Od momentu kiedy dzieci się urodziły, jej życie obróciło się do góry nogami. Nie bałą się o swoje dobro. Ona i tak była już upokorzona i pokonana przez Nastroszonego. Teraz po prostu chciała, by jej dzieci miały lepsze życie od niej. Jej cały żywot był już zmarnowany, nie miała nawet szans na znalezienie tego światełka w tunelu, a oni?... Jeżeli odziedziczyli choć trochę charakter po Nastroszonym (ale nie za bardzo), to… Na pewno sobie poradzą. Przynajmniej o nich mogła zadbać.
O resztę jej kociaków już nie mogła.
Nawet nie miała sił przychodzić na ich grób, musiała siedzieć z pozostałą trójką i uważać, by nikt im nic nie zrobił. Nawet obce dzieci wydawały się być wielkim zagrożeniem, każde spojrzenie w ich stronę wydawało się je ranić, na co nie mogła pozwolić. Wiedziała, że separuje je od świata zewnętrznego, ale jak inaczej zapobiec niebezpieczeństwu? Mieli siebie nawzajem, nie potrzebowali jakichś obcych… Jak na przykład ich ojca. Nastroszony który był tak bardzo dwulicowy, mógł im najbardziej zaszkodzić. Już na samym początku pokazał jak mało obchodzą go losy rodziny. Dzieci nie były dla niego ważne, więc każde jego wtargnięcie do żłobka mogła uznawać za chęć zrobienia im krzywdy. Już na samym początku groził, że je zabije. Mógł się do tego posunąć, dlatego… Musiała je chronić. Za wszelką cenę. Szare futro w wejściu do żłobka to był przerażający widok. Przyszedł by coś im zrobić, była tego pewna. A jak skończy z dziećmi, to na pewno skrzywdzi również ją… Spojrzała na niego jak na potwora z ciemności, który przyszedł ją pożreć.
- A c-co t-ty t-tu r-robisz?- wypiszczała, z paniką osłaniając dzieci, gdyby chciał się do nich dobrać.
- To co widzisz. Jestem w końcu ojcem. Przyszedłem zobaczyć dzieci, a ty rzucasz we mnie mchem jak jakiś kociak! - prychnął oburzony, podchodząc bliżej. Nie, nie! Nie mógł być tak blisko maluszków! Była pewna, że sama jego obecność mogła zaszkodzić kociakom.
- Cz-czy m-mógłbyś n-nie p-podchodzić b-bliżej?- siliła się na miły ton, wlepiając w niego wytrzeszczone gały. Wolała się jak na razie powstrzymać od agresji. Na tyle ile mogła. Ale to było oczywiste, że bez przemocy się nie obejdzie. Nastroszony nie miał dobrych intencji.
- Bo co? Czego się boisz, Paskudo? - wbrew jej słowom, zbliżył się tak, że był jedynie króliczy skok od niej i dzieci. Szybko ugryzła go w łapę, chcąc, by się odsunął od śpiących maluchów. Co on zamierzał zrobić?! Wypatroszyć je i zjeść na surowo czy co?! Jeżeli rzeczywiście przyszedł popatrzeć, to mógł je obserwować z odległości dwóch długości ogonu lisa!
- Co ty robisz?! Zwariowałaś?! Paskudo! - zasyczał na nią, machając łapą. Szybko spojrzała na dzieci czy przypadkiem się nie obudziły. Westchnęła z ulgą widząc, że wszystko z nimi dobrze. Przez takie hałasy, jeszcze zaczną za chwilę płakać!
- C-ciszej... Ś-śpią... A t-ty się o-odsuń. Z-zrobisz im k-krzywdę.
- Wcale im nie zrobię. Chce tylko je zobaczyć. - skrzywił się. - Ja rozumiem, że włączył ci się ten cały instynkt macierzyński, ale nie przesadzaj. Chroń je przed prawdziwym zagrożeniem jakim jest Sroka i Zając, a nie ja.
- Z-zrobisz i-im krzywdę. M-mi robiłeś- stwierdziła twardo, dalej udając mur. Sroka i Zając… Nie chciała, by miały styczność z jej dziećmi, ale była pewna, że nawet gdyby do tego doszło, to nic im by się nie stało. W przeciwieństwie do szarego, nie objawiały zainteresowania krwią i bólem w różnej postaci.
- Bo ty na to zasłużyłaś. Nie udawaj, że nie pamiętasz - prychnął, po czym znów spróbował podejść do dzieci. - Uderz mnie, a pożałujesz.
Jebnęła go mocno w pysk. Nie mogła się powstrzymać. Już raz dostał i to było ostrzeżenie. Czemu on dalej naciskał?! Okłamywał, że nie chce nic im zrobić! On miał jakiś niecny cel! Wiedziała, że go zaskoczyła, ale nie na długo. Była pewna, że się zemści, ale nie przejmowała się tym. Dzieci były ważniejsze.
- O ty... Już nie żyjesz Paskudo. Nie żyjesz! - szybko do niej dopadł, chcąc ją uderzyć. Z sykiem się na niego rzuciła, próbując jak najbardziej go unieszkodliwić by nie zrobił krzywdy maluchom. Jeśli go pokona, to… Już się do nich nie zbliży. Poczuła ugryzienie w łapę, po czym kopnięcie w brzuch. Przeturlała się trochę na bok z piskiem. Co ona wyczyniała... Nie powinna była się na niego rzucać, ale... Zawsze mógł coś zrobić jej kociętom. Był przecież okrutny. Powoli przysunęła się do dzieci i jedyne co zrobiła, to nastroszyła futro i zaczęła syczeć. Nastroszony również się podniósł i zasyczał. Widziała jaki był zły. Trochę ją to przerażało.
- Jak wyjdziesz ze żłobka to popamiętasz
Położyła po sobie uszy. No to miała przechlapane...
- J-ja t-tylko b-bronię dzieci.
- Przede mną?! Zwariowałaś już do reszty - prychnął, machając ogonem. - Podniosłaś na mnie łapę. Na mnie! Swojego Pana! Ojca tych bachorów. Ja ci je dałem, więc trochę szacunku!
- D-dałeś, b-bo mnie z-zmusiłeś. N-nie chcę, b-by t-te dzieci cierpiały z t-twojego p-powodu- mruknęła, patrząc troskliwie na małe kulki.- J-jesteś o-okrutny i k-kto wie c-co b-byś im zrobił...
- Nic! To ty się nimi zajmujesz. Chce tylko zobaczyć czy rosną i tyle.
- R-rosną- odburknęła tylko.- Cz-czemu się t-tak nimi i-interesujesz? P-przecież ciebie t-to nie o-obchodzi. Ch-chciałeś mnie t-tylko z-zamknąć w ż-żłobku.
O resztę jej kociaków już nie mogła.
Nawet nie miała sił przychodzić na ich grób, musiała siedzieć z pozostałą trójką i uważać, by nikt im nic nie zrobił. Nawet obce dzieci wydawały się być wielkim zagrożeniem, każde spojrzenie w ich stronę wydawało się je ranić, na co nie mogła pozwolić. Wiedziała, że separuje je od świata zewnętrznego, ale jak inaczej zapobiec niebezpieczeństwu? Mieli siebie nawzajem, nie potrzebowali jakichś obcych… Jak na przykład ich ojca. Nastroszony który był tak bardzo dwulicowy, mógł im najbardziej zaszkodzić. Już na samym początku pokazał jak mało obchodzą go losy rodziny. Dzieci nie były dla niego ważne, więc każde jego wtargnięcie do żłobka mogła uznawać za chęć zrobienia im krzywdy. Już na samym początku groził, że je zabije. Mógł się do tego posunąć, dlatego… Musiała je chronić. Za wszelką cenę. Szare futro w wejściu do żłobka to był przerażający widok. Przyszedł by coś im zrobić, była tego pewna. A jak skończy z dziećmi, to na pewno skrzywdzi również ją… Spojrzała na niego jak na potwora z ciemności, który przyszedł ją pożreć.
- A c-co t-ty t-tu r-robisz?- wypiszczała, z paniką osłaniając dzieci, gdyby chciał się do nich dobrać.
- To co widzisz. Jestem w końcu ojcem. Przyszedłem zobaczyć dzieci, a ty rzucasz we mnie mchem jak jakiś kociak! - prychnął oburzony, podchodząc bliżej. Nie, nie! Nie mógł być tak blisko maluszków! Była pewna, że sama jego obecność mogła zaszkodzić kociakom.
- Cz-czy m-mógłbyś n-nie p-podchodzić b-bliżej?- siliła się na miły ton, wlepiając w niego wytrzeszczone gały. Wolała się jak na razie powstrzymać od agresji. Na tyle ile mogła. Ale to było oczywiste, że bez przemocy się nie obejdzie. Nastroszony nie miał dobrych intencji.
- Bo co? Czego się boisz, Paskudo? - wbrew jej słowom, zbliżył się tak, że był jedynie króliczy skok od niej i dzieci. Szybko ugryzła go w łapę, chcąc, by się odsunął od śpiących maluchów. Co on zamierzał zrobić?! Wypatroszyć je i zjeść na surowo czy co?! Jeżeli rzeczywiście przyszedł popatrzeć, to mógł je obserwować z odległości dwóch długości ogonu lisa!
- Co ty robisz?! Zwariowałaś?! Paskudo! - zasyczał na nią, machając łapą. Szybko spojrzała na dzieci czy przypadkiem się nie obudziły. Westchnęła z ulgą widząc, że wszystko z nimi dobrze. Przez takie hałasy, jeszcze zaczną za chwilę płakać!
- C-ciszej... Ś-śpią... A t-ty się o-odsuń. Z-zrobisz im k-krzywdę.
- Wcale im nie zrobię. Chce tylko je zobaczyć. - skrzywił się. - Ja rozumiem, że włączył ci się ten cały instynkt macierzyński, ale nie przesadzaj. Chroń je przed prawdziwym zagrożeniem jakim jest Sroka i Zając, a nie ja.
- Z-zrobisz i-im krzywdę. M-mi robiłeś- stwierdziła twardo, dalej udając mur. Sroka i Zając… Nie chciała, by miały styczność z jej dziećmi, ale była pewna, że nawet gdyby do tego doszło, to nic im by się nie stało. W przeciwieństwie do szarego, nie objawiały zainteresowania krwią i bólem w różnej postaci.
- Bo ty na to zasłużyłaś. Nie udawaj, że nie pamiętasz - prychnął, po czym znów spróbował podejść do dzieci. - Uderz mnie, a pożałujesz.
Jebnęła go mocno w pysk. Nie mogła się powstrzymać. Już raz dostał i to było ostrzeżenie. Czemu on dalej naciskał?! Okłamywał, że nie chce nic im zrobić! On miał jakiś niecny cel! Wiedziała, że go zaskoczyła, ale nie na długo. Była pewna, że się zemści, ale nie przejmowała się tym. Dzieci były ważniejsze.
- O ty... Już nie żyjesz Paskudo. Nie żyjesz! - szybko do niej dopadł, chcąc ją uderzyć. Z sykiem się na niego rzuciła, próbując jak najbardziej go unieszkodliwić by nie zrobił krzywdy maluchom. Jeśli go pokona, to… Już się do nich nie zbliży. Poczuła ugryzienie w łapę, po czym kopnięcie w brzuch. Przeturlała się trochę na bok z piskiem. Co ona wyczyniała... Nie powinna była się na niego rzucać, ale... Zawsze mógł coś zrobić jej kociętom. Był przecież okrutny. Powoli przysunęła się do dzieci i jedyne co zrobiła, to nastroszyła futro i zaczęła syczeć. Nastroszony również się podniósł i zasyczał. Widziała jaki był zły. Trochę ją to przerażało.
- Jak wyjdziesz ze żłobka to popamiętasz
Położyła po sobie uszy. No to miała przechlapane...
- J-ja t-tylko b-bronię dzieci.
- Przede mną?! Zwariowałaś już do reszty - prychnął, machając ogonem. - Podniosłaś na mnie łapę. Na mnie! Swojego Pana! Ojca tych bachorów. Ja ci je dałem, więc trochę szacunku!
- D-dałeś, b-bo mnie z-zmusiłeś. N-nie chcę, b-by t-te dzieci cierpiały z t-twojego p-powodu- mruknęła, patrząc troskliwie na małe kulki.- J-jesteś o-okrutny i k-kto wie c-co b-byś im zrobił...
- Nic! To ty się nimi zajmujesz. Chce tylko zobaczyć czy rosną i tyle.
- R-rosną- odburknęła tylko.- Cz-czemu się t-tak nimi i-interesujesz? P-przecież ciebie t-to nie o-obchodzi. Ch-chciałeś mnie t-tylko z-zamknąć w ż-żłobku.
<Nastroszony?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz