*Przed śmiercią Mrocznej Gwiazdy*
I zginęła. Tak szybko, w tak niespodziewanych okolicznościach, tak młodo. Szylkretowa kocica leżała we własnej krwi spowita dziwnymi, wręcz satanistycznymi znakami mającymi za zadanie przywołać głodne dusze. Szakali Szał odwróciła wzrok, gdy ofiara odchodziła ze świata ze łzami w oczach, błagając o ratunek, który nigdy nie nadszedł. Sytuacja była wręcz identyczna do tej, gdzie zabiła po raz pierwszy samotnika, by wstąpić do kultu. Z mijającymi księżycami nie pozbyła się współczucia, niepotrzebnych emocji przeszkadzających w brudnej robocie. Czy to się kiedyś zmieni? Miała wrażenie, że nie. Ból zawsze musiał jej towarzyszyć jako kara za grzechy.
— A ty? Masz kogoś kogo podziwiasz tam w Mrocznej Puszczy?
Zielone oczy zamrugały ze zdziwienia, oderwane nieco od rzeczywistości. Złotawa odleciała w przemyśleniach i dosłyszała tylko końcówkę wywodu, lecz całe szczęście to starczyło, by odczytać znaczenie pytania. Wyprostowała się, biorąc głęboki oddech pomiędzy zdaniem burej, a jej własnym i spojrzała poważnie w błękitne oczy jak lód, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zapomnij, dopełniłaś swego, życie nie jest usłane różami - powtarzała sobie.
— Znam za mało kotów, by móc rzetelnie ocenić kogo najbardziej podziwiam w miejscu, gdzie brak gwiazd. — zamruczała smutnie — Aczkolwiek chyba na swój sposób miłuję Jastrzębią Gwiazdę, bo bez niego nigdy by nie powstał kult; nasz mały, cudowny dom. Kiedyś był słaby, raczkował. Teraz już chodzi niczym młode kocię, które rozpędza się z kolejnymi księżycami. — Zamknęła lekko oczy. Pozwoliła, by umysł wyprojektował dawne wspomnienia. — Pamiętasz czasy, gdy siedziałam przed tobą i słuchałam z rozdziawioną paszczą wyjaśnień o Mrocznej Puszczy? Porównań związanych z porą nowych liści? Ten maluch dziś przeobraził się w mistrzynię, a my wstąpiliśmy tam, gdzie zielone łodygi wiecznie zakwitają.
Wstała z umoszczonego, ciepłego miejsca. Zębami wbiła się w kark zmarłej i odrzuciła zwłoki w dal, by nikt nie odkrył zbrodni - prosto w rzekę, gdzie nawet kości zostaną wykorzystane w procesach biologicznych. Czy calico zatonęła na dno? O dziwo nie. Zamiast tego, zostawiając za sobą smugę krwi, zabrnęła z falami, ażeby dopłynąć do niewiadomego celu. Być może do Owocowego Lasu, a może nadto dalej.
— Wybacz, musiałam ukryć nasze działania. — wytłumaczyła Bieliczemu Piórowi, gdy ta na nią rzuciła pytający wzrok — I tak jestem pewna, że dusza trafiła do przodków. W sumie... myślisz że dożyjemy chwili, w której kult przestanie się ukrywać? Wiesz, gdy kult i klan połączą się w jedno?
Bura kultystka potaknęła głową.
— Tak. Wierzę w to. Jesteśmy na dobrej drodze. Kiedyś było nas mniej, a teraz rośniemy w siłę. Jeszcze kilka pokoleń, edukacji kociąt i to będzie nasza pierwotna wiara.
Szakali Szał przywołała przyjaciółkę do siebie i powoli skierowała się na wydeptaną trasę prowadzącą do znajomego obozu. Kolejne generacje wiązały się z poświęceniem kolejnych kotek, które urodzą pociechy dla dobra wiary. Tylko kim one miały być? Mistrzyni ani przez chwilę nie myślała o potomstwie; nie posiadała ku temu smykałki. Z zerowym doświadczeniem nie nadawała się na karmicielkę. Wreszcie westchnęła zestresowana. Z poczuciem winy wtuliła pysk w miękkie futro, oddając się przyjemnemu zapachowi kultystki. Linia Irgowego Nektaru... miała się zakończyć właśnie na niej. To była prawdziwa strata i katastrofa dla świetlanej przyszłości - a wszystko wyłącznie dlatego, że siostra postanowiła kroczyć nieprawidłową ścieżką.
— Niech ci, co zawiedli, zostaną przeklęci. — mruknęła nagle bez większego kontekstu. Od tak.
***
Siedziała w żłobku przykryta stosem mchu. Zamknięte oczy próbowały zasnąć pomimo hałasu noszonego przez kocięce łapki Nocki i Piórka; małych, rozbrykanych istot. Los wywrócił kończynami i życiem Szakalego Szału - nabyła dzieci, które rosły gdzieś w środku brzucha pomimo obietnicy, że pozostanie dziewicą. Nie była zadowolona ciążą w przeciwieństwie do Bieliczego Pióra. Nie potrafiła kochać i cieszyć się jak każda normalna matka.
Martwiła się? Mało powiedziane - niemal srała ze strachu, myśląc o porodzie. Usłyszała wiele słów pocieszenia, gratulacje, lecz i co z tego? Nikt ani nic nie mogło powstrzymać bólu, który miał nadejść, a właśnie tego Szakal bała się najbardziej. Wolała cierpieć na polu bitwy niż walczyć o wyplucie szkrabów. Została stworzona do innych celów, tych bardziej szlachetnych i mniej odrażających. Niczym jakiś samiec alfa albo cholera wie co jeszcze.
— Hej Szakal, słyszałam że postanowiłaś wzmocnić kult!
Zielone ślepia otworzyły się, niemal pusto patrząc w podłogę. Tak, postanowiła, ale za jaką cenę? Przykryła łapami uszy, nie wiedząc co ze sobą robić. Czuła falę emocji przepływającą przez młodą pierś - od smutku, złości do zaskoczenia oraz radości związanej z przybyciem znajomego, mruczącego pyska.
— Wszystko dobrze? Źle się czujesz?
Biaława sierść otuliła się wokół złotej nastroszonej ze stresu. Potrzebowała pomocy. Od samego początku zdawała sobie sprawę, że sama nie da rady. Może to ten czas... aby nie iść w pojedynkę? Wyciągnąć do kogoś łapę?
— Mam wrażenie, iż wszystko się rozpada. — Załkała cicho. — Ty jesteś... taka świetna i wychowałaś dzieci należycie! Jadowita Żmija wstąpiła do kultu, a Kukułcza Łapa wciąż brnie do przodu. Obie cię kochają, bo umiesz odpowiednio się nimi zająć. Ja nie... ja nie jestem w stanie... małe koty mnie przerażają. Nie wiem jak z nimi gadać, a na dodatek moja matka ciągle śpi i nie mogę od tak zostawić klanu na pastwę losu, rozumiesz?
Poczuła na barku delikatną łapę córki Mrocznej Gwiazdy. Ten ruch spowodował, że rozkleiła się tylko bardziej.
— Chcę na swój sposób, aby dzieci mnie kochały, ale jeżeli będę wciąż zajęta obowiązkami... to jak mam to zrobić? Młode porzucone to młode, które noszą urazę do rodzica, a to ostatnia rzecz, jakiej pragnę. Ojca zaś... nie poznają. Zostanie im tylko matka-wariatka!
Zawyła, nawet nie wiedząc skąd ta napaść poruszenia. Wyrwała się Bieliczemu Piórowi, biegnąc poza zielone liście okalające żłobek, by zaczerpnąć świeżego powietrza i po chwili usiadła, oglądając mozolnie poruszających się wojowników. Czuła, że się udusi, czuła szał szarpiący za serce, który rozrywał klatkę piersiową. A wraz z tym domyślała się, iż buro-biała kotka idzie za nią, wlepiając zmartwione, błyszczące oczy.
— Pomożesz Bieliku... Bielicze Pióro? — wyszeptała, nie odrywając wzroku od klanu będącego pod jej władzą — Pomożesz wychować ze mną dzieci, aby wyrosły na najlepszych wojowników i wyznawców Mrocznej Puszczy?
<Bielicze Pióro?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz