BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

01 września 2025

Od Czajki Do Kajzerki

Niebieski kocurek już jakiś czas temu przestał być małą nastroszoną kulką futerka, obecnie był większy niż za dnia, kiedy został znaleziony, a jego ciało zaczęło powoli przybierać atletyczną sylwetkę. Niby w czasie tych paru księżyców zbyt dużo się nie zmieniło w jego życiu, jednak jego towarzyszy do rozmów, Borowik, niedawno został uczniem wojownika i już nie sypiał w żłobku, tylko na gałęziach kasztanowca nieco oddalonego od głównej części obozu, gdzie były legowiska innych oraz stos zwierzyny, znajdujący się obok żłobka.Czajka w ostatnich dniach nie umiał zbytnio spać, czując stres przed zostaniem uczniem i całą tą ceremonią – widział, jak tłum kotów zbierał się, by Sówka mogła oznajmić pobratymcom nowe wieści oraz przydzielić mentorów dla nowych uczniów. Na samo wspomnienie tego momentu, żołądek kocurka zawiązywał się w supeł, tworząc napięcie. Oprócz tego od tamtego dnia niebieski kociak spędzał większość dnia na wypatrywaniu Borowika na polanie z nadzieją, że przyjdzie się przywitać i chociaż przez chwilę porozmawia z Czajką, przy okazji opowiadając mu o szkoleniu na wojownika.
Tak było też dzisiaj – z zamyślonym wzrokiem siedział w wejściu do żłobka, wpatrując się w koty, które wchodziły oraz opuszczały obóz Owocowego Lasu. W którymś momencie poczuł, jak ciepły i miękki ogon Kajzerki owija się wokół niego.
– Co się dzieje synku? – spytała kotka z wyraźną czułością i troską o kociaka.
– Kiedy zostanę uczniem? – odpowiedział, przenosząc wzrok na szylkretkę.
– Już niedługo kochanie, nim się obejrzysz, dołączysz do Borowika oraz Kurki w gałęziach kasztanowca – mruknęła, przejeżdżając językiem po głowie Czajki.
– A kim zostanę? Borowik szkoli się na wojownika, a Kurka na zwiadowcę. Kim ja zostanę?

<Mamo?>

Od Borówkowej Słodyczy CD. Żmijowcowej Wici

Borówkowa Słodycz uniosła lekko głowę, słysząc znajomy, nieco przeciągnięty głos Żmijowcowej Wici. Niebieskie oczy spoczęły na nim z mieszaniną łagodnej ciekawości i lekkiego zmęczenia. Czekała już chwilę przy brzegu, opierając się przednimi łapami o chłodny, płaski kamień. Jej futro, zwykle czysto białe, było przyprószone piaskiem i drobnymi ziarenkami mułu, który jeszcze nie do końca wysechł po wcześniejszym wysiłku.Kamień, który próbowała przepchnąć sama, uparcie stawiał opór — nie był ogromny, ale jego kształt był wyjątkowo niewdzięczny, płaski od spodu, lecz szerszy na górze, przez co ślizgał się po ziemi bez ładu, nie chcąc ruszyć z miejsca. Ostatecznie uznała, że dalsze pchanie w pojedynkę tylko ją wyczerpie, a i tak wcześniej czy później przydzielą jej partnera. Odpoczynek był więc rozsądnym wyborem, choć nawet on nie dawał pełni wytchnienia — powietrze było ciepłe i parne, a wiatr niósł zapach namokłych liści i słonawej, ciężkiej wody z nocy.
Odwróciła łeb w stronę Żmijowca, który właśnie się do niej zbliżał. Bury kocur wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z legowiska — miał rozczochrane futro, opadnięte wąsy i spojrzenie półprzytomne, chociaż już zdążył rzucić parę słów zażenowania i parę szybkich spojrzeń wokół, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nikt nie zauważył jego porannego lenistwa.
— Jak ci idzie? — zapytał, zbliżając się do niej. — W sumie nie tylko z kamieniem, też nie jesteś długo wojowniczką, co nie? Znaczy głupie pytanie, przez moment dzieliliśmy się Szałwiowym Sercem, wiesz… jak moją mentorkę jakieś morskie potworstwa porwały…
Borówka spojrzała na niego z nieczytelnym wyrazem pyszczka. Mrugnęła raz, potem drugi, jakby zastanawiała się, czy powinien ją bawić ten komentarz, czy raczej zmartwić.
— Ach, jakoś sobie radzę. — Jej głos był cichy, melodyjny, z tą nutą spokojnej rezygnacji. — Ale tak, pamiętam tamten czas. Szałwiowe Serce był dla mnie ważny… Zawsze, gdy miałam jakieś wątpliwości, potrafił udzielić mi rady. Cieszę się, że to on był moim mentorem.
Zawiesiła wzrok na kamieniu, który czekał tuż obok nich, jak milczący świadek ich rozmowy. Przez chwilę nie mówiła nic, tylko przestępowała z łapy na łapę, rozważając najlepszy sposób jego przetoczenia.
— A co do kamienia… — dodała po chwili, przechylając łeb i wskazując go ogonem. — Sam widzisz, jak to idzie. Miałam nadzieję, że uda mi się przesunąć go do celu, ale… niektóre rzeczy lepiej robić w duecie.
Uśmiechnęła się lekko, jakby chciała zrównoważyć chłodny ton wcześniejszej wypowiedzi.
— Zaczniemy? — zapytała spokojnie, podchodząc do jednej strony głazu i kładąc łapy tak, by miały lepszą przyczepność. — Najlepiej, jeśli będziemy go turlać pod lekkim kątem, w stronę tej rośliny tam. — Wskazała pyskiem na jakiś krzaczek.

<Żmijowcu?>

Wykonane zadania:
Wniesienie na wyspę kamieni, mających otaczać źródełko wody i wzmacniać jego ścianki

Od Cisowego Tchnienia Do Mewy

Chwilowo siedziała w legowisku medyka. Miała przerwę od leczenia chorych, bo właśnie jeden z miłych uczniów przyniósł jej posiłek. Kiedy tylko przełknęła ostatni kęs czajki, usłyszała głos Roztargnionego Koperka:
– Kończą się liście dębu.
Rozejrzała się po lecznicy. Roztargniony Koperek jak można się już domyśleć liczyło zioła. Jarzębinowy Żar za to właśnie wyszła z legowiska, żeby zobaczyć, jak mają się starsi.
– Pójdę po nie – zaoferowała po chwili. Najwyraźniej nie miała wyjścia. Mimo że umiała walczyć tak jak większość klanu, wolała jednak nie iść samotnie na wyprawę po zioła. Tym razem na swojego towarzysza wybrała Sowi Zmierzch. Szli przez las w kierunku granicy z terenami niczyimi. Cisowe Tchnienie pamiętała, że rośnie tam dość dużo dębów. Kiedy dotarli, medyczka zaczęła zbierać liście, które spadły pewnie przy jakimś większym podmuchu wiatru, podczas gdy Sowi Zmierzch wspiął się na jedną z niższych gałęzi i zaczął odrywać liście od gałęzi. Kiedy uzbierali już dość pokaźną ilość liści, Sowi Zmierzch powiedział:
– Pójdę jeszcze zapolować dla klanu. Dasz radę wrócić sama Cisowe Tchnienie?
– Oczywiście.
Wtedy kocur odszedł, zostawiając ją samotnie przy granicy z kupką liści. Kiedy już miała wziąć medykamenty i wrócić do obozu, żeby je wysuszyć, usłyszała głos:
– Też zbierasz liście?
Nastroszyła się i wysunęła pazury. Rozejrzała się wokół siebie, ale nikogo nie zobaczyła.

<Mewa?>

Od Nemezji

Zielone ślepka wodziły z zainteresowaniem po otwartych bezdrzewnych terenach, będących tuż na wyciągnięcie łapki. Ruda kotka ostrożnie stawiała kroki po leśnym runie, co jakiś czas odwracając się do tyłu, na każdy najmniejszy dźwięk. Nie zdając sobie sprawy, że tuż nad nią, bezgłośnie "szybował drapieżnik", wyszła spomiędzy drzew i powoli zbliżyła się do zbiornika wody, wokół którego dostrzegła rosnące zioła. Upewniając się, że w obrębie pięciu długości ogona nie znajduje się żaden inny kot, przystąpiła do zrywania ziela.
W tym samym czasie wśród koron drzew przemykała z gałęzi na gałąź Nemezja, podążając w ciszy od dłuższego czasu za swoją siostrą. Gdyby nie prośba matki, nie byłoby jej tutaj. Miała inne rzeczy na głowie, chociażby trening z braćmi. Ale nie! Musiała się upewnić, że Iskra nie będzie rozmawiała z obcymi i wróci z wyprawy po zioła cała i zdrowa.
Dlaczego Iskra jako jedyna z jej rodzeństwa miała zakaz rozmowy z obcymi?! Nie, żeby jej tego zazdrościła, raczej współczuła, że kocica nie może przemawiać w imieniu Wiecznego Ognia i nawracać koty na jedyną, właściwą ścieżkę.
Nemezja nie potrafiła pojąć zamiłowania siostry to wszelkich rodzajów ziół. No dobrze, może trucizny sprawiały, że nieco ożywiała się podczas lekcji matki na temat zielarstwa, ale kiedy chodziło o rośliny, które trzeba było spożyć, aby nie bolał brzuch, oczy same jej się zamykały.
– No szybciej! Już wystarczająco tego zielska nazbierałaś! – zawołała, zeskakując o jedną gałąź w dół. Ostrożnie przeszła wzdłuż gałęzi, aby w kilku susach znaleźć się jeszcze niżej. Odbijając się od pieńka, znalazła się na ziemi.
– N-nemezja?! Wy-wystraszyłaś mnie! Jak długo tu jesteś?
Przeniosła spojrzenie na siostrę, która w pośpiechu starała się pochwycić zioła, które upuściła.
– Wystarczająco długo, aby być pewną, że nie mam zamiaru podejść do testu na Kapłankę. – Otrzepała się, mierząc spojrzeniem Iskrę. – N-U-D-Y! – Mimo narzekania, chwilę później pochwyciła w pysk kępkę ziół, aby nieco ulżyć siostrze podczas drogi powrotnej. Łebkiem skinęła, dając znać, że mogą ruszać.
Droga powrotna w mniemaniu Nemezji strasznie się dłużyła. Gdyby poruszała się na wysokościach, już dawno byłaby w obozie. Jednak Iskra nie przepadała za wspinaczką. Prawdopodobnie byłaby pierwszą, która by zginęła w sytuacji, w której jedyną szansą na przeżycie byłoby wdrapanie się na drzewo, bądź budynek. Kocice wróciły do prowizorycznego obozu wraz z zajściem słońca. Nim się rozdzieliły, po przekazaniu ziół, niebieskooka musnęła końcówką ogona arlekinke po barku, by już po chwili cicho powiedzieć: 
– Powodzenia. Niech Wieczny Ogień oświetla ci drogę!
Może i nie lubiła ziół. Może i Iskra była najbardziej denerwującą kotką na świecie, z którą darła koty od pierwszych chwil swojego życia przez całkowicie inne podejście do niektórych rzeczy oraz styl życia. I to nie raz. Ale była również jej siostrą. Jej jedyną, najukochańszą siostrą, której życzyła jak najlepiej.

Od Brukselkowej Zadry do Lamentującej Toni

Dawno temu, gdy Brukselka była kociakiem

Brukselka oczekiwała dalszych opowieści od Pokrzywowego Wąsa. Kocur nie wpadał za często do żłobka, dlatego sama musiała go poszukiwać. Tym razem postanowiła opuścić na chwilę swoje legowisko i pochodzić po obozie albo zajrzeć do legowiska wojowników. Kalafior na pewno się nie skapnie, prawda?
Kotka wyjrzała na obozową polanę, ale nie dostrzegła znajomego niebieskiego futra. Ostrożnie wydostała się na zewnątrz, gdzie uderzył w nią silny podmuch mroźnego wiatru. Młoda kotka zatrzęsła się z zimna, ale nie miała zamiaru teraz się poddawać. Zaczęła brnąć do przodu, przy okazji rozglądając się za swoim tatą.
Zamiast znalezienia swojego ojca, koteczka uderzyła w czyjąś łapę. Straciła równowagę i wywróciła się na ziemię. Szybko ponownie się podniosła i zmarszczyła brwi. Podniosła głowę i dostrzegła jakąś uczennicę. Brukselka aż kichnęła ze złości, chciała zacząć ją wyzywać, ale ugryzła się w język.
— Dzień dobry — mruknęła i wyprostowała się dumnie.
Lamentująca Łapa zerknęła ze złością na kociaka, który przypałętał się jej pod łapy.
— Uważaj, jak chodzisz — burknęła. Brukselka natychmiast odwzajemniła spojrzenie starszej kotki.
— To ty patrz pod nogi! — mruknęła niezadowolona i przewróciła oczami. Liczyła na spokojniejszą rozmowę, ale najwyraźniej napotkała na kogoś podobnego do niej.
— Nie powinnaś teraz siedzieć w żłobku?
Liliowa kotka uśmiechnęła się pod nosem.
— A nie! Nie mogę wychodzić z obozu, ale ze żłobka już tak! — uparła się, na co dymna prychnęła z pogardą.
— W ogóle to jakbyś nie zauważyła, to stoję w miejscu — odparła Lament, wymownie spoglądając w niebo. Na ostatnie słowa kotki uśmiechnęła się szyderczo. — Ja opuściłam obóz jako kociak.
— Fajnie, ale nie możesz po prostu stać na środku obozu jak pień i oczekiwać, że każdy cię będzie omijał! — miauknęła Brukselka, przewracając oczami.
— A właśnie, że mogę stać w miejscu — odparowała dymna, kręcąc głową na boki. Następnie Brukselka uniosła uszy, wyraźnie zaciekawiona.
— Czekaj… Chwila, co masz na myśli? Uciekłaś ze żłobka? — spytała. Chciała jeszcze dodać coś wrednego, ale ugryzła się w język.
Lamentująca Łapa uśmiechnęła się szyderczo. — Oczywiście, że tak. Uciekłam z obozu. No, ale wiesz, to nie dla każdego.
Brukselka nie odpowiedziała kotce na jej poprzednie słowa na temat stania w miejscu. Teraz skupiła się na nowym, ciekawszym wątku – ucieczce.
— Widać! Tylko takie głupie koty jak ty uciekłyby z obozu — parsknęła, jej ton był nieco żartobliwy. Liliowa kotka chciała dogryźć starszej "koleżance”, ale jednocześnie trochę nie wiedziała, za co się złapać. — Czyżby cię mama nie kochała, że tak bardzo chciałaś od niej uciec? — spytała, unosząc jedną brew do góry. Uczennica zmrużyła nieznacznie ślepia, a następnie prychnęła z wyższością.
— Uwierz mi, że nie. Ja w przeciwieństwie do niektórych kotów mam nieco odwagi oraz charakteru i nie boję się zrobić czegoś wbrew woli starszych... Ale ty i tak tego nie zrozumiesz. — Machnęła lekceważąco łapą i teatralnie odwróciła wzrok.
Brukselka zagryzła wargę, chcąc dodać coś jeszcze, ale zanim zdążyła otworzyć pysk, przerwało jej wołanie matki:
— Brukselko! Gdzie jesteś? Wracaj do żłobka! — rozległo się po obozie. Liliowa miała wrażenie, że zaraz spali się ze wstydu.
— Jasne mamo, już idę! — odkrzyknęła, po czym zwróciła się do Lamentującej Łapy. — Tym razem ci się udało, ale jak następnym razem się spotkamy, to… to słownie cię pokonam!
Dymna prychnęła pod nosem, wyraźnie kpiąco. Brukselka zaś odwróciła się i prędko pognała w stronę żłobka, gdzie czekała na nią mama, jak i jej rodzeństwo.

***

Teraźniejszość

Brukselkowa Zadra została przydzielona do patrolu razem z Jaskółczym Zielem i Lamentującą Tonią. Ta druga nie budziła w niej większych emocji, ale rozmowa z Jaskółką miała już dla niej znaczenie – i to z jednego konkretnego powodu. Czarnofutra wojowniczka szkoliła bowiem Gwiazdnicową Łapę, przybraną córkę Brukselki. Co więcej, Jaskółcze Ziele należała do kultu, a więc zapewne wierzyła w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd – coś, co dla Brukselki było absolutnie nie do przyjęcia. Bała się, że ta niebezpieczna wiara mogłaby przenieść się na młodą szylkretkę, jeśli wojowniczka zaczęłaby jej wpajać swoje wartości. Właśnie dlatego od kilku księżyców Brukselkowa Zadra podświadomie próbowała wpływać na umysł Jaskółki, subtelnie rzucając tu i ówdzie krótkie uwagi, które miały ją nakierować na “właściwą” drogę. Nie wiedziała jeszcze, na ile może jej ufać, ale miała nadzieję, że pewnego dnia uda jej się przekonać ją do prawdziwej wiary.
Kotki szły wzdłuż granicy, patrolując teren w milczeniu. Brukselka co jakiś czas zerkała w stronę Jaskółczego Ziela, jakby wyczekując odpowiedniego momentu, by rozpocząć rozmowę.
— Idę się załatwić — rzuciła nagle obojętnie Lamentująca Toń i bez żadnego ostrzeżenia zniknęła w krzakach. Brukselka i Jaskółka zatrzymały się niemal w tym samym momencie, obie wpatrując się w miejsce, gdzie zniknęła dymna.
— Och! Tego się nie spodziewałam — mruknęła Brukselka z lekkim uśmiechem. Czarnofutra spojrzała na nią, ale milczała.
— Jaskółcze Ziele, czy... mogłybyśmy o czymś porozmawiać? — zapytała w końcu Brukselka, siadając na trawie. Jaskółka skinęła głową i usiadła naprzeciwko.
— No pewnie, a o czym chciałabyś pogadać? — spytała, po chwili zastanowienia dodając:
— Niech zgadnę... pewnie o Gwiazdnicowej Łapie!
Brukselka poczuła, jak pieką ją uszy.
— Tak... Masz rację. Po prostu się o nią martwię, dobrze? To przecież moja córka. Może nie biologiczna, ale i tak — wzruszyła ramionami.
Na jej słowa kultystka zatrzepotała wibrysami.
— No dobrze. Nie wiem co prawda, jak to jest, bo sama nie mam kociąt, ale... powiedzmy, że mogę się domyślać — przyznała.
— Przejdźmy już do rzeczy — rzuciła Brukselkowa Zadra, poprawiając pozycję. — Czy Gwiazdnica dobrze sobie radzi na treningach? Zna już jakieś podstawy? Jak idzie jej polowanie, jak walka? — dopytywała ze zmarszczonym czołem. — I... chcę też wiedzieć, czy oprócz nauki tropienia i walki przekazujesz jej jakieś... wartości.
Jaskółcze Ziele skrzywiła się i spuściła wzrok na łapy.
— Nie... — wymamrotała, po czym uniosła głowę, spotykając poważne spojrzenie liliowej. — To znaczy, nie mówiłam jej nic o żadnych wartościach... A co do treningów, cóż, nie powiedziałabym, że idzie jej najlepiej, ale jeszcze nad tym pracujemy. — Jej pysk zdradzał napięcie i niepokój, jakby nie mówiła całej prawdy. Kłamała. — Nie masz się o co martw... — urwała, gdy zobaczyła ostre spojrzenie Brukselki.
— Jaskółcze Ziele! Przecież widzę, że coś jest nie tak. Gwiazdnicowa Łapa wcale nie wygląda na kogoś, kto ruszył z treningiem od czasu, gdy wyszedł ze żłobka! Wiem, że jest młoda, ale litości! — prychnęła szorstko, wyładowując irytację, która narastała w niej przez kolejne nieprzespane noce. — Weź się w końcu w garść i zacznij ją uczyć, jak należy! — chrząknęła, podnosząc się gwałtownie i zaczynając krążyć w miejscu. Pysk Jaskółki spoważniał, a w jej oczach pojawił się wyrzut.
— A może to wcale nie jest moja wina, co? Może to Gwiazdnicowa Łapa nie przykłada się do treningów? — odburknęła ostro. — Robię wszystko, co mogę!
Brukselkowa Zadra doskoczyła do niej tak blisko, że ich nosy niemal się zetknęły.
— To robisz za mało! — warknęła, a potem znowu zaczęła nerwowo krążyć. — Na przodków! Moja matka jest stara i schorowana, mojego ojca zabito na oczach całego klanu, a ty jeszcze śmiesz mi mówić, że moja własna podopieczna się nie uczy!? To istna tragedia! — syknęła, aż w końcu zmrużyła oczy, bo przez głowę przeszył ją ostry ból.
Dopiero gdy ustąpił, ciężko usiadła na ziemi, oddychając głęboko.
— Przepraszam... — wysyczała przez zaciśnięte zęby. — Może trochę mnie poniosło, ale naprawdę martwię się o Gwiazdnicę i chcę, żebyś zgłaszała mi wszelkie niepokojące... sytuacje — dodała błagalnie. Czarnofutra, nieco zmieszana, skinęła głową.
Wtem z krzaków, jak na zawołanie, wyszła Lamentująca Toń. Dostrzegłszy napiętą atmosferę między kotkami, uniosła brew, lecz nie skomentowała sytuacji. Cała trójka ruszyła dalej w milczeniu, przerywanym jedynie cichym mamrotaniem i chrząkaniem pod nosem.
W końcu dotarły nad strumień, gdzie zatrzymały się przy kamieniach prowadzących na drugi brzeg. Brukselkowa Zadra uniosła pysk i zawęszyła, a do jej nozdrzy dotarł zwietrzały, lecz wciąż niepokojący zapach.
— Lamentująca Toni, Jaskółcze Ziele... wy też to czujecie? — zapytała, nabierając powietrza do płuc. — Ktoś tędy przechodził. Jakiś samotnik... albo ich kilku. — Jej ogon poruszył się nerwowo. — Myślicie, że wciąż kręci się gdzieś w okolicy, czy już odszedł? I czy powinnyśmy to zgłosić Nikłej Gwieździe, czy raczej zignorować?

<Lamentująca Toni? Co o tym myślisz?>

Od Niezapominajkowej Łapy


Kotka niosła w pyszczku patyki, które nazbierała do naprawiania żłobka. Gdy już do niego dotarła, odłożyła je na ziemię, sprawdzając, czy żadne się nie połamały. Już miała użyć jednego, jednak zatrzymał ją Szepcik, który patrzył zafascynowany na patyki.
— Czy mógłbym pomóc..? Chciałbym się trochę przydać, jeśli wiesz, o co mi chodzi… — powiedział kocurek speszony. Dymna kotka od razu uśmiechnęła się w jego stronę.
— Jasne! Chodź, pokażę ci, co możesz zrobić. — Po tych słowach wzięła kilka patyków w łapę i zaczęła je wpychać w mniejsze dziurki. Po chwili obserwowania jej Szept zaczął robić to samo. Razem upychali przyniesione przez nią patyki w najróżniejsze dziurki, a gdy skończyli młodszy uśmiechnął się niepewnie.
— To było… Fajne. Cieszę się, że mogłem pomóc.
— A ja cieszę się, że tak dobrze ci poszło! Gałązki powkładane są idealnie! Brawa dla ciebie. — Kotka lekko potarmosiła mu włoski na głowie, na co ten potrząsnął głową. Po chwili usłyszała, jak na zewnątrz zbierają się wojownicy. Wyszła ze żłobka, patrząc, jak przedostają przedostają się drugi brzeg, aby przepchnąć pień, który miał być częścią legowiska starszyzny. Spojrzała na Szepcika, który stanął obok niej, przyglądając się. Ewidentnie również był zainteresowany zaistniałą sytuacją.
— Chyba będę musiała lecieć im pomóc. Ale miło się z tobą wkładało gałązki! — uśmiechnęła się do młodszego, na co ten odpowiedział tym samym.
— Tak, było… Bardzo miło. Ale zrobimy to jeszcze raz, prawda? — zapytał z nadzieją.
— Jak tylko dostaną się mi w łapy patyki, to od razu do ciebie popędzę! — Po tych słowach skierowała się do reszty wojowników. Kijankowe Moczary spojrzał na nią, gdy stanęła przy brzegu, przygotowując się do przepłynięcia. Widziała na jego pyszczku lekką niepewność. Chyba większość Klanu Nocy była zdziwiona tym, jak kotka dobrze radzi sobie z pływaniem, szczególnie, że nie była tu urodzona. Z resztą zazwyczaj koty chcą być od niej jak najdalej. Ta jednak bez problemu zanurzyła się w wodzie, po czym zaczęła machać łapkami. Wynurzyła się po drugiej stronie, stając z resztą wojowników przy pniu. Spojrzała na stojącą obok niej Trzcinową Łapę i uśmiechnęła się niepewnie.
— Może chciałabyś potem zjeść coś razem? Ewidentnie będziemy wykończone po dzisiejszym dniu… — zaczęła dymna, patrząc z nadzieją na uczennicę.
— Zobaczymy, na razie chyba dobrze byłoby się skupić na zadaniu. — odpowiedziała tamta.
— Tak, racja… — Niezapominajkowa Łapa lekko zawiedziona spojrzała na pień. Gdy usłyszała znak od jednego z wojowników, pchnęła kłodę najmocniej jak tylko się dało. Ta zaczęła powoli toczyć się w stronę rzeki. Niezapominajkowa Łapa z determinacją używała całych swoich sił, zapierając się ziemi swoimi łapkami.
[406 słów]

[przyznano 8%]

Wykonane zadania:
- Umocnienie żłobka twardszymi gałęziami, trzcinami i patykami
- Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część nowego legowiska starszyzny

Nowi członkowie Klanu Gwiazdy!

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Otrucie przez Wieczne Zaćmienie

Odszedł do Klanu Gwiazdy!


Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Starość

Odeszła do Klanu Gwiazdy!

Od Bożodrzewnego Kaprysu

Była taka zmęczona. Jej ciało wydawało się z nią nie współpracować. Wlekła za sobą opuszczony ogon, nie zwracając uwagi na wplątujące się w niego gałązki. Wszystko bolało, piekło, ściskało jej wnętrzności. Znowu nie przyniosła nic z polowania. Pikująca Jaskółka nawet na nią nie spojrzała, gdy przechodziła obok. Być może nic nie mówiła, bo bała się zepsucia swojej relacji z Judaszowcem. Być może po prostu wiedziała, że Bożodrzew jest już straconą sprawą.
Wpatrywała się w stos zwierzyny – nie tak wielki, jak za czasów świetności Klanu Klifu, lecz wystarczający, by wykarmić to, co z grupy zostało. Wojowniczka tylko raz odwiedziła groby zabitych w wojnie z Klanem Wilka i samotniczkami, by odmówić niemą modlitwę nad mogiłą matki. W tamtym momencie już dawno przestała czuć smutek. Wyobrażanie sobie nieruchomego ciała upokorzonej przywódczyni jedynie powiększało rosnącą w niej pustkę.
Przełknęła zbierającą się w jej pysku ślinę. Była taka głodna, ale nie mogła nic zjeść. Do nieustającego od wielu księżyców bólu klatki piersiowej niedawno dołączył ból brzucha. Musiała przeczekać najgorszy moment. Przecież w końcu musiało przejść, dokładnie tak jak wszystko inne.
Tak jak Zielone Wzgórze.
Nieobecność kotki stała się w pewnym sensie stanem domyślnym dla Bożodrzewa. Nie oczekiwała jej ciepła, gdy kładła się w legowisku. Nie spodziewała się zobaczyć jej pyska, gdy budziła się ze snu. Nie potrzebowała jej ciepłych zapewnień miłości. Zielone Wzgórze mogłaby równie dobrze nigdy nie istnieć.
Wzrok wojowniczki przyciągnął Rozświetlona Skóra, który prowadził w kierunku legowiska medyków rozglądającą się z niepokojem kotkę. Nieczęsto gościła w tej części obozu Klanu Klifu i Bożodrzew bardzo często zapominała, że wciąż się w nim znajduje. Jej obecność obudziła coś jednak w jej starym, pustym ciele. Niechętna ciekawość zachęciła ją do podejścia.
Nieczęsto chodziła do medyczek. Nie chciała patrzeć na swoje dwie córki, które marniały, niszczały, stawały się coraz odleglejsze. Nie odwiedzała często Wiecznego Zaćmienia. Nie dlatego, że chciała w jakiś sposób zaprzeczyć jej obecnej sytuacji – nie była kotem, który potrzebował okłamywać sam siebie. Wiedziała, co działo się z jej córką. Akceptowała to. Po prostu nie chciała być tego częścią. I tak nie potrafiłaby nic zmienić. Zielone Wzgórze jej to uświadomiła. Nie musiała na to patrzeć. Nie miała siły. Nie miała chęci.
Jagienka stała nieco na uboczu, niepewnie zerkając na Rozświetloną Skórę. Kocur nawet na nią nie patrzył, jednak całe jego ciało było wyraźnie spięte. Być może nie chciał jej widzieć. Być może nie chciał myśleć, o czym mu przypominała, z kim niegdyś była związana.
– Co się stało? – Głos Bożodrzewnego Kaprysu był chrapliwy, przypominającym o jej długim milczeniu, przerywanym jedynie bolesnym kaszlem. Nie, żeby miała do kogo otwierać pysk. Nie po tym, co miało miejsce.
Rozświetlona Skóra odwrócił się w jej stronę. Na powitanie z szacunkiem polizał ją po policzku.
– Więźniarka twierdzi, że podobno ją przewiało i że musi iść do medyczki – wyjaśnił, nie ukrywając irytacji kryjącej się w każdym słowie. Jagienka spięła się, rozglądając się strachliwie, i otworzyła pysk, jakby chcąc się wyjaśnić, wyjaśnić to, co powiedział wojownik. Nic jednak nie powiedziała. Jej zdanie i tak nie miało żadnego znaczenia. – Trzymałem wartę przy jej legowisku – mruknął z niezadowoleniem.
Bożodrzew kiwnęła głową, przyglądając się kotce. Jej widok z jakiegoś powodu bawił i obrzydzał wojowniczkę. Dziwna, gorzka mieszanka uczuć na krótką chwilę wypełniła jej ciało. Pamiętała, jak przyprowadzono Jagienkę do obozu, roztrzęsioną i przerażoną. Pamiętała reakcję Zielonego Wzgórza – cichą, niemal niezauważalną. Czy Bożodrzew już wtedy mogła się domyślić? Czy mogła się spodziewać, co nadejdzie?
Przywołana dźwiękiem ich głosów, z legowiska medyków wyłoniła się Ćmi Księżyc. Jej niewidzące, jasne oczy wbite były w punkt daleko za nimi. Bożodrzewny Kaprys przyzwyczaiła się do tego widoku. Może nawet to udało jej się zaakceptować.
– Jagienka potrzebuje dostać coś na katar – oznajmił Rozświetlona Skóra. Stojąca obok Jagienka w milczeniu wpatrywała się w uzdrowicielkę. Czy wiedziała, że była córką kotki, która razem z Terpsychorą zniszczyła Klan Klifu? Bożodrzew z ciekawością wodziła spojrzeniem między kotkami. Coś w biernej obserwacji dawało jej poczucie bezpieczeństwa, odrębności od sytuacji.
Ćmi Księżyc zrobiła krok w stronę Jagienki, jednak prawie natychmiast zatrzymała się. Jej uszy obróciły się w stronę dźwięku, a ciało spięło w oczekiwaniu.
– Ćmi Księżycu! Błagam, potrzebujemy pomocy! – okrzyk rozległ się gdzieś za plecami Bożodrzewnego Kaprysu. Kotka odwróciła głowę, by zobaczyć dwójkę starszych zbliżających się do legowiska. Półślepy Świstak wydawała się bliska upadku pod ciężarem słaniającego się brata, który podpierał się o nią. Oddech Kornikowej Kory był ciężki i urywany, a skurcze co jakiś czas wstrząsały jego ciałem. Cierpiał, uświadomiła sobie Bożodrzewny Kaprys. Ćmi Księżyc natychmiast odsunęła się od Jagienki, z dezorientacją wąchając powietrze. Nie mogła przecież wiedzieć, co się działo. Dwójka starszych zbliżyła się do legowiska.
– To pe-pewnie nic takiego. – Kornikowa Kora próbował się uśmiechnąć, jednak jego pysk natychmiast ścisnął ból. Wydał z siebie pełen cierpienia jęk, a łapy się pod nim zachwiały. Nim Bożodrzewny Kaprys zdążyła się poruszyć, Jagienka doskoczyła do boku starszego, podpierając go z drugiej strony. Futro na karku Rozświetlonej Skóry zafalowało, a jego gniewne spojrzenie po raz pierwszy od dłuższej chwili skupiło się na więźniarce. – Byłem niedawno u Wiecznego Zaćmienia po zioła na ból brzucha… Po prostu musiały jeszcze nie zadziałać, a mi się pogorszyło. Tak to już jest w moim wieku – zaśmiał się krótko, jednak jego oczy wodziły po legowisku medyków z zaniepokojeniem. Półślepy Świstak pokręciła głową, błagalnie wpatrując się w Ćmi Księżyc.
– Proszę, Ćmi Księżycu. Ledwo udało mu się tu dojść. To nie jest normalne.
Uzdrowicielka zmarszczyła nos, natychmiast podchodząc do pacjenta. Jagienka z pomocą Półślepego Świstaka pomogła Kornikowi położyć się na ziemi. Rozświetlona Skóra zacisnął zęby, jednak nie odezwał się, jedynie robiąc krok do tyłu i dając miejsce siostrze. Bolesny jęk starszego wywołany dotknięciem jego brzucha przez medyczkę rozbrzmiał w uszach Bożodrzewa. Przez jej ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz. Czy tak miała wyglądać jej przyszłość? Poczuła potrzebę ucieczki z cuchnącego chorobą legowiska.
– Czy pamiętasz, co to były za zioła? – zapytała Ćmi Księżyc. Wzrok Kornikowej Kory, z każdą chwilą coraz mniej ostry, zatrzymał się na składziku z ziołami.
– Nie jestem pewien… Nie patrzę przecież medykom na łapy. Przecież wiecie lepiej ode mnie, co robicie. – Niepokój w jego głosie był coraz bardziej wyczuwalny. Bożodrzewny Kaprys wpatrywała się z oczekiwaniem w Ćmi Księżyc. Nie była ignorantką. Wiedziała, co działo się z Wiecznym Zaćmieniem. Nawet jeśli nie miała pewności, nawet jeśli chciała wierzyć w siostrę, musiała chociaż coś podejrzewać. – To była jakaś mieszanka… Chyba malwa, może mięta… Nie znam się tak dobrze na ziołach, przepraszam. Wydaje mi się, że mógł być tam czosnek, ale nie jestem pewien. Może Wieczne Zaćmienie się pomyliła i dała mi coś o odwrotnym efekcie. Nie wiem, naprawdę nie wiem – Ciało starszego zatrzęsło się w bólu.
– Zimowit. To mógł być Zimowit – wypaliła nagle Jagienka. Rozświetlona Skóra wydał z siebie głośne warknięcie.
– Nie wygaduj głupot, przybłędo – przerwał jej. Cały żal do samotniczek, do Terpsychory, do Zielonego Wzgórza wydawał się skupić na więźniarce, jedynej osobie, która wciąż była w jego zasięgu, którą wciąż mógł za cokolwiek obwiniać. Czy bał się, że Jagienka odbierze mu również Wieczne Zaćmienie?
Gdy ogon Ćmiego Księżyca opadł, coś ścisnęło serce Bożodrzewnego Kaprysu. Medyczka nie musiała nic mówić.
– Wyjdźcie. Potrzebuję miejsca do pracy. Zawołajcie Wieczne Zaćmienie – rozkazała Ćmi Księżyc przez ściśnięte gardło. Natychmiast ruszyła w stronę niechlujnie posortowanych ziół,
Bożodrzewny Kaprys powinna być przerażona. Powinna krzyczeć, powinna wyprzeć wszystko, co się stało, powinna zaprzeczyć, że jej córka, jej dziecko, jej kocię właśnie skazało kogoś niewinnego na śmierć. Przecież Wieczne Zaćmienie była tak zdolna, tak godna podziwu.
Może to dlatego Zielone Wzgórze nigdy się jej nie przyznała do tego, co zrobiła. Może wiedziała, że Bożodrzewny Kaprys tak naprawdę nie potrafiłaby za nią walczyć. Może rozumiała, że ich miłość od zawsze była skazana na porażkę, na rezygnację, na to puste spojrzenie, na bierną ciszę, gdy były rozrywane, rozdzielane.
Wojowniczka nie potrzebowała się oszukiwać. Rozumiała, jaka była prawda. Zielone Wzgórze była zdrajczynią, Wieczne Zaćmienie otruła Kornikową Korę, a Bożodrzewny Kaprys była całkowicie sama.
Pomimo starań medyczek, Kornikowa Kora tamtej nocy stał się ofiarą błędu, szaleństwa, cierpienia Wiecznego Zaćmienia.

Od Księżyca CD. Śniątka i Lotosu

— O, tu są — Oznajmił. Nie wiedział o które konkretnie futro zahaczył, ona były śpiące i oba pachniały niemal tak samo, więc po prostu czekał na werdykt Lotosu.
— Hm... — Starszy kociak zamyślił się przez chwilę.  — Są mniejsze od twojej, ale mają ten sam kolor.
— Aha.... — Wymacał łapami brata. Najpierw pierwszego, potem drugiego... tak, to chyba ten. Po chwili stanął na dwóch tylnych łapkach, a pierwszymi skoczył dwa razy na Śniątko. Byłby przypał gdyby ich pomylił, jeszcze by musiał przepraszać. 
— Słyszysz? Hej, słyszysz? Mam większą aurę od twojej.
Dobrze trafił! Śniak pisnął przeraźliwie i zaczął uderzać przeciwnika łapkami. 
— Co! Co! Co! Przestań!! — Krzyknął, odpychając się od napastnika i lądując na czterech łapach, najeżony, obok. Gdzieś obok Księżyca, albinos parsknął cicho, jednak srebrny nie miał pojęcia jak mógłby to odebrać, więc niezbyt się tym przejął, jedynie z lekkim uśmiechem nasłuchując reakcji brata. I byłby się dalej skupił na nim, gdyby Lotos znów się nie odezwał, machnąwszy mu czymś przed pyskiem. 
— To dzięki twoim oczom.
— Też są duże? — Spytał po raz kolejny zmieszany, dotykając łapami swojego pyska koło oczu, jakby chcąc wybadać czy rzeczywiście są duże. Niestety oczy bywały irytujące. Może ich nie używał, jednak były bardzo wrażliwe i nie chciały być dotykane. Ale ten Lotos był skomplikowany... co mógł mieć na myśli?
— Nie, twoje oczy są po prostu niezwykłe. Wyglądają jak dwa księżyce... — Wytłumaczył albinos, ogonem dając kociakowi lekkiego kuksańca w bok, co Księżyc uznał jako przejaw pozytywnego i przyjaznego nastawienia, a to wystarczyło całkowicie, żeby go kupić. Jakoś tak miło na sercu, nie mógł tego zrujnować! Zależało mu, żeby inni go lubili. Uśmiechnął się pod nosem speszony komplementem i gdyby nie futro, pewnie by się zarumienił. 
— Śniak, bo on umie widzieć nasze aury — Wyjaśnił bratu, znów zwracając ku niemu swoją uwagę. Nie miał pojęcia co to aura, ale brzmiało ładnie i miał ją większą od brata, a Lotos chyba uważał, że to dobrze, więc mógł czuć się lepszy. — Może umie zobaczyć coś jeszcze, nie chcesz wiedzieć?
— Aury? A co to znaczy? — Zmieszał się Śniątko.
— Aura to jest... taka poświata wokół ciebie, która pokazuje, kim jesteś. Lub kim możesz być. Ale jeszcze ich do końca nie rozgryzłem...
— A co jeszcze potrafisz zobaczyć? Może ci pomożemy? — Spytał Księżyc lekko się wtrącając. Zaoferowanie pomocy za komplemet to był, jak dla niego, dobry deal.
Księżyc był naprawdę zainteresowany. Nie wiedział, czy wierzy w to całe aurowanie czy nie. Z logicznego punktu widzenia, był to najzwyklejszy bullshit, ale jednak jego naiwność wzięła górę i teraz jednocześnie się cieszył i miał ból zadka. Bo ej, on też chciał widzieć aury. 
— Pomożemy? A czemu od razu uważasz że ja również będę chciał? — Irytacja Śniątka zdawała się właśnie przebudzić. Młodziak drgnął uchem na zmianę w jego głosie. 
— Na pewno chcesz pomóc wybrańcowi, czyż nie?
— No, Śniak! może się dowiemy przy okazji czegoś ciekawego?
— Wybrańcowi? To że jesteś trochę bardziej biały nie oznacza że jesteś wybrańcem — Mruknął Śniątko niezadowolony, ignorując swojego brata, który zaczął odczuwać już całkiem wyraźnie napięcie wiszące w powietrzu. Czyżby się nie lubili? Może nie potrafił zobaczyć wyrazów na ich pyszczkach, ale na pewno świetnie dawał sobie radę z wyłapywaniem ich emocji chociażby z tonu głosu. Szczególnie łatwo było mu odczytać emocje Śniątka. 
Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy dotknął łapą znajome futro. 


<Śniaku i Wybrańcu?>

Od Księżyca do Rozkwitającej Szanty

 Nie bolało. Nie był też wcale bardzo zmieszany. Początkowa ciemność powoli zamieniła  się w ,,nic”. Przez jego umysł czasem przelatywały wspomnienia, czasem sny o czymś, czego nigdy nie doświadczył, a czasem mgliste obrazy. Wszystko wydawało się mu wtedy jakieś takie naturalne, scalało się z obecnym życiem, że nie potrafił odróżnić czy coś wydarzyło się naprawdę, czy może jednak nie. Spodziewał się zimna i przewrotów, bał się z początku, a jedyne co go otoczyło to ciepło i przyjemna mgła. Jedyną rzeczą która trzymała go przy ziemi, był dotyk. Opuszki łap, które nie miały szansy jeszcze stwardnieć od intensywnego użytku, teraz zbierały informacje o teksturach i przeróżnych powierzchniach i kształtach. Podobnie jak węch i słuch, które zastąpić mu musiały brakujący zmysł. I tak się złożyło, że pierwszą osobą którą rozpoznał, była mama. I brat. Dwóch braci. Kiedy szorstki język próbował umyć jego puchate futro, skorzystał z okazji do poznania. Wyciągnął łapki w stronę pyska, wpierw w geście obronnym, gdyż, jak się okazało, nie przepadał za dotykaniem mu brzucha, jednak gdy napotkał rodzicielski pyszczek, po kilku próbach odepchnięcia przymusowego prysznica, zaczął bardziej badać to, co miał pod łapami. Okazało się, że pyszczki dorosłych kotów były o wiele bardziej twarde od pyszczków młodziaków, jak i również od całej reszty ciała, nie licząc łap. Miały też krótką, gładką sierść przy nosie, sam nosek, pyszczek… Kocur spróbował jakoś zwizualizować sobie mamę na własne sposoby, w końcu nie musiało być to jakoś bardzo trudne, przecież wiedział, jak wygląda kot. Skąd? Nie wiadomo, nie skupiał się na tym. W końcu jednak, gdy zdążył wymacać cały, wielki pyszczek, do jego uszu doszło rozbawione prychnięcie. 
- Znalazłeś coś ciekawego? - Coś bąknął w odpowiedzi, nie wiadomo czy rzeczywiście słowa jakie naśladując, czy dla zasady dźwięk z pyszczka wydając. Wilgotny język jeszcze raz przejechał po srebrnym czole, dając mu w końcu odpocząć i pozwalając wrócić do przyjemnego snu.

┈◦☽⭒┈𝄪⚪𝄪┈⭒☾◦ ---┈

Był gotowy. Szkolił się do tego w końcu całe życie, wiele księżyców chłonął naukę którą przekazali mu ci, którzy w ziołach się pałali… a teraz na jego barkach spoczywał obowiązek zadbania o swoich pacjentów. Miał niemal wszystko! Mech, lekarstwa w postaci kory, traw, jakichś liści, kulek z błota, wykopanych gałązek i korzonków oraz starych nasion… a najważniejsza była mikstura, za którą niemal oberwali po uszach, gdyż młodziak, z racji braku miski postanowił wykopać dół w kociarni, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo jakie stwarzał nie tylko innym, ale, jak się można było domyślić, głównie sobie, przez wzgląd na niezbyt sprawny wzrok. Został okrzyczany, zdążył się obrazić na psuczy zabawy, a końcowo dostał coś innego do użycia, czyli bardzo śmiesznie wygiętą część kory drzewa. Po dokładnym zbadaniu i uznaniu, że się nada, jego niezadowolenie dość szybko wyparowało, dając miejsca nowemu uczuciu ekscytacji. W ten więc sposób, z piasku, wody, liści i gwiezdni wiedzą czego jeszcze, powstała zupa lekarstwo która miała działać na wszystkie choroby. W końcu nie było tam jednego ziela, a cała dokładnie sprawdzona mieszanka! W ten sposób, bardzo przygotowany, podszedł do swojej pierwszej pacjentki. 
- Dzień dobly pani, co panią do mnie splowadza? 

<Pacjentko?>