się o wiele rzadszy, do jego nozdrzy dotarł zapach Klifiaków. Byli na granicy, wręcz stali na niej.
– Dobrze, że nie ma tutaj patrolu Klanu Klifu, bo byś oberwał pazurami! – prychnęła i złapała go za kark.
Wrotyczowa Szrama przeciągnęła go na ich terytorium i pchnęła go łapą w głąb lasu. Bez słowa ruszył w skazanym kierunku. Czuł się upokorzony.

***
Koniec pory nagich drzew

Treningi szły mu całkiem dobrze, żeby nie powiedzieć wspaniale. Nie mógł uwierzyć, że tak długo musiał czekać, aż zostanie uczniem. Niecałe sześć księżyców siedzenia w żłobku niczym w izolatce. Na szczęście urodził się z rodzeństwem poza Klanem Wilka i zdążył zobaczyć, jak wygląda życie poza ścianami obozowiska. Czarny opanował już całkowicie polowanie na ptaki oraz po dźwięku był w stanie powiedzieć, na jakiego ptaka bądź gryzonia właśnie polował. Tak samo dobrze szła mu walka, o wiele lepiej, niż za pierwszym razem, kiedy to miał sparing z Zaćmioną Łapą. Natomiast terytorium Klanu Wilka znał w małym paluszku, a treningi z szukania Wrotyczowej Szramy w lesie jedynie po jej śladach, właśnie zaczęły przynosić wyniki. Dość pozytywne wyniki.
Senna Łapa właśnie leżał w swoim posłaniu. Całe legowisko uczniów było pełne. Koty po ciężkim dniu pełen treningów oraz patroli usypiały dość szybko. Słyszał pochrapywania Gwiazdnicowej Łapy oraz Zaćmionej Łapy, a obok jego posłania leżał Koniczynowa Łapa, który w śnie zdążył się rozepchać na swoim leżu, tak, że stykali się futrem. Ostatnio zbliżyli się do siebie, a bardziej robił to łaciaty, który nachalnie naruszał jego przestrzeń osobistą. Senna Łapa, jednak nie zrażał się do kocura, gdyż było mu go żal. Mógł nawet powiedzieć, że Koniczynowa Łapa kandydował na zostanie jego przyjacielem. Od zniknięcia Niezapominajki minęło już dość dużo czasu, a w dodatku spotkali ją na Bursztynowej Wyspie, przyszła tam razem z Klanem Nocy na zgromadzenie. Wtedy dowiedzieli się, że kotka nie ma zamiaru wrócić do nich oraz Klanu Wilka. Po tej sytuacji w obozie nie rozmawiał z łaciatym na ten temat. Nie miał bladego pojęcia, jak kocur może się czuć po dowiedzeniu się o wyborze przynależności siostry. Na zgromadzeniu widział, jak uczeń był bardzo zdenerwowany, wręcz był w furii, dlatego też był skonsternowany, czemu ten nic nie chciał mu mówić.
Czarny podniósł głowę i zerknął w bok na przyjaciela, któremu klatka piersiowa rytmicznie podnosiła się i opadała.
“Nad wyraz spokojny, nietypowe dla niego. Krucze Pióro musiał go mocno zmęczyć na treningu.”
Uśmiechnął się pod nosem, czego nikt nie mógł zobaczyć, ze względu na jego czarne futro, które zlewało się z ciemnością panującą w środku legowiska.
– Psst! – Senna Łapa odwrócił się w stronę syku. Była to jego mentorka. – Chodź, idziemy na nocne polowanie.
Nie zastanawiał się dwa razy. Oczywiście, że bez marudzenia pójdzie za Wrotyczową Szramą. Czarny uczeń wyskoczył z posłania i zwinnie przeskakiwał między leżącymi uczniami. Stanął naprzeciwko swojej mentorki i rozejrzał się po polanie. Było cicho i mógł przysiąc, że wszystkie Wilczaki spały.
– Idziemy na polowanie sami? – spytał skonsternowany, wracając do patrzenia się na pysk wojowniczki.
Kotka pokiwała głową z ekscytacją.
“Czemu się tak cieszy? Myślałem, że nie przepada za chodzeniem po ciemku w lesie.” – Podrapał się za uchem z konsternacją na pysku.
– Wiem, co sobie myślisz, doceń to. Właśnie dla ciebie poświęcam czas, w którym powinnam spać smacznie na posłaniu – zamruczała rozbawiona.
– Oczywiście, że doceniam twoje jakże wielkie poświęcenie. – Jego wibrysy poruszyły się z rozbawienia.
– Świetnie, to chodźmy!
Oboje wyszli z obozu, kiwając głową Kosaćcowej Grzywie, który właśnie stał na warcie obozu. Kocur posłał im uśmiech i życzył udanych łowów. Koty przemierzały nocą tereny Klanu Wilka. Las wydawał się straszny, jednak nie na tyle, by spławić Senną Łapę. Czarne futerko wtapiało się idealnie w cienie. Co jakiś czas widać było jego sylwetkę, na śniegu, który jeszcze nie zdążył stopnieć. Natomiast Wrotyczowa Szrama czuła się nieswojo, do takiego stopnia, że na każdy szum wiatru i ruch gałęzi, jej futro stawało dęba.
"Po co się tak poświęcać dla mnie? Przecież nie musiała tego robić” – zastanawiał się.
Kocur nie zamierzał aż tak stresować swojej mentorki, jednym zwykłym wyjściem. Może następnym razem powinien zapytać Pustułkowego Szponu? On pewnie nie oglądał się za siebie na każdy dźwięk.
– Ktoś tutaj jest boi myszką – zażartował, wpinając szpileczkę w swoją mentorkę.
– Słuchaj no… – mruknęła, udając wkurzenie. – Zobaczymy, czy ty tak byś świetnie się bawił na moim miejscu. Jak dostaniesz ucznia, to też będziesz musiał chuchać i dmuchać na niego, jakby był jajkiem przepiórczym. Jeśli by coś ci się stało, to Brukselkowa Zadra ukręciłaby mi uszy, bo ogona już nie mam.
– Miałaś ogon? – Zatrzymał się, wpatrując w kocicę. – Myślałem, że taki kikut masz od początku… – Zerknął na swój króciutki ogonek i nim pomachał. – Wiesz… Tak jak ja, Zaćmiona Łapa bądź Gwiazdnicowa Łapa.
Liliowa dymna kotka tylko pokręciła głową. Była cała spięta, ewidentnie nie chciała z nim o tym rozmawiać. Czemu? Raczej się domyślał. Musiało to być niezbyt przyjemne doświadczenie stracenie swojego całego ogona. Kto jej wyrwał taką ważna część ciała? Sam dobrze wiedział, jak ciężko mu odnaleźć środek ciężkości, kiedy ma balansować na gałęziach. To takie dziwne…
Koty dalej nie kontynuowały rozmowy. Skupili się na polowaniu, które przebiegło pomyślnie. Senna Łapa złapał kunę wraz z pomocą Wrotyczowej Szramy, która przytrzymała wijącego się drapieżnika. Senna Łapa zacisnął swoje szczęki w śmiertelnym uścisku na szyi stworzenia. Jednej kuny mniej i większa szansa na przeżycie kociąt podczas próby. Trop, Tygrysek, Wilga, Kamyczek i Dąbek nie zasługują na śmierć z łapsk dzikich zwierząt.

Początek pory nowych liści

Ciapa, którą ciężko było nazwać śniegiem, praktycznie całkowicie stopniała na terenie Klanu Wilka, co ucieszyło nie jednego Wilczaka. Zwierzyna zaczęła wychodzić z nor, a roślinność wracała do życia. Był to jakże cudowny widok, jak dla czarnego kocura, który pierwszy raz na swoje oczy ujrzał piękno, nowej pory roku. Zapachy czystej zieleni oraz rosnących kwiatów, przykuwały jego uwagę, a trele ptaków codziennie sprzyjały mu przy treningach. Las stał się mniej dołujący, a siedzenie z Wilczakami w obozie mniej mu doskwierało.
Senna Łapa właśnie leżał w pozycji chlebka, na polanie, czyszcząc przy tym swoje futerko. Minęło dość dużo czasu od momentu, kiedy dowiedział się o zmianie klanu przez Niezapominajkową Łapę. Jego depresyjne stany minęły, zostawiając jedynie tęsknotę oraz melancholijne wspomnienia z czasów żłobka, kiedy bawił się z kotką. Teraz jego uczucia, nie przeszkadzały mu w codziennych obowiązkach oraz higienie, na którą ostatniego czasu poświęcał więcej zainteresowania oraz skupienia. Chciał zapuszczać powoli brodę, by wyglądać przystojniej oraz wyróżniać się w tle zabliźnionych futer Wilczaków. Może na kolejnym zgromadzeniu zostanie wychwalony, przez innych wojowników, za jego czarującą brodę? Może to Niezapominajkowa Łapa zobaczy, jak wydoroślał i zmężniał? Nie był już tym młodym chucherkiem, jego treningi przyniosły efekty. Teraz kiedy zwierzyna wracała w dużej ilości na stos, tak każdy mógł się najeść, przez co sam stał się ciężki, a mięśnie rzeźbiły jego atletyczną sylwetkę. Chociaż nie był jedynym kotem, który wydoroślał. Sam zauważył, jak jego siostry, również podskoczyły do góry, a pod ich futrami rysują się mięśnie. Coś, co było nowego w ich klanie, to uczennica, Gąbczasta Łapa, która przybyła z Klanu Nocy. Jeszcze nie rozmawiał z nowoprzybyłą i nie rozumiał, na jakiej zasadzie Nikła Gwiazda przyjął do serca Klanu Wilka kota z innego klanu. Jednak Klan Nocy z Klanem Wilka miały sojusz, a Spieniona Gwiazda, musiała mieć dobry argument, aby przekonać lidera Wilczaków. Cóż, może nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. Kocur ma szansę porozmawiać z uczennicą i może dowie się, jak radzi sobie Niezapominajkowa Łapa? Kogo ma za mentora? Z kim się przyjaźni? Czy ma jakiegoś kota, który jest bliski jej sercu? Na ostatnie pytanie, zdecydowanie chciał znać odpowiedź. Ciekawość oraz kwitnąca w nim zazdrość, podbijały to jedno pytanie, przez co odbijało się ono w jego głowie niczym echo. Nagle zjawiła się obok niego Wrotyczowa Szrama i pacnęła go łapą w bark, na co czarny zmierzył kocicę wzrokiem. Nie po to siedział i poświęcił tyle czasu na pielęgnację, aby teraz kotka zmierzwiła jego futro.
– Senna Łapo, pora na przygodę – zamruczała rozbawiona, widząc jego poirytowaną minę. – Będziesz dzisiaj się uczyć o orientacji w tunelach, czyli coś, co lubisz. Łażenie po ciemku niewielu kotom sprawia przyjemność, jednak wydaje mi się, że będziesz zadowolony z treningu – zamruczała, czekając, aż ten wstanie i zechce z nią pójść.
Zaintrygowany zastrzygł uchem, całkowicie zapominając o swojej starannej kąpieli. Oczywiście, że chciał zobaczyć, jak to jest poruszać się całkowicie po omacku w tunelach. Nigdy w nich nie był, ale mogło się to zmienić. Może okaże się, że będzie bardzo dobry w chodzeniu w tunelach. Już teraz uważał się za całkiem niezłego nocnego myśliwego, chociaż nocą widział co dzieje się w mroku lasu dzięki gwiazdom oraz najmniejszemu światłu księżyca, a w tunelach? Chyba nie było tam żadnego źródła światła, żeby kot widział, co dzieje się w ciasnych przestrzeniach, przynajmniej tak podpowiadała mu intuicja.
– To jak? – Kotka z wyczekiwaniem wpatrywała się w niego. – Idziemy? Czy nigdy nie zostaniesz wojownikiem? – zamruczała, ewidentnie mając psotny humor.
Senna Łapa zamruczał rozbawiony. Wstając na swoje cztery łapy.
– Oczywiście, że idę. Nie ma szans, że zostanę dłużej uczniem. Chciałbym, jak najszybciej zostać wojownikiem i pokazać Klanu Wilka swoją wartość – odpowiedział dojść spokojnie, ucinając przekomarzanki z Wrotyczową Szramą.
Kotka uśmiechnęła się skromnie i oboje w ciszy ruszyli w stronę wyjścia z obozu.

***

Oboje w końcu zatrzymali się przy drzewie, którego w korzeniach znajdowała się wielka i ciemna dziura. Pewnie tutaj było wejście do sieci tunelów.
– To tutaj? Nie wygląda to tak strasznie… – Nachylił się do wnętrza wejścia, by złapać zapach tunelu. – Też wchodzisz do środka?
Mentorka wyglądała na lekko zdenerwowaną. Raczej nie była prze szczęśliwa, aby towarzyszyć mu w odmętach ciemności tuneli.
– Eh… Chyba będę musiała… Później, może uda się, abyś złapał praktykę z innymi uczniami… – westchnęła niechętnie wojowniczka. – Na potrzebę tego treningu wejdę z tobą do środka, jednak później… Później pogadam z Brukselkową Zadrą, z kim będziesz ćwiczył odnajdywanie się w tunelach.
Czarny milczał.
Dobrze zrozumiał przekaz Wrotyczowej Szramy. Pewnie skończy w tunelach razem z Zaćmioną Łapą lub Gwiazdnicową Łapą. Dobrze pamiętał rozmowę z Brukselkową Zadrą, która przestrzegała go przed kotami wierzącymi w Mroczną Puszczę. On i jego rodzeństwo musiało, być dobrze wyszkolone, szczególnie że tak jak twierdziła Brukselkowa Zadra, byli znakiem od Klanu Gwiazdy i nie byli przypadkowymi znajdkami.
– To, kto wchodzi pierwszy? – zapytała mentorka.
Uczeń zdezorientowany przeniósł wzrok na kotkę. Zapadła pomiędzy nimi cisza. Przez chwilę nie docierało do niego, że usłyszał te słowa z ust jego nauczycielki. Chyba to ona powinna wejść pierwsza i pokazać mu, jak poruszać się po tunelach, a jeśli miało być inaczej, to powinna mieć jakiś plan. Otrząsnął się, widząc, że to on będzie musiał przerwać ciszę.
– Dobra pójdę przodem – rzucił, nie czekając na odpowiedź.
Wślizgnął się do tunelu, mając szeroko otwarte oczy. Liczył na to, że będzie widział, co kryje się dalej, jednak przed nim tkwiła tylko i wyłącznie ciemność. Światło z dworu, powodowała półmrok, jedynie na początku tunelu, jednak kiedy do środka weszła Wrotyczowa Szrama, tak zapanowała całkowita ciemność. Zapachy z zewnątrz mieszały się z chłodnym ziemistą wonią, a wibrysy w zależności od tego, jak przekręci głowę – dotykały ścian tunelu. Powietrze było jeszcze świeże, gdyż byli blisko wyjścia, jednak jakie było głębiej?
– Mam iść dalej? – zapytał, nie wiedząc, co ma robić.
– Tak, jak dojdziemy do rozwidlenia lub do miejsca, gdzie będzie więcej przestrzeni, by wygodnie się rozsiąść, to wtedy wyjaśnię ci, co i jak. – odpowiedziała, lekko popychając go do przodu.
Poszedł dalej, zapuszczając się głębiej w ciemności. Tunel co jakiś czas stawał się szerszy, tylko po to, by za chwilę zwęzić się do takiego stopnia, że wąsy uginały się na zimnych ścianach, a futro ocierało się o ziemię. Idąc dalej, czuł, jak powietrze staje się cięższe, duszne, a ciemność przytłaczająca. Kocur jednak parł do przodu, aż w końcu przed nim pojawiła się pustka, a ściany rozeszły się na boki. Wąsami badał, jak rozwidla się przed nimi droga.
– Tutaj jest miejsce – mruknął i usiadł naprzeciwko kotki. – Jaki jest plan? – Zawęszył za zapachem Wrotyczowej Szramy i obrócił w jej stronę głowę, licząc na to, że ona tam rzeczywiście jest.
– Dobrze, więc… um… Wytłumaczę ci, na jakich zasadach orientujemy się w tunelach. Zazwyczaj niczego nie widzimy, gdyż nie ma dostępu światła. Ziemia może być wilgotna i zimna w różnych miejscach, zależy to, czy znajdujemy się w miejscu, skąd drzewa czerpią wodę. Tutaj skupiamy się na słuchu, czuciu wibrysów oraz w przypadku woni kota, bądź zwierzyny, opierasz się na węchu. Tutaj wzrok nie ma znaczenia…
Uczeń przekręcił oczyma. Oczywiście, że nie polega na wzroku, gdyż jest tutaj tak ciemno, jak pod ogonem Nikłej Gwiazdy! Kocur cieszył się, że kotka nie widziała jego min. Przynajmniej w totalnej ciemności będzie mógł sobie pozwolić na niepochlebną mimikę pyska.
– … Jeśli idziesz przez tunel, musisz zwracać uwagę na gęstość powietrza. Jeśli jest duszno, nie czujesz wiatru ani zapachów lasu, to znaczy, że jesteś daleko wyjścia. Za to, jeśli jest na odwrót i jesteś w stanie usłyszeć szum wody, bądź wycie wiatru, to znaczy, że jesteś blisko wyjścia. Dlatego warto używać zmysłów słuchu i węchu. Jeśli chodzi o dotyk, to musisz skupić się na swoich wąsach. Przy zwykłej przechadzce, raczej nie jest to problemem, jednak przy gonitwie za jakąś zwierzyną, na przykład zającem, jest to o wiele trudniejsze i musisz uważnie nasłuchiwać otoczenie, co nie jest łatwe, kiedy słyszysz podczas pogoni swój oddech. Kiedy biegniesz długim tunelem lub tam, gdzie nie ma wyjścia na powierzchnię, będziesz słyszał odbicia i pogłosy, przez co dźwięk będzie dłużej słyszalny. Natomiast kiedy będziesz zbliżał się do wyjścia, dźwięki nie będą się odbijać od ścian tak głośno, za to na zewnątrz będą cię głośniej słyszeć.
– Skąd tyle wiesz na temat tuneli?
– Dokształciłam się trochę od wojowników i część tego, co sama pamiętam z własnego szkolenia… – powiedziała niepewnie. – Natomiast teraz skupmy się na tobie. Pójdziesz schować się w głębi tunelu i spróbujesz wrócić do mnie po swoim zapachu.
– Nie powinnaś za to, ty to zrobić, a ja podążać za twoim zapachem? – spytał, dziwiąc się, że tamta nie nie podejmuje wchodzenia głębiej do tuneli. Tamta niespokojnie się poruszyła. – Dobrze pójdę dalej – westchnął.
Zgodnie z planem lub bardziej improwizacją treningową jego mentorki, poszedł jeszcze głębiej. Siatka tuneli nie była wyjątkowo zagęszczona, a wręcz prosta, idealna dla praktyk uczniów. Kiedy stwierdził, że znalazł się w odpowiedniej odległości od mentorki, przynajmniej w jego opinii, miauknął, wracając tą samą drogą, którą szedł. Oczywiście szedł za swoim zapachem, jednak nie miało to nic wspólnego z tropieniem i szukaniem. Senna Łapa z może dwa razy wszedł w ścianę, kiedy poczuł się zbyt pewnie i zignorował ocierające się wibrysy o ściany tunelu. W końcu znalazł się z powrotem przy Wrotyczowej Szramie.
– Już jestem – odpowiedział, siadając przed nią.
– W takim razie, dobrze ci poszło – pochwaliła go. – Jutro dołączymy do jakiejś grupy uczniów, byś poćwiczył orientacje w tunelach. Na dzisiaj to koniec – zamruczała z ulgą, wstając z miejsca.
– Może jeszcze nie wracajmy do obozu? Chciałbym z tobą porozmawiać i wydaje mi się, że nie znaleźlibyśmy innego dogodnego momentu, niż jest teraz – zaproponował, na co kotka usiadła z powrotem. Nie odezwała się, musiał znów podjąć inicjatywę… jak on tego nie lubił! – Chciałem cię lepiej poznać. Wcale nie znam twojej przeszłości, a uważam, że powinienem wiedzieć… Jesteś dla mnie bliska tak jak Brukselkowa Zadra i moje siostry. Jesteś, jak dobra starsza kuzynka, która uczy mnie podstawowych rzeczy, potrzebnych, by zostać wojownikiem Klanu Wilka, a i tak mam wrażenie, że cię nie znam.
Wrotyczowa Szrama milczała, a napięcie rosło.
– Widziałem od początku, jak większość wojowników w Klanie Wilka się na ciebie patrzą. Nie wiem czemu, tak jest i nie dostałem odpowiedzi nawet od Brukselkowej Zadry, gdyż twierdziła, że to ty powinnaś sama mi to powiedzieć. Ostatnio na nocnym polowaniu dowiedziałem się, że nie miałaś krótkiego ogona od urodzenia tak, jak ja czy moje siostry. Nawet nie wiem, w jaki sposób go straciłaś. Myślę, że powinienem to wiedzieć, tak samo, jak Zaćmiona Łapa oraz Gwiazdnicowa Łapa. Wiem o kotach w klanie oraz o drugiej wierze, która opiera się na Mrocznej Puszczy. Czy te koty zrobiły ci krzywdę? Czy przez nie są te wszystkie twoje blizny? Wiem, do czego są zdolni. Byliśmy oboje przy egzekucji Pokrzywowego Wąsa. Nie wiem, co się dokładnie stało, bo trzeba różnie interpretować słowa Nikłej Gwiazdy oraz mistrzów, ale wiem jedno, że jest niebezpiecznie w tym klanie – zakończył, pozwalając, by teraz jego mentorka zabrała głos.
Zapadła cisza, która co jakiś czas była przerywana przez Wrotyczową Szramę, która wzdychała w zamyśleniu. Kocur żałował, że nie mógł spojrzeć prosto w jej oczy, gdyż to ułatwiłoby ich komunikację. Mógłby widzieć, kiedy kotce coś sprawia trudność, kiedy mówi szczerze, a kiedy pokazuje, że ten przekracza jej granice. Teraz mógł wierzyć jedynie w dobre intencje kotki oraz że postanowi być szczera z nim. Nikogo nie było w pobliżu, a innego dogodnego momentu dla kotki mogło nie być. Nie wiedział, jak bardzo przeszłość wojowniczki była dla niej trudna.
– Wiesz, nie miałam łatwo w Klanie Wilka… – zaczęła niepewnie. – Nie wiem, jak mam ci opowiedzieć o tym wszystkim, gdyż było to naprawdę trudne dla mnie przeżycia. Dopiero teraz jako tako moje życie się ustatkowało i jest normalnie, od momentu, kiedy dostałam cię za ucznia. Wcześniej… Byłam więźniem, jak i ukarana zmianą imienia oraz karami cielesnymi. Straciłam ogon oraz te wszystkie rany… Jak tylko wspominam o tych dniach, tak czuje, jak te wszystkie rany zaczynają mnie znów piec. Jakby zajęły się żywym ogniem… Też uciekłam z Klanu Wilka, jednak rodzina oraz wiara w Klan Gwiazdy, znów mnie tutaj zaprowadziły. Wierzę, że Gwiezdni mają na nas wielki plan i zło przeminie, a moje cierpienia przekują się na naszą lepszą przyszłość.
Senna Łapa doceniał otwartość kotki, chociaż mówiła chaotycznie, tak był w stanie zrozumieć, jak Klan Wilka, mógł się na niej uwziąć.
– Byłaś poza Klanem Wilka? Wygnano cię? - dopytał.
– Nie, postanowiłam uciec. Wtedy opierałam się na wiedzy i dobroci innych samotników… Zraniona, przerażona, nieznająca jutra… Wtedy jako Głupia Łapa starałam się przeżyć, jednak i tak wróciłam… – powiedziała cicho, niemal szeptem, jakby te słowa ledwie przechodziły przez jej gardło.
Senna Łapa zastygł, nie dopytywał dalej. Nie, teraz nie chciał w ogóle wiedzieć nic o Wrotyczowej Szramie, a bardziej, Głupiej Łapie. To ona, jego mentorka była przyczyną rozstania ich rodziców. To przez nią Makowiec, nie mogła na nich patrzeć i postanowiła zostawić ich w opiece kotki, przez którą szczęśliwy związek Makowca z Konfidentem nie wyszedł. Głupia Łapa, może nie zrobiła tego specjalnie, jednak nie uświadomiła ich o swoim poprzednim imieniu. Miała tyle czasu! Tyle razy musiały przenieść echem imiona jego rodziców, że musiała skojarzyć kocura Konfidenta i kotkę Makowiec! Byli nawet do nich podobni, a wojowniczka nawet nie pisnęło słowa prawdy Brukselkowej Zadrze, by ta im przekazała wieści!
– Głupia Łapa… – powtórzył jej stare imię, które odbiło się echem po ciemnych tunelach.
Czuł tyle żalu i frustracji, że nie umiał z siebie wydusić więcej słów.
Kotka nie odpowiedziała, pewnie nie rozumiejąc jego zdziwienie oraz fale negatywnych emocji, która zalewała tunele.
Koty wyszły z tuneli i zmierzyli od razu w stronę obozu Klanu Wilka. Nie odzywali się do siebie przez całą drogę, jak to mają w zwyczaju, jednak tym razem milczenie było głośne. Przytłaczało ich oboje. Kocur czuł w powietrzu, pytania kotki, które chciałaby mu zadać. “Czemu tak się zmieniłeś?”, “Jesteś smutny?”, “Co się stało?”, “Przepraszam, cię Senna Łapo”. Tego ostatniego zdania oczekiwał, jednak nie usłyszał go wcale. Weszli wyprani z emocji do obozu. Wrotyczowa Szrama poddenerwowana, zniknęła w legowisku wojowników, natomiast on został sam ze swoimi myślami na polanie głównej. Co miał teraz robić? Miał dość tego miejsca i dość tych kotów. Wszyscy tutaj kłamali, wszyscy mają tutaj swoje sekrety. Ci, co nie nosili dużych ran, też pewnie dostali imię karne, albo kogoś zabili. Każdy tutaj miał krew na łapach! Wszyscy stąd powinni zostać potępieni przez Klan Gwiazdy!
Wzrokiem napotkał Zaćmioną Łapę oraz Gwiazdnicową Łapę, które właśnie jadły swoją zwierzynę. Czy powinien z nimi porozmawiać na temat Wrotyczowej Szramy? Czy miał im zdradzić jej tajemnicę? Nie chciał być dwulicowy. Tylko kto tutaj ma więcej twarzy oraz sekretów? Jego mentorka, którą traktował jak rodzinę, skrywała przed nim więcej, niż sam mógłby się tego po niej spodziewać. Wcale nie znał wojowniczki i chyba nigdy nie pozna.
“Powiem im niedługo… Nie czuje się na siłach, by teraz wyjawiać im tak ważną rzecz” – uzgodnił sam ze sobą, po czym zniknął w legowisku uczniów, unikając tym kontakt ze wszystkimi kotami, jakimi się tylko dało.

***

Na drugi dzień, kiedy mentorzy z uczniami zbierali się przy wyjściu z obozu, aby trenować dalej orientację w tunelach – Senna Łapa się nie zjawił. Gwiazdnicowa Łapa wraz z Zaćmioną Łapą oraz ich mentorzy, patrzyli z wyczekiwaniem na Wrotyczową Szramę, która nie mogła znaleźć czarnego podopiecznego w obozie. Uczeń wyszedł z obozu, nie powiadamiając przy tym nikogo.

[3620 słów + orientacja w tunelach]

[przyznano 72% + 5%]

Od Borówkowej Słodyczy

Niebo było spokojne tego ranka, rozciągnięte nad wyspą jak jasna powłoka. Pierwsze promienie słońca wpadały przez cienką warstwę chmur, oświetlając krajobraz. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi, zmieszany ze świeżym oddechem rzeki i resztkami wilgoci, które pozostały po nocy. Na brzegu źródełka, stała Borówkowa Słodycz, wpatrując się w puste zagłębienie.
Dziś miała pracować nad jego poprawą. Zastanawiała się, od czego zacząć. Zdecydowała, że najpierw musi pogłębić dół, choć wiedziała, że na razie nie ma co liczyć na wodę. Była cierpliwa. Klan Nocy przeszedł wiele trudnych chwil, ale teraz nadszedł czas na budowanie czegoś nowego. To nie miało być tylko zwykłe źródełko – miało stać się „centrum” obozu, czymś nowym, przynoszącym zapach świeżości.
Pochyliła się nad ziemią, wbijając w nią pazury i starając się usunąć jak najwięcej gruzu czy kamieni, które mogłyby utrudniać przepływ wody, gdy ta w końcu się pojawi. Wiedziała, że ziemia musi być odpowiednio wyrównana. Pogłębianie miało być systematyczne. Borówkowa Słodycz zaczęła od delikatnego odrzucania ziemi na przygotowaną hałdę. Co kilka chwil zatrzymywała się, oceniając, czy dół nabiera odpowiedniego kształtu.
Po chwili pracy postanowiła przejść do kolejnego etapu – kamieni. Musiała wzmocnić krawędzie źródełka, zanim woda zacznie wpływać. Wstała i ruszyła w stronę północnego brzegu, gdzie fale wyrzuciły kilka gładkich, chłodnych głazów. Były różnej wielkości: niektóre lekkie, idealne do precyzyjnego układania, inne cięższe, które musiała unosić z większym wysiłkiem.
Każdy kamień musiał być na swoim miejscu. Wróciła z większą ilością i zaczęła od pierścienia, który wcześniej ułożyła wokół źródła. Dbała o to, by żaden z kamieni nie był za luźno ułożony – wszystkie musiały dobrze trzymać się ziemi. Najpierw kładła małe kamyczki, a potem przechodziła do większych. Krąg zdawał się nabierać już kształtu. Chociaż nie było tu jeszcze wody, Borówkowa Słodycz miała wrażenie, że każda cegła, którą układała, miała swoje miejsce w przyszłym porządku.
Czasami musiała przycisnąć kamienie mocniej, wpychając je głębiej w ziemię. Inne klinowała mniejszymi kawałkami, by nadać całej konstrukcji stabilności. Po dłuższym czasie spostrzegła, że krąg był właściwie skończony, a wokół źródełka wyrosła solidna obręcz z kamieni. Wciąż brakowało wody, ale Borówkowa Słodycz wiedziała, że to tylko kwestia czasu, zanim się tu pojawi.
Praca nie była łatwa, ale w pewnym sensie była to praca, która dawała satysfakcję. Klan Nocy przeszedł przez wiele trudnych chwil, a ona miała teraz swój udział w budowaniu przyszłości. Każdy kamień, który dodała, oznaczał coś więcej niż tylko poprawę obozu – to była część odrodzenia. Klan nie tylko przetrwał powódź, ale także nauczył się, jak wykorzystywać trudne chwile, by stawać się silniejszym. Borówkowa Słodycz była tego częścią i czuła, że zawsze będzie.

Wykonane zadania:
Wniesienie na wyspę kamieni, mających otaczać źródełko wody i wzmacniać jego ścianki
Powiększenie dołu na nowe źródełko

Od Sennej Łapy CD. Pustułkowego Szponu

Senna Łapa odbywał właśnie staranną pielęgnację swojego czarnego futra. Legowisko uczniów było już, prawie że puste. On jedyny potrzebował tyle snu, gdyż energia najbardziej rozpiera go w nocy, kiedy to chętnie zlałby się z cieniami i polował na wszelaką zwierzynę. Do środka nagle zajrzała jego mentorka.
– Właśnie dogadałam się z Makowym Nowiem. Idziesz na wspólny trening – powiedziała krótko.
Widać, że była dość poirytowana. Czy tak długo już siedział we własnym legowisku? Niemożliwe. Kocur pośpiesznie dokończył wygładzanie swojego futra i wyskoczył zaraz za mentorką. Nie wiedział, po co im była potrzebna Makowy Nów, jednak kiedy ujrzał zastępczynię razem z Pustułkowym Szponem, już reszty się domyślił. Będą razem trenować! Ucieszony, podszedł do nich i skinął z szacunkiem głową do obojga.
– Witam, co dzisiaj robimy? – odważył się spytać.
Nie kierował tego pytania do mentorki, czuł, że za zorganizowanie tej sesji treningowej musiała stać zastępczyni. Czekolady spojrzał na matkę, która jedynie na niego spojrzała, jednak to mu wystarczyło, by otrzymać zgodę na udzielnie osobiście odpowiedzi.
– Wspinaczka na drzewa – oznajmił.
Kotki ruszyły jako pierwsze, a ich podopieczni za nimi. Oczywiście Pustułka szedł po prawej stronie młodszego, by go widzieć, co już w sumie było jego nawykiem, aby ustawiać się tak, by drugiego kota mieć po swojej lewej. Senna Łapa uśmiechnął się na wiadomość od kocura. Zamruczał z aprobatą, po czym wyszli na zewnątrz. Czuł, jak radość kumuluje się w jego starszym koledze, chociaż starannie udało mu się to zamaskować. Nie był pewny dlaczego, jednak wolał o to nie pytać kocura.
– Widzę, że twoja rana jest całkiem dobrze zagojona Pustułkowy Szponie – zaczął rozmowę, gdyż miał wiele pytań, jednak raczej wolał nie pytać o wszystko przy zastępczyni. – Jestem ciekaw, jak będziemy sobie radzić ze wspinaczką. Mam nadzieję, że mój krótki ogon nie będzie mi przeszkadzać.
– Na szczęście, choć zdążyłem już przywyknąć do opatrunków – przyznał. – Cóż, wspinaczka na drzewa jest specyficzna. Najważniejsze moim zdaniem są pazury oraz siła w łapach. Ogon pomaga jedynie z równowagą, jednak jeśli wystarczająco dobrze się uczepisz drzewa, a potem gałęzi to nie powinieneś mieć problemów.
– Mam taką nadzieję...
– Będzie dobrze.
Niedługo później dotarli do dzisiejszego celu. Osamotnienie drzewo sięgało swymi gałęziami wysoko ku górze, lecz znalazły się takie niżej ziemi, idealne do nauki wspinaczki.
– Tutaj się wspinamy? – zapytał mentorek, które odwróciły się w ich stronę.
–Tak, najpierw Wrotyczowa Szrama pokaże Ci, co i jak, potem Pustułkowy Szpon spróbuję – zarządziła Makowy Nów. Po chwili mentorka Sennej Łapy skierowała się pod drzewo, dając znak kocurkowi, by dołączył. W tym czasie zastępczyni podeszła do syna, aby sprawdzić, jakie pole widzenia teraz ma czekolady.
Wrotyczowa Szrama odeszła z nim bardziej na bok, by dobrze mu wytłumaczyć, jak wchodzi się na drzewa.
– Dobrze Senna Łapo... Jeśli chodzi o wspinaczkę na drzewa, proszę cię, abyś teraz dobrze mnie posłuchał. Wspinanie polega głównie na odpychaniu się tylnych łap, a przednimi się podciągasz na gałęzie, zawsze używasz pazurów, by się nie ześlizgnąć.
– To sama sucha teoria...
– Wiem, ale dasz radę, bo to jest tyle i aż tyle. Teraz wchodź, się wspinaj i nie patrz w dół. – Popchnęła go w stronę pnia. – Każdy kot ma to w genach i pazurach. One są kluczowe. Właź.
Senna Łapa podszedł do drzewa zgodnie z oczekiwaniami mentorki. Spojrzał w stronę Pustułkowego Szponu, który był sprawdzany przez Makowy Nów. Wysunął pazury i wczepił je w korę drzewa. Instynktownie stawiał łapy powoli, podciągał się wyżej po pniu, aż wszedł na jedną z niższych gałęzi.
– Udało mi się – miauknął zadowolony, rozejrzał się, jak wygląda ziemia z góry. – I co? Jak mam zejść na dół? Czy mam się wyżej wspinać?
– Zejdź na dół. Później wejdziesz z powrotem, tylko na wyższą gałąź – odpowiedziała mu mentorka.
Czy bał się wysokości? Nie. Czy był skory do schodzenia na tak zwanego "czuja"? Zdecydowanie nie, bo mógł rozkwasić sobie pysk. Chwilę się wahał, jednak w końcu musiał umieć zejść z drzewa.
– Dobra schodzę!
Pazurami z powrotem uczepił się znów kory i zsunął się powoli na dół, kiedy był już na tyle niskiej wysokości, schował pazury i odskoczył, by wylądować na swoich czterech łapach.
– Mmm... nawet okej, jednak lepiej zbiec z drzewa pyskiem w dół, to byłby o wiele szybszy sposób. Właź jeszcze raz, tylko jeszcze wyżej.
Westchnął bezsilnie i znów podjął próbę wejścia na drzewo. Pazurami tym razem szybciej wspiął się na wyższą gałąź i tam usiadł zadowolony.
– Fajny widok jest z góry. Teraz jesteście jak mróweczki. Tacy mali. – Bawił się optycznie opuszkami palców, udając, jak miażdży Wrotyczową Szramę.
Nie mógł się doczekać aż na górę uda się wspiąć jego koledze, gdyż widoki była całkiem fajne.
– Dobrze ci idzie – miauknął, podchodząc pod pień. Makowy Nów stwierdziła, że nie ma źle z polem widzenia syna — myślała, że będzie gorzej, jednak ten jedynie nie widział, gdy coś jest obok po stronie, gdzie nie ma oka lub trochę na przód skos w zależności od odległości, w jakiej znajduje się dany obiekt.
– Twoja kolej – oznajmiła starsza, na co czekoladowy machnął ogonem, by następnie podskoczyć i uczepić się kory. Nim wykonał kolejny krok, obrócił głowę lekko w prawo, by uzupełnić brakujący obraz.
Już po chwili znalazł się na pierwszej gałęzi, pod Senną Łapą. Spojrzał w dół na matkę, która jedynie lekko podniosła głowę, dając znać, by ten wspiął się jeszcze wyżej. Finalnie skoczył obok młodego ucznia. Senna Łapa spojrzał na przyjaciela.
– Tobie idzie za to wyśmienicie. – Też go pochwalił, dając mu kuksańca w ramię, jednak nie na tyle by tamten się wywrócił. – Ładnie widać las oraz dużą część terenów Klanu Klifu.
Wskazał nosem tereny ich wroga. Były bardziej otwarte oraz chyba widział w oddali morze? Może było to jezioro. Nie wiedział dokładnie, karmicielki w żłobku nie rozmawiały na te tematy.

[920 słów + wspinaczka na drzewa]
<Pustułkowy Szponie?>

Od Promienistego Słońca CD. Psotki

Dzisiejszy dzień mijał mi jak zwykle. Pełen rozmyślań, sprawiających, że czułem się zmęczony. Nic niezwykłego, lecz też nic prostego. Jednak poza tym było dosyć spokojnie, można było nawet uznać, że się nudziłem. Więc po prostu postanowiłem odwiedzić żłobek. Idąc do żłobka, nie spodziewałem się, jednak znaleźć małego uciekiniera. Stanąłem więc w miejscu, gdy maluch mnie zobaczył. Spojrzałem na nią z góry, gdy zauważyłem, że podniosła główkę. Jej ślepia bardzo przypomniały mi te Mysiego Postrachu. Jednak jako odpowiedzialny dorosłym musiałem coś powiedzieć prawda?
— A gdzież to idziemy, młoda wojowniczko? — powiedziałem stanowczo, jednak nie ostro.
Psotka, bo tak chyba było jej na imię, wyprostowała się.
— Jak to gdzie? Na przygodę! Przepuść mnie! — miauknęła w moją stronę, tupiąc delikatnie łapką.
Westchnąłem tylko na to zachowanie, nachyliłem się i złapałem ją za kark. Mimo jej protestów zabrałem ją z powrotem do żłobka. Usadziłem na posłaniu, które pachniało mi jej ojcem i usiadłem obok.
— Nie wolno ci wychodzić ze żłobka. Szczególnie na tamtą ścieżkę — mruknąłem do czarno-białej.
— Dlaczego? Ty tam byłeś!
Gdy ponownie usłyszałem głos koteczki, jedynie uśmiechnąłem się w duchu, kiedyś też byłem takim małym psotnikiem. Jej zachowanie delikatnie przypominało mi moje wyczyny. Spojrzałem więc się w jej niebieskie oczka i rzekłem:
— Poczekaj maluchu, podrośniesz i sobie tam będziesz mogła chodzić — powiedziałem delikatnie. Nie chciałem brzmieć ostro, miałem wrażenie, że żadne dziecko tego nie lubi.
— Ale czemu nie teraz? — Dalej protestowała Psotka, ewidentnie trzeba było spróbować jej wytłumaczyć.
— Bo to niebezpieczne — mruknąłem.
— Ale będę uważać! — Dalej piszczała koteczka.
— Aż tak bardzo chcesz wyjść poza żłobek? — zapytałem kociaka i po chwili myślenia dodałem: — Teoretycznie można, by opowiedzieć ci o naszych terenach, bo jesteś jeszcze nieco za młoda na pełnoprawną wycieczkę… Albo bym cię, chociaż po obozie oprowadził. Co ty na to?

<Psotka? Jesteś proszona do odpowiedzi>

Od Poranku

*Pierwsze dni obecności Glonika*

Nie ufał Glonikowi. Nie ufał to czasem mało powiedziane. Potrafił siedzieć i pilnować, by w razie czego można było w czas zareagować na niebezpieczeństwo. Pszczółka odkąd to zauważyła, starała się odciągnąć brata od tego pomysłu, jednak ten dalej stał przy swoim. Chwast bał się, że z czasem Glonik skrzywdzi Mgiełkę. Starał się jakkolwiek na swój sposób uchronić siostrę przed możliwym niebezpieczeństwem, zwłaszcza po sytuacji z Murmur. A fakt, że po raz pierwszy był postawiony w takiej sytuacji, nie pomagał.
Przeżuwał odpowiednie zioła, chcąc nałożyć je na swoje nieco popękane od ciągłego uderzania łapami o podłożę poduszki łap. Po chwili wypluł dane rośliny i powoli nałożył papkę na ranne miejsca, co automatycznie wywołało u niego lekki ból. Wyraz jego twarzy jednak pozostał ten sam, jakby kocur był niewzruszony nagłym ukłuciem, jednak skaczący niespokojnie ogon mówił za siebie wszystko. W końcu wypuścił spokojnie powietrze i rozejrzał się. Teraz przynajmniej przez chwilę musiał tak siedzieć, co mu wręcz bardzo odpowiadało. I tak nie robił wiele innych rzeczy od zaginięcia Murmur. Często nie miał siły, a zwłaszcza na samym początku. Teraz pomimo jakiegoś czasu, ta sytuacja dalej siedziała w jego głowie i powodowała tylko więc małych kłopotów, które dało się zauważyć, zwłaszcza po przybyciu Glonika. O wilku mowa. Wzrok Chwasta nagle natrafił na rudego kocura, który również skierował się w jego stronę. Po chwili Poranek już mógł zauważyć, jak kocur powoli zmierza właśnie do niego.
– Hej, wszystko dobrze? – zapytał Glonik gdy podszedł do Poranku. Siedzący na ziemi kocur wbił w przybysza swoje spojrzenie, tym samym lekko odstraszając od siebie Glonika. Dopiero po chwili kiwnął głową, mając skrytą nadzieję, że będzie mógł zostać sam. To się jednak nie stało. Już chwilę po tej odpowiedzi Glonik usiadł obok Poranku, tworząc tym samym tę niezręczną ciszę.
– Słuchaj mnie. Jeśli cokolwiek zrobisz którejś z moich sióstr, zwłaszcza Mgiełce, z którą od jakiegoś czasu jesteś bardzo blisko, obiecuję ci, że prędko zaznasz zasłużonej kary – powiedział nagle Chwast, wpatrując się w rudego. Gdyby wzrok mógł zabijać, albo wyciągać duszę z ciał innych, właśnie to stałoby się w tamtej chwili z Glonikiem.
– Co? Nie ja... Ja nie zamierzam nic takiego zrobić! Nie jestem taki – zaczął się tłumaczyć przybysz, trochę zmieszany. – Jesteś bardzo opiekuńczy wobec swojej rodziny – stwierdził po chwili i lekko uśmiechnął się do Chwastu.
– Nie chcę po prostu by coś się stało... – wymamrotał cicho.
– Rozumiem to. Sam mam siostrę i też jest dla mnie bardzo ważna – wyznał młodszy, zaczynając drążyć w ziemi małe okręgi. Nastała chwila ciszy. Żaden z kocurów chyba nie zamierzał się odezwać, a tak przynajmniej widział to Poranek. Sam nie wiedział co ma odpowiedzieć na informacje od Glonika. Też miał siostrę i też się o nią martwił, dokładnie jak on w stosunku do Pszczółki i Mgiełki. Zakodował to dość szybko w swojej głowie. Była przynajmniej jedna rzecz, która ich łączyła. – Nie mam najmniejszego zamiaru skrzywdzić twoich sióstr. Zwłaszcza Mgiełki. Zależy mi na niej i nie chcę sprawiać żadnego kłopotu! A wiesz... W większej grupie często łatwiej przetrwać, przynajmniej jak więcej osób potrafi polować – zaśmiał się, lecz Chwast tego nie zrobił, jak to miał w zwyczaju. – Twoja siostra jest naprawdę bardzo fajna – stwierdził po chwili, starając się też trochę wymazać wcześniej wypowiedziany żart.
– To prawda. Dlatego zasługuje na szczęście – oznajmił Poranek, a Glonik się z nim zgodził, już zaczynając gadać dalej. Rudy musiał przyznać, że chyba nigdy nie przebywał w obecności tak wygadanego kota. Plusem było też to, że Glonik często nie oczekiwał odpowiedzi, jak to robili inni. Dlatego Poranek mógł siedzieć cicho i po prostu słuchać, co było dla niego najbardziej komfortowe.
 
***
 
Glonik zaczął przychodzić do Chwastu. Często siadał obok i zaczynał jakieś rozmowy, jakby mu się nudziło. Przez pierwsze dni rudemu to trochę przeszkadzało, jednak z czasem obecność obcego stała się normalnością. Glonik opowiadał o różnych rzeczach, a Poranek zapamiętywał dużą część z nich, powoli poznając kocura. A co najważniejsze, przekonując się, że nie skrzywdzi on ani Mgiełki ani Pszczółki.
– Dobra, ja muszę iść, bo jeszcze dziś chciałem zapolować – powiedział Glonik i uśmiechnął się do Poranku. – Do zobaczenia później! – pożegnał się i zostawił rudego samego. Ten odprowadził go wzorkiem, dalej uważnie obserwując. Teraz jednak był czegoś świadomy. Mylił się, a jego siostra miała rację co do rudego przybysza.

Od Żmijowcowej Wici

 — Widziałam, że dużo ostatnio rozmawiasz z Mandarynkowym Piórem, wpadłeś w jakieś poważne kłopoty, syneczku? — zapytała Wężynowy Kieł, kiedy wspólnie zajmowali się wplataniem roślinek w ściany lecznicy. Matka nie lubiła się brudzić, więc przez większość czasu próbowała zajmować się... wszystkim innym. Nie wydawała się zbyt przejęta tym całym odbudowywaniem obozu i tworzeniem bezpiecznego, komfortowego miejsca do życia dla Nocniaków żyjących i tych, którzy jeszcze mają się narodzić. Nie winił jej. Wiedział, że nie czuje się związana z klanem tak mocno jak jej pociechy, które jednak przyszły tutaj na świat, a tym bardziej daleko jej było do tego, jak ważne było to dla kotów, których matki, ojcowie, a nawet dziadkowie i dalsi, dalsi przodkowie, wychowywali się w tym samym żłobku, leczyli rany w tej samej lecznicy, słuchali przemów liderów, wygłaszanych z tej samej mównicy... Jak miała zmusić się do takiego podniosłego nastroju, do takiego zaangażowania. Nie była całkowicie niepotrzebna, co to, to nie! Wolała jednak polować, patrolować w spokojnym tempie, w cieniu drzew, pod promieniami wczesnego słońca Pory Zielonych Liści, a nie wysilać się i łamać pazury na twardych głazach. Nikt nie wydawał się mieć z tym zbyt wielkich problemów. Każdy znał Wężyne.
— Mówię do ciebie. Słuchaj, kiedy starsi poświęcają ci uwagę. Nie wychowała cie tak.
— A-ah! Przepraszam mamo... Mogłabyś powtórzyć, zamyśliłem się... — wybuczał kocur, dalej przeplatając bylinę między gałązkami. Praca była monotonna, ale bardzo relaksująca. Dawała mu dużo czasu do refleksji... Ale nie na swój temat. Przecież nie było czego poprawiać. 
— Przeskrobałeś coś. Mandarynka obserwuję cię jak jastrzębica, a ty wchodzisz pod jej łapy niczym potulna myszka. Walczysz o przebaczenie win? — ponowiła pytanie, tym razem w innej formie. 
— N-nie! — wzburzył się lekko, ale pysk szylkretki nie był wrogi, nie ukazywał złości, nie oskarżał o nic szczególnego. — Pomaga mi w prowadzeniu szkolenia Kropiatkowej Łapy. To tyle. Jest bardzo doświadczona, więc pomyślałem, że tak będzie lepiej. I dla mnie, i dla samej Kropiatki. Nie chce popełnić żadnego błędu, zwłaszcza że sam nie byłem zadowolony ze swojego szkolenia — wyznał szczerze. Matka była najpewniej jedyny kotem, który był w stanie wyciągnąć z niego tak... żałosne słowa na swój temat. 
— Coś takiego...
— To źle? 
— Twoja siostra chyba nie ma takich problemów, że musi chodzić do zastępczyni. — Zabolało... Żmijowcowa Wić zagryzł zęby. 
"Głupia, parszywa Wężynka..." — powtarzał w głowie niczym mantrę. "Zawsze musi być krok przede mną, zawsze lepsza, zawsze doceniona, zawsze stojącą w słońcu..."
— Czy możemy chociaż raz nie mówić o Wężynowym Splocie — wycedził w końcu, a zielone ślepia matki świdrowały mu dziurę między uszami. Sam wojownik próbował się opanować. Skupił się z powrotem na robótce. Wychodziło mu coraz lepiej. Miał dość drobne łapy, więc nie musiał dużo pomagać sobię zębami. Wstęgi trzciny tworzyły ładny, wytrzymały splot, który dobrze chronić będzie przed zimnem i opadami, które mogłyby dodatkowo przeszkodzić w procesie leczenia. Zaczął powoli używać też większej ilości patyków, aby cała konstrukcja stała się trwalsza.  
— Możemy, oczywiście, że możemy — powiedziała, chociaż w jej głosie usłyszeć można było wyrzuty, jakby zaraz miała dodać, że jest najgorszą matką na świecie, bo miała czelność wpleść do rozmowy imię inne, niż Żmijowca. — Lulkowe Ziele też ma dużo pracy. 
"Świetnie... Tego właśnie chciałem, kiedy mówiłem, że nie mam ochoty rozmawiać o mojej siostrze. Rozmawiać o bracie." — Przez złość złamał mu się jeden z patyczków. Trzask wydawał się o wiele głośniejszy z jego perspektywy. Ucho Wężynowego Kła nawet nie drgnęło. 
— Tak. Pomogłem mu raz, ale nie lubię zabawy w błocie.
— Teraz pomaga mu Pierzasta Kołysanka, sadzą coś — rzuciła przez bark, siedząc odwrócona w stronę grządek ogrodników. Żmijowcowa Wić też zerknął. Faktycznie. Dwójka pracowała jak w zegarku. Córka Mandarynkowego Piórka zajmowała się układaniem malutkich kuleczek na odpowiednie miejsca, aby następnie podawać je swojemu dawnemu uczniowi. Nie musieli rozmawiać, każdy wiedział, co gdzie ma trafić. Ziemia była już rozkopana w wielu miejscach, ale przez nocne przymrozki w wielu miejscach trzeba było powtórzyć czynność. Lulek wkładał nasionka i łapkami zakopywał je głęboko w ciemnej ziemi, starając się usypać nad nimi kopczyk, aby nie zapomnieć, że w danym miejscu już coś rośnie. Oba koty były całe umorusane...
— To jego była mentorka, więc co się dziwić. Niech oni brudzą łapy, inni nie muszą. 
— Nawet twoja czysta siostra mu ostatnio podała łapę. 
"Oczywiście... wspaniała Wężynowy Splot pomogła Lulkowi i to jest najważniejsze... Niech ją Tojad kłodą zmiażdży." 
Kolejny patyk trzasnął pod naciskiem jego szczęki. Nie miał już ochoty dalej pracować, miał tego dość
— Idę na polowanie. 
— Złap coś za mamusię.

Event KN: Odbudowa ścian lecznicy, Zasadzenie wraz z ogrodnikami roślin wokół źródełka 

Od Poranku

*Jakiś czas temu*

Jego łapy rytmicznie uderzały o ziemię, starając się wrzucić, choć odrobinę napięcia z jego ciała. To jednak nic nie dawało, a kocur dalej zestresowany przebywał wśród sióstr, często jakby nieobecny. Coraz więcej czasu tylko przebywał w swojej głowie, nie mogąc się skupić na zwykłych czynnościach. Czas dalej spędzał głównie w legowisku, rozmyślając na przeróżne tematy, nawiedzające jego umysł. Czyżby miały one za zadanie rozproszyć go i odciągnąć od realnego świata? Chwast sam nie wiedział, ale był pewny, że świat jego myśli był często dużo gorszy niż wszystko dookoła. Jednak on nie umiał od nich uciec, właśnie przez nie się rozpraszając i często ignorując swój stan. Zapominając o tym. Zapominając o wszystkim.
Poczuł na swoim barku czyiś ogon, co momentalnie go obudziło. Przestał ruszać łapami i niepewnie spojrzał na kota, znajdującego się za nim. A była to Pszczółka. Kotka posłała mu swój uśmiech i usiadła obok. Kocur nie zaprotestował, choć w rzeczywistości chciał pobyć jeszcze trochę samotnie. Nie chciał przypadkiem martwić swoich sióstr, już wystarczająco dużo problemów im narobił, wiedział to.
– Jak się masz? – zapytała Pszczółka.
– Normalnie – odparł krótko Chwast, posyłając jej swoje spojrzenie i okazując ten wiecznie ten sam wyraz twarzy. – A ty? Wszystko dobrze? – niezgrabnie ruszył rozmowę dalej.
– Tak, jak widać! – powiedziała z uśmiechem i po chwili spojrzała przed siebie. Poranek podążył za nią wzrokiem i zauważył siedząca w oddali Mgiełkę. Kotka ewidentnie była zamyślona, jednak nie wyglądała na jakąś złą czy smutną. Wyglądała, jakby była szczęśliwa. – Coś ostatnio jest na rzeczy, prawda? Czy tylko ja mam takie wrażenie? – odezwała się Pszczółka. – Od jakiegoś czasu już chodzi tak rozmarzona! – zdała relacje i znów spojrzała na brata, oczekując jakiejś odpowiedzi. Ten dalej wpatrywał się w Mgiełkę, samemu starając się połączyć fakty. Od ostatniej choroby kotki, Poranek bacznie ją obserwował i musiał przyznać Pszczółce, że nie myliła się co do innego zachowania ich siostry w ostatnich dniach. Nie była tak zestresowana jak każdy z nich potrafił, zwłaszcza Poranek, na przestrzeni ostatnich księżyców. Można było powiedzieć, że kocur jeszcze nigdy nie widział na jej pysku takiego uśmiechu, tak znajomego, ale jednocześnie obcego? Nie umiał tego określić, nie był dobry w takie sprawy, dlatego gdy tylko zebrał myśli, odwrócił się ku siedzącej obok siostrze, dając jej jasno do zrozumienia, że nie zamierza się odezwać w tej sprawie. Pszczółka za to tylko westchnęła, znów spoglądając na Mgiełkę.
– Coś musi być na rzeczy!
– Skoro tak sądzisz – mruknął, czując wgłębi lekki niepokój. Cokolwiek to było, musiał się o tym dowiedzieć, by w razie czego w porę ochronić Mgiełkę.
 
***
 
Od tamtej rozmowy rudy tylko bardziej przyglądał się siostrze. Musiał przyznać, że bał się o nią, a dokładniej o to co, jak to określiła Pszczółka, "było na rzeczy". Nie chciał przecież, by coś stało się Mgiełce. Nie mógł do tego dopuścić. Dlatego kocur zaczął prowadzić swoje własne małe dochodzenie na temat tego rozmarzenia kotki. Długo szukać odpowiedzi jednak nie musiał, albowiem już dzień później Mgiełka zwołała tak zwane spotkanie rodzinne.
Poranek siedział obok Pszczółki, nerwowo się rozglądając. Jego łapy znów rytmicznie zaczęły uderzać o ziemię, na co jednak kocur nie zwrócił uwagi. Zamiast tego jego myśli były skupione na siostrze i na tym, co zaraz miało się wydarzyć. Mogło być to wszystko, więc on również musiał być na wszystko gotowy. Jednak zamiast przyswajać najpierw te najlepsze scenariusze, Poranek zaczął rozważać te najgorsze. Każda myśl była tylko gorsza od poprzedniej, a ze względu na to jego łapy tylko szybciej uderzały o ziemię. W końcu zauważyła to Pszczółka, która zaniepokojona spojrzała na brata. Zanim jednak zdążyła się odezwać przyszła Mgiełka z... Kimś u boku? Łapy Chwasta zatrzymały się nagle, a jego wzrok został skierowany w stronę nieznajomego. Był to rudy, pręgowany kocur. Jego zielone oczy błądziły po zebranej dwójce, co jakiś czas również zatrzymając się na samej Mgiełce.
– Ja chciałabym wam kogoś przedstawić! – oznajmiła zadowolona Mgiełka, odsuwając się nieco na bok, by pokazać przybysza w pełnej okazałości. – To jest Glonik, poznałam go podczas polowania – wyjaśniła, a po chwili zaczęła opowiadać dalej, co najważniejsze, na końcu proponując przyjęcie go do ich małej grupy.
– Mgiełko, wybacz, że przerywam, ale nie możesz tak nagle o tym decydować, tym bardziej sprowadzać obcego kota do naszego schronienia – nagle odezwał się Chwast, wstając. Mgiełka spojrzała na niego zdziwiona, po chwili przenosząc swój wzrok na Glonika.
– On nie jest obcy, jak już mówiłam wcześniej – zaznaczyła kotka, jednak to było za mało by przekonać jej brata.
– To w takim razie kim jest? Czy aby na pewno jest godny zaufania? Wprowadzanie kogoś, kto według ciebie obcy nie jest, ale nie znasz go aż tak dobrze, do miejsca, w którym przebywamy naprawdę nie jest dobrym pomysłem. Nie wiesz...
– Poranku może to później? – usłyszał cichy głos Pszczółki i urwał swoją wypowiedź. Mgiełka stała przez chwilę w ciszy, a Chwast zaczął zastanawiać się, co tak naprawdę siedzi teraz w jej głowie. I co siedziało wcześniej, skoro postanowiła dokonać tak głupiej decyzji. W końcu takie zachowanie było naprawdę nieodopowiedzialne, przynajmniej według Poranku, który jak najbardziej chciał tylko chronić obie siostry.
– O co chodzi, wytłumacz mi – odezwała się kotka.
– Już to zrobiłem. Nie rozumiem twojego działania – oznajmił rudy, na co kotka westchnęła zirytowana.
– Glonik jest w porządku Poranku! Mówiłam już o tym. Nic złego się nie stanie, dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć?
– Jesteś pewna? – zapytał, omijając tym samym pytanie siostry. Nie chciał mówić, co siedzi w jego głowie.
– Tak. Jestem i bardziej pewna być nie mogę – odparła stanowczo Mgiełka. Chwast obserwował ją jeszcze przez chwilę, w głowie rozważając każdą z możliwych opcji, w końcu jednak usiadł, tym samym poddając się. Decyzja została podjęta. Od tego dnia Glonik został częścią ich małej grupy.

30 sierpnia 2025

Od Brukselkowej Zadry CD. Sennej Łapy

Kiedyś

Brukselkowa Zadra siedziała w legowisku starszyzny, uważnie śledząc ruchy boku swojej matki, który spokojnie unosił się i opadał. Wojowniczka wpatrywała się w nią, doszukując się choćby najmniejszej oznaki bólu czy cierpienia, by w razie potrzeby natychmiast zareagować. Nie mogła dopuścić do tego, by Kwitnący Kalafior odeszła we śnie, bez pożegnania. Jej ogon drgał nerwowo, a oczy, zmęczone czuwaniem, z wysiłkiem próbowały zachować ostrość, skupione na posiwiałym pysku matki.
Nagle do środka wszedł Senna Łapa i skłonił głowę na przywitanie Kwitnącemu Kalafiorowi oraz Brukselkowej Zadrze. Zdziwiona wojowniczka otuliła go ogonem i łapką pokazała mu, by zachował ciszę. Kiedy ten spojrzał na nią, nie rozumiejąc, czemu nakazano mu milczenie, ta pazurem pokazała na jej matkę, która spokojnie spała zwinięta w kłębek. Wypchnęła go na polanę, po czym sama wyszła na zewnątrz.
— Chciałem wam tylko dać zwierzynę — od razu się wytłumaczył. — Chciałem z tobą porozmawiać, ostatnio nie spędzałaś z nami tak dużo czasu, z powodu choroby własnej matki. Dlatego pomyślałem, że przyniosę jedzenie i się dopytam…
Brukselkowa Zadra wpatrywała się w niego tępo, bez większych emocji, mrugając powoli, jakby jego słowa jeszcze do niej nie dotarły. Tej nocy wyjątkowo nie potrafiła zasnąć na dłużej, więc niemal całą przeleżała, pogrążona w myślach o własnym życiu. Doszła do wniosku, że rzeczywiście się stacza, choć jeszcze nie na tyle, by musiała działać od razu... prawda? Kiedy jednak spojrzała na szczerze zmartwiony pysk swojego przybranego syna, poczuła bolesne ukłucie w sercu. Czy naprawdę aż tak bardzo zaniedbała ich relację?
— Masz rację... Nie rozmawiamy ze sobą zbyt często — powtórzyła jego słowa, nerwowo uderzając końcówką ogona o ziemię i zastanawiając się, jak dalej poprowadzić rozmowę. — Mam nadzieję, że to rozumiesz. Sama wolałabym, żeby moja matka była zdrowa. Chciałabym spędzać z wami więcej czasu, ale ostatnio jest naprawdę ciężko.
Przygładziła zmierzwione futro na piersi, a potem znów uniosła spojrzenie na czarnego kocura. W duchu poczuła, że powinna zrekompensować mu wszystkie te dni, które straciła, tkwiąc u boku swojej matki w tym zapyziałym legowisku.
— Co powiesz na krótki spacer poza obozem? — zaproponowała ostrożnie. — Tylko, wiesz... nie na długo, bo mam jeszcze obowiązki do wypełnienia — dodała, zerkając w stronę legowiska starszyzny. Może spokojna rozmowa z kimś bliskim da jej choć odrobinę wytchnienia? Może to właśnie czas, by postawić kogoś innego na pierwszym miejscu niż tylko swoją matkę. Tak bardzo skupiła się na niej, że niemal zapomniała, iż jej własne kocięta, już jako uczniowie, zaczynają zdobywać osiągnięcia, którymi mogłyby się z nią podzielić.
Czarny kocur nadal trzymając piszczkę w pysku, pokiwał ze zrozumieniem.
— Jasne, możemy wyjść i chwilę porozmawiać — zgodził się z nią. — Wejdę jeszcze na chwilę do środka i zostawię mysz u Kwitnącego Kalafiora. Pewnie jak się przebudzi, będzie głodna.
Nie czekając dalej na sprzeciwy przybranej matki, wszedł do legowiska starszyzny, zachowując bezwzględną ciszę. Położył przed posłaniem przybranej babki jedzenie, po czym wyszedł.
— Możemy wyjść.
Brukselka skinęła głową i razem z Senną Łapą opuściła obozowisko. Na zewnątrz padał śnieg, a zimny wiatr rozwiewał ich gęste futra. Całe tereny wokół były pokryte białą pierzyną, co utrudniało widoczność. Brukselka szturchnęła delikatnie swojego przybranego syna.
— Chyba nie przepadasz za Porą Nagich Drzew, co? Twoje futro nie za bardzo kamufluje się w tym śniegu — zażartowała, po czym ziewnęła przeciągle. — Może przejdziemy się nad jezioro? Raczej nie zamarzło, ale możemy przynajmniej pospacerować brzegiem — zaproponowała, robiąc kilka kroków w tamtą stronę. Senna Łapa pokiwał głową w odpowiedzi i razem ruszyli w kierunku jeziora.

***

Dotarli nad jezioro, gdzie Brukselkowa Zadra przystanęła, patrząc w taflę wody. Jej odbicie rozmywało się w falach, ale nawet przez wodę widziała senność w swoich oczach.
— Chciałeś porozmawiać o czymś konkretnym? — zapytała, przenosząc spojrzenie na czarnego kocura. — Jak ci się podoba w Klanie Wilka? Radzisz sobie na nowej randze? — dodała, spoglądając w niebo. — Masz za mentorkę Wrotyczową Szramę, więc pewnie łatwiej ci się odnaleźć, bo już się znacie. Podobają ci się treningi z nią?
Czarny kocur usiadł obok niej, tak, że ich futra się stykały.
— Mógłbym powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do Klanu Wilka. Jest tu… fajnie? Dziwią mnie niektóre koty oraz jak się zachowują. Przykładem jest Nikła Gwiazda, który bez podstawy zmienił imię Horyzontu na Zaćmioną Łapę. To było dziwne i niepotrzebne. Tak samo mam wrażenie, że koty dziwnie się patrzą na Gwiazdnicową Łapę. Też ma ładne imię i wygląda normalnie. Nie odstaje od urody kotów w Klanie Wilka, a przecież Topielcowy Lament czy Lamentująca Toń też mają krótkie ogony... Nie to, co Niezapominajka i Koniczynek, oni mają dziwną urodę, którą na pewno odziedziczyli po Lodowej Sałacie, koty też z nich szydzą, jednak jedno i drugie są naprawdę fajnymi kotami — zawahał się na chwilę, nie wiedząc, czy powinien poruszać temat jego uczuć związanych z dymną kotką. — Bardzo lubię Niezapominajkę — mruknął, czując, jak pieką go policzki.
— Co do Wrotyczowej Szramy, to jestem bardzo zadowolony. Czuje się, jakbym uczył się od starszej siostry — zamruczał. — Szczególnie lubię chodzić z nią na polowania. Sami, czy z innymi kotami, nie ma to znaczenia. Ciekawią mnie zwierzęta oraz zapachy, a ona to dobrze wykorzystuje. Powiedziała, że dobrze sobie radzę. — Senna Łapa spojrzał dumnie na Brukselkową Zadrę, jednak po chwili jego spojrzenie znów było zmieszane. — Tylko nie wiem, czemu pobratymcy tak świdrują ją wzrokiem... Jest przecież dobrą wojowniczką. Wierzy w Klan Gwiazdy, to przecież dobre. Prawda?
Ucho Brukselkowej Zadry drgnęło. No tak, skoro znajdki zostały wychowane w wierze do Klanu Gwiazdy, dla nich to musiało być czymś naturalnym, zwyczajnym. Zagryzła wargę, zastanawiając się, jak dobrać kolejne słowa.
— Jej historia jest bardziej zawiła, niż ci się wydaje — mruknęła, z nerwów drapiąc pazurem ziemię. — Ale to nie ja powinnam ci o niej opowiadać. Jeśli chcesz, zapytaj ją samą. Nie wiem, ile ze swojego życia zechce ci zdradzić, a ile woli odesłać w zapomnienie. Ja na jej miejscu też nie chciałabym rozdrapywać starych ran.
Usiadła, ciasno owijając ogon wokół łap, wpatrując się w taflę jeziora. Przez chwilę obserwowała, jak woda falowała, a potem spojrzała na Senną Łapę, a wyraz jej pyska stawał się coraz bardziej poważny.
— Chyba nikt ci tego nie powiedział, ale... Klan Gwiazdy to nie jedyna wiara w Klanie Wilka i nie wszyscy... to znaczy większość kotów nie podąża tą ścieżką — wymamrotała, trochę niechętnie, jakby rozmowa na ten temat nie sprawiała jej komfortu. — Większość wierzy w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd, dlatego musimy ukrywać się ze swoją wiarą. Koty mogą podejrzewać, że Wrotyczowa Szrama nie wierzy w to, co oni, dlatego bywają podejrzliwi. Póki jednak nie mają dowodów, nie mają prawa nas skrzywdzić — zapewniła go.
Po jej słowach zapadła cisza.
— No nic, trzeba sobie jakoś radzić. Ja... uważam, że znalezienie was nie było przypadkowe. To musiał być znak od Klanu Gwiazdy, że dla Klanu Wilka jest jeszcze szansa. Dlatego pokładam w was ogromne nadzieje.
Liczyła na to, że nie obarcza ich zbyt wielką odpowiedzialnością. Nie chciała, by jej dzieci czuły się przytłoczone. Nawet jeśli nie chciałyby angażować się w nawracanie Klanu Wilka, uszanowałaby to. Wierzyła, że Zaćmiona Łapa i Gwiazdnicowa Łapa także to rozumieją.
Senna Łapa zaintrygowany zastrzygł uchem.
— Pobratymcy, którzy wierzą w Mroczną Puszczę, mogą nas skrzywdzić — wtrącił się niepewnie.
Brukselka zmrużyła oczy, jakby krytykowała słowa Sennej Łapy.
— Ach, nie, nie! Przecież już ci mówiłam, że póki nie robimy niczego niebezpiecznego, nic nam nie grozi — powtórzyła, powoli kręcąc głową. — Musimy być tylko ostrożni i… nie wspominać zbyt często o Klanie Gwiazdy przy innych kotach. To wystarczy — dodała, wpatrując się przed siebie z powagą wymalowaną na twarzy. Rześki wiatr rozwiewał jej futro, a blady blask słońca oświetlał pyszczek. W takiej chwili wyglądała niemal dostojnie.
W końcu Brukselkowa Zadra podniosła się, otrzepując ze śniegu, który zdążył osadzić się na jej sierści.
— Wracamy już? — zapytała, zauważając, że Senna Łapa nie miał już kolejnych pytań. — Powinieneś odpocząć przed następnym treningiem! — wymyśliła wymówkę. Czarny kocur skinął tylko głową, jak miał w zwyczaju, i również wstał. Oboje ruszyli w stronę obozu.
— To… może opowiesz mi więcej o tej Niezapominajce?

***

Po egzekucji Pokrzywowego Wąsa

Minęło zaledwie kilka dni, odkąd Pokrzywowy Wąs – jej ojciec – został okrzyknięty zdrajcą i zabity. Nie była to jednak zwykła śmierć, a egzekucja. Borsucza Puszcza skręciła mu kark na oczach całego klanu, co dogłębnie wstrząsnęło Brukselką. Od tamtej chwili zupełnie straciła apetyt i wszelkie chęci. Jadła rzadko i tylko niewielkie kąski. Nie spuszczała też oczu z matki, nawet na jedno uderzenie serca, bo bała się, że straci także i ją.
Noce były jeszcze gorsze. Sen nie przychodził łatwo, a gdy już zasypiała, nawiedzały ją koszmary o śmierci ojca. Coś w tym wszystkim się nie zgadzało. To nie był on. Jej ojciec nie był mordercą. Nigdy nie podjąłby próby zabicia innego kota, to musiała być jakaś pomyłka! A jeśli to nie była pomyłka? Może zawładnęły nim duchy mrocznych przodków? Tak samo, jak kiedyś nią, podczas ataku na Jadowitą Żmiję?
— Brukselkowa Zadro? — rozległ się nagle głos zmartwionego Sennej Łapy, który właśnie zmierzał w jej kierunku, trzymając w pysku kosa. — Wiem, że nie jest z tobą zbyt dobrze, więc nawet nie będę pytał, jak się czujesz... Uczeń przysiadł obok niej, kładąc czarnego ptaka przed kocicą.
— Spróbuj wziąć coś na ząb.
Liliowa kocica spojrzała niechętnie na martwego kosa leżącego tuż obok. Zakrwawione pióra wywoływały u niej mdłości, a im dłużej się w nie wpatrywała, tym bardziej kręciło jej się w głowie. Zmrużyła oczy, a gdy otworzyła je ponownie, zobaczyła tego samego ptaka, ale z przekręconym karkiem. Syknęła, podskakując gwałtownie.
— Ty sobie żartujesz! Dlaczego mi go przynosisz?! — wyrzuciła z siebie gniewnie. Jednak gdy znów spojrzała na kosa, jego szyja wyglądała już normalnie. Ogon Brukselki drgał nerwowo, a w oczach zaszkliły się łzy, które szybko otarła łapą. — Przepraszam, Senna Łapo… To przez brak snu, jestem rozdrażniona. Chyba zaczynam mieć zwidy… — westchnęła, znów siadając. Czuła, jak jej skóra płonie od wstydu. Jak mogła tak nakrzyczeć na własnego podopiecznego?
Opuściła wzrok na swoje łapy, lecz po chwili zamknęła oczy. Nie chciała już patrzeć – bała się, że znowu coś sobie wyobrazi.
— Może powinnam wziąć mak, co? Brakuje mi tej dawnej mnie. Tej głośnej i pełnej życia mnie. Ostatnie wydarzenia mocno mnie zmieniły — prychnęła cicho, zła na samą siebie. — Ale to nieważne. Nie musimy teraz rozmawiać o mnie. Jestem dorosła, dam sobie radę.
Brukselkowa Zadra podniosła się i podeszła bliżej Sennej Łapy, delikatnie opierając się o jego futro.
— Kiedyś wspominałeś o tej Niezapominajce, pamiętasz? — mruknęła. — To smutne, że zniknęła. Pewnie za nią tęsknisz… Masz jakieś podejrzenia, co mogło się z nią stać? Może jej brat coś wie? Naprawdę bardzo ci współczuję.
Senna Łapa otworzył pysk, by sprzeciwić się kotce. Jednak ta wyszła z tematem Niezapominajki oraz jej zniknięcia, na co kocur spiął mięśnie.
— Wydaje mi się, że ta cała s-sprawa z dzikiem, to tylko zbieg okoliczności — wybełkotał. Starając się zrobić dobrą minę do złej gry, wskazał nosem idącego po przeciwnej stronie polany Koniczynową Łapę, który zmierzał na trening z Kruczym Piórem.
— Jestem pewien, że Koniczynowa Łapa bardziej przeżył zaginięcie Niezapominajki, bo to przecież jego siostra. Za to ja mogę wmówić sobie, że między mną a Niezapominajką nie było żadnego uczucia, gdyż byliśmy jeszcze za młodzi i nie rozumieliśmy tak ważnego uczucia, jakim jest miłość — odpowiedział. — Chociaż myślę, że powinniśmy się zająć twoim zdrowiem i samopoczuciem, Brukselkowa Zadro. Niezapominajki tutaj nie ma, za to ty jesteś i się o ciebie martwię.
Brukselkowa Zadra wbiła wzrok w swoje łapy, jakby czuła się winna, że jej własne dziecko musi się o nią martwić. To było miłe z jego strony, że się starał, ale ona nie chciała obarczać go swoimi problemami. W końcu to jej ojciec, z którym była dosyć blisko, niedawno został zabity na środku obozu podczas egzekucji.
— Tak... Wiem, ale nie chcę cię tym zadręczać. Po prostu... to takie dziwne. Pokrzywowy Wąs zawsze wydawał mi się lojalnym, mądrym wojownikiem i... nie mogę uwierzyć... a może raczej nie chcę wierzyć, że naprawdę mógłby chcieć kogoś zabić — wymamrotała, płaszcząc uszy. — To musiała być jakaś pomyłka albo... spisek. Nawet nie miałam okazji usłyszeć wyjaśnień od własnego ojca, bo od razu zamknęli go w tej izolatce, a potem... było już za późno. Może gdybym mogła z nim porozmawiać, wszystko potoczyłoby się inaczej...?
Liliowa poczuła, jak gardło jej się ściska, a oczy zasnuwa szklana powłoka.
— Może wtedy wyjaśniłby mi całą prawdę, zamiast odchodzić bez słowa. I... to nawet nie sama jego śmierć jest w tym najgorsza, tylko fakt, że wierzył w... no, sam wiesz co. Pamiętam, jak opowiadał mi o tym miejscu, o tej wierze... — jej głos co jakiś czas przerywało pociąganie nosem, jakby znów była małym, płaczącym kociakiem. — Na pewno właśnie tam trafił. To znaczy, że nie spotkam go nawet po śmierci. Ani ja, ani nikt z was — zwróciła się do Sennej Łapy. Dlaczego los miał rozdzielić ich nawet po odejściu? Dlaczego nie mogli wspólnie trafić do tego miejsca, by żyć razem na zawsze, jak ojciec z córką? — Chyba rozumiesz, co mam na myśli, prawda?
Czarnofutry milczał.
— Nieważne. Chcę tylko wiedzieć, co ty o tym wszystkim myślisz. Czy według ciebie Pokrzywowy Wąs naprawdę mógł chcieć skrzywdzić Lodowy Omen?

<Senna Łapo?>

Od Żmijowcowej Wici CD. Mandarynkowego Piórka

Nienawidził tej głupiej, męczącej roboty, ale teraz, pchając kłodę zaraz przy samym boku Mandarynkowego Pióra, musiał się faktycznie starać, faktycznie wysilać i dawać z siebie nawet więcej niż wszystko, więcej niż sto procent. Łapy zapadały się w miękkiej, mokrej ziemi, a klatka piersiowa bolała od ciągłego napierania na chropowatą korę. Przestał już liczyć, ile razy o mało co nie poślizgnął się i nie wpadł pyskiem prosto w błoto i wilgotny, ciemny piach. Przynajmniej nie musiał się martwić o Kropiatkę. Koteczka, pod okiem Krabowych Paluszków i w towarzystwie Trzcinowej Łapy, zajmowała się prostszymi, drobniejszymi pracami. W końcu, kiedy udało mu się złapać jakikolwiek rytm, kiedy już niemal udało im się całkowicie przepchnąć ciężki pień, złapał też oddech na tyle, że zadał kilka niepewnych pytań zastępczyni. Kocica stała się dla niego pewną... mentorką mentorowania. Bardzo cenił jej rady, wskazówki i krytyki, ale nic tak nie pozostawało w jego pamięci co pochwały. Bał się pytać, ale jeszcze bardziej bał się tego, co jego móżdżek może wymyślić sam, jeśli nie dostanie bezpośredniej opinii na temat swoich poczynań w szkoleniu terminatorki. No i jeśli miłe słowo ukoiło jego zszargane nerwy, zmniejszyło niepewność, tak pytanie, które padło niemal zaraz po nim... Wbiło mu pazury w pierś. Wstyd ścisnął mu gardło i musiał nieźle się postarać, żeby nie odszczeknąć czegoś niemiłego. Zagryzł jednak zęby i popchnął mocniej kłodę ze złości. 
— No? Czekam na odpowiedź — pogoniła go srebrna. To było ostatnie pchnięcie. Koty powoli robiły kroki do tyłu, pozwalając sobie na moment odpoczynku, zanim miały poszukać kolejnych zajęć lub czekać, aż ktoś im je przydzieli. Dokładnie z tego powodu Nocniacy, którzy chcieli się na coś przydać, pozostali w zasięgu wzroku zastępczyni, a ci, którym już dość było wysiłku, uciekali jak najprędzej, zasłaniając się polowaniem czy treningiem. Żmijowiec przełknął gulę w gardle.
— Nie będzie tak myśleć — rzucił twardo i sucho. Mandarynkowe Pióro podniosła brew. 
— W takim razie zrób coś, a nie tylko rzucasz takimi stwierdzeniami. Nie sadze, aby Wzlatująca Uszatka sama z siebie, ze swojej złej natury, nie uczyła cię wielu rzeczy. 
— Ona była złą wojowniczką, ja nie jestem złym wojownikiem. — Uderzył ogonem o ziemie. Wiedział, że gniew niczego nie naprawi, wiedział, że denerwowanie się na kotkę, która okazała się dla niego jak na razie największą pomocą i wsparciem (chociaż czasem ciężko było się do tego przyznać, nawet przed samym sobą). Nie mógł jednak nic poradzić. Gryzł się jedynie w język, aby nie dodać już nic gorszego. 
— Została mianowana przez Spienioną Gwiazdę, tak samo jak ty Żmijowcowa Wicio. Nie rzucaj słów bez pomyślunku, tak samo nie nazywaj siebie dobrym wojownikiem, kiedy twoja uczennica ma suche łapy. Zacznij coś robić, a nie jedynie wypraszasz pochwały. Więcej ich nie dostaniesz. — Zaczęła odchodzić, ale rzuciła jeszcze: — Chyba że zmusisz mnie, abym zmieniła zdanie. 
Wziął jeden, głęboki wdech. 
"Uspokój się... Nic dobrego z tego nie wyjdzie, jeśli rzucisz czymś z pyska..." —  powtarzał w głowie. Zastępczyni szła powoli, ale nie odwracał się w jego stronę. Mimo wszystko czuł, że czeka na jakąś odpowiedź. 
—  Zmuszę — krzyknął. Mandarynka nie ruszyła nawet uchem. 

* * *

— Dobrze sobie poradziłam? —  zapytała Kropiatkowa Łapa. Koteczka była cała mokra. Jej jasny spód futerka ociekał, tworząc za nią wilgotny, śliski ślad. Wracali ze swojego pierwszego treningu pływania. Chciał poczekać, aż poziom wody się ustabilizuję; były w końcu roztopy, więc rzeki wrzały, a płycizn było niewiele, ale słowa Mandarynkowego Pióra zmusiły go do działania.
— Tak... Świetnie ci poszło. Było głęboko, prawda? — zapytał, a młodsza kiwnęła łebkiem. 
— Trochę się bałam.
— Nic dziwnego, woda morze być bardzo straszna, bardzo zabójcza. 
— Wiem. To dlatego odbudowujemy obóz. Czy to, co mamy bardzo różni się od tego, który był wcześniej?
— Na razie tak, ale na pewno będziesz miała możliwość obejrzeć go w pełnej okazałości, zwłaszcza jeśli dalej wszyscy będą tak wytrwale pracować. — Zbliżali się do obozu. Nocą znów przeszła nad nimi burza, przez co na mieliźnie i w płytszych zbiornikach nazbierało się sporo mniejszych gałązek. Większość klanu zajęta była zbieranie pożywienia, więc ktoś w końcu musiał je pozbierać. — Masz jeszcze siłę?
— Mhm. — Kropiatka bez zawahania ruszyła prosto za nim, aby wyłowić mokre patyczki. 
— Zbierz te z brzegu, a ja wyłowie te tutaj. Potem zabierzemy je razem do środka, w porządku? — zapytał, a koteczka bez słowa sprzeciwu ruszyła do pracy. 
Wojownik zanurkował i wykopał kilka witek, które zbyt mocno ugrzęzły w dnie. Kawałki wodorostów zostawały mu w zębach, ale w miarę sprawnie wspólnie udało im się nazbierać pokaźny stosik. Zaczęli napychać je do pyska i kierować się do obozu, gdzie o dziwo nikt nie zajmował się umocnieniami. Natknęli się za to na Mandarynkowe Pióro, która musiała akurat wrócić chwilę przed nimi z treningu. Żmijowiec ogonem wskazał uczennicy miejsce, gdzie ma położyć swój balast, a następnie sam tam podbiegł. 
— Robiłaś już to z Trzcinową Łapą, prawda? Dasz sobie rade, zaraz do ciebie dołączę, tylko porozmawiam chwilę z zastępczynią. — Bura kiwnęła łebkiem i od razu zabrała się do pracy. Wplatając giętkie, dalej mokre gałązki między inne, wcześniej już zamocowane byliny i inne rośliny, tworzyła mocną i szczelną ścianę, która potem chronić będzie kocięta przed wiatrem, deszczem, a nawet gradobiciem. Nie długo pozostała sama. Niemal po kilku uderzeniach serca podbiegł do niej Zmierzchająca Łapa, proponując pomocny pazur, który młodsza chętnie przyjęła. Wspólnie praca szła im o wiele, wiele sprawniej. Odwrócił wzrok, kiedy jego oczom ukazała się Wężynka, również zmierzająca w ich kierunku, trzymając w pysku wiązankę bylin i trzciny. Cała jego uwaga przeszła na srebrny pysk. 
— Dzień dobry — zaczął spokojnie, aby pozwolić kotce zakończyć wcześniejszą rozmowę z Porywistym Sztormem. Niebieska szylkretka skinęła i sama zajęła się swoimi obowiązkami. Zastępczyni skinęła mu głową — Pływaliśmy dzisiaj. Kropiatka jest całkiem zdolna, ale... mała... Mam wrażenie, że może sobie nie poradzić, zwłaszcza teraz, gdy tyle śniegu i lodu się topi... Nie chce jej stawiać w takich sytuacjach, w jakich ja uczyłem się pływać. Znaczy! Oczywiście, że nie będą tak ekstremalne, ale... Przepraszam... Po prostu chciałem powiedzieć, że nie będę jak Wzlatująca Uszatka. Przysięgam... 

<Mandaryno?>

Event KN:  Umocnienie żłobka twardszymi gałęziami, trzcinami i patykami, Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część nowego legowiska starszyzny