BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Fretkę coraz rzadziej można spotkać w obozie, a jeśli kotka jest już obecna, to wydaje się być jeszcze bardziej poddenerwowana niż kiedykolwiek, sycząc na każdego wokół. Ta cała sytuacja i fakt, że wizyty liliowej u medyczki tylko przybierają na częstotliwości, sprawiają, że w klanie powszechne stają się plotki na temat jej nadchodzącej śmierci…
Sprawa z Gracją została wyjaśniona! Lider ogłosił, że kotka jest teraz wojowniczką Klanu Burzy i odwołał wszystkie patrole poszukiwawcze. Poinformował także, że w razie gdyby pojawiła się ona na terytorium Owocowego Lasu lub przy jego granicach, obowiązuje kategoryczny zakaz atakowania jej. Zamiast tego należy jak najszybciej takie sprawy zgłaszać u niego.
Dodatkowo na terenie klanu znaleziono przemarzniętą kotkę (Kaczy Krok), która w ciężkim stanie została przyprowadzona do medyczki. Nie wszyscy patrzą przychylnie na decyzję o pomocy burej, gdyż jest od niej wyczuwalny zapach Klanu Nocy.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki! | Nowy nagłówek już zawitał na blogu!

30 czerwca 2018

Od Ostrokrzewu

Ostrokrzew nie lubi przebywać w towarzystwie innych kotów. Nie ukrywa swojego ograniczonego zaufania, jest bardzo opryskliwy wobec członków klanu i zawsze trzyma się na uboczu, aż nie dziw, że dzieciak zdążył sobie spieprzyć reputacje w jeden dzień. Cholerny niewdzięcznik nie raczy podziękować za opiekę i gdyby nie litość Borsuczej Gwiazdy to już dawno wygnaliby tego smarkacza daleko poza teren Klanu Wilka. A jednak tu jest i zaczyna irytować inne koty…
Mimo nieznośnego zachowania kociaka, starsze kotki wciąż były zachwycone jego oklapniętymi uszami. Co za przeklęta cecha! Nikt go nie bierze na poważnie przez te okropne uszy. Często próbuje wyprostować je sobie łapką, ale wszelkie próby pozostają bez rezultatu. Biedak musi liczyć na jakiś cud, inaczej zostanie skazany na idiotyczny wygląd. Kociak marzy, aby zostać najsilniejszym z kocich wojowników, a te uszy tylko zepsują mu wizerunek. Może sobie śnić o tym, jak wszyscy się go boją. Niestety…
Co nie znaczy, że nie będzie się starał.
- Nie wierć się – nakazała Różane Pole, która chwilę wcześniej przysunęła go do siebie i zaczęła lizać jego futro.
Ostrokrzew cicho warknął, pozwalając na torturowanie go językiem. Kiedy wilgoć wchłaniała się w jego futro, kociak był zapatrzony w krajobraz obozu klanu. Musiał przyznać, że w życiu nie widział tylu kotów na raz. Dużo myślał o tym, jak stąd zbiec, a jednak rozstawienie większych od niego, groźnie wyglądających wojowników odbierało mu nadzieję na jakiekolwiek powodzenie na ucieczkę. Szczególne przerażenie budził w nim cętkowany kocur zadrapany na twarzy, bez oka i z postrzępionym uchem. Wyobrażał sobie, jak biegnie w kierunku lasu, a ten wojownik mknie za nim i rzuca się, obezwładniając malca. Później bierze go w pysk i zanosi do opiekuna klanu, u którego czekają go większe baty. Nie, on nie ma szans na ucieczkę.
Postanowił, że stchórzy. Jak na razie.
Z drugiej strony chciałby być kiedyś taki, jak on.
Różane Pole skończyła myć Ostrokrzewa i zajęła się innym kocięciem. Natomiast on nie przestawał rozglądać się po obozie i myśleć o tym, jak bardzo ma przerąbane.
Z transu wyrwał go dotyk czyjegoś ogona.

[Dobra, to kto mu przeszkadza?]

Od Ciszy

Blask wyjrzał z wejścia do żłobka. Powiódłszy wzrokiem, za biegnącą mamą ujrzał konar, który oberwał się chwilę wcześniej pod ciężarem śniegu. Z tego, co powiedział kot, który wpadł tu przestraszony, prosząc Poplamione Piórko o pomoc, pod konarem tym zostały uwięzione dwa koty. Drzewa rzucały długie cienie, utrudniajłce liliowemu zobaczenie czegokolwiek, a biały puch skutecznie wygłuszał krzyki. Wzrok kocurka skierował się więc na pobliskie drzewo. Kociaki od kilku wschodów słońca obserwowały ptasie gniazdo na gałęzi pobliskiego drzewa. Zimorodek o piorach przypominających im ciepłe dni wypróbował skrzydełka. Kiedy w końcu poczuł się pewnie, wykonał swój pierwszy i ostatni skok.
-Jak delikatne bywa życie — pomyślał Blask. Nie powiedział nic siostrze.
Do żłobka wpadał ten szczególny rodzaj zmierzchu, któremu dorównać mogło tylko kilka zjawisk we wszechświecie. Ten łagodnie oświetlony, bajkowy krajobraz napawał przejmującą pewnością, że cały świat ogranicza się do ich obozu. Mama mimo pewnych oporów zgodziła się, by Obłok poszedł z nią i popatrzył, jak usuwają przeszkodę. Słoneczny Blask jeszcze nie do końca sprawny spał w swoim legowisku. Zaskroniec i Rozkwit właściwie byli już uczniami. Więc Cisza i Blask zostali sami, zastanawiali się, czy też nie wymknąć się, by popatrzeć, ale perspektywa odnalezienia zabranych im przez mamę piórek wydawała się lepsza.
Blask wrócił do środka. Po obu stronach mieściła się masa szczelinek, w których mam mogła ukryć skarb. Sam brak dorosłych w najbliższym otoczeniu sprawił, że odzyskanie go wydało się dużo prostsze. Cicha podążyła za nim. Oboje zaglądali nawet w najmniejsze otwory, jakie zauważyli.
Kiedy Cisza znalazła ich ulubioną w ostatnim czasie zabawkę, było już ciemno.
— Widzisz ich?— szepnęła Cichutka, siadając koło Brata.
— Nie -
— Długo im to zajmie? -
— Wyglądało na ciężkie, a śnieg też niczego nie ułatwia-
— Mimo wszystko mam nadzieje, że niedługo wrócą — powiedziała, po czym zaczęła gilgać kocurka piórkiem po nosie.
Blask przytaknął i skoczył na siostrę. Bawili się w najlepsze kiedy. Usłyszeli trzask gałązki ktoś lub coś się skradało. Życie uratowała im wrodzona nie ufność, bo oboje poczęli się powoli cofać.
W chwilę później dotarli do ściany. Wśliznęli się na półkę ciągnącą się wzdłuż niej Było ciemno i zimno. Z zewnątrz słyszeli tylko szum wiatru i coś jakby śmiech tylko taki mrożący krew w żyłach. W świetle księżyca, którego wzejście kociaki przegapiły, do żłobka wsunął się włochaty pysk. Blask wstał i powoli zaczął wspinać się po stromej ścianie.
Cisza ruszyła jego śladem, stąpając po nierównościach w wyćwiczonym krokiem, stając nie oberwać żadnego kamyczka.
Pod szczytem znajdowała się dość głęboka szczelina odkryta podczas zabawy w chowanego przez Obłok. Nadal nie słyszeli nic, w czym by mogli doszukiwać się pomocy.
W końcu dotarli, położyli się ostrożnie za półce przed szczeliną i spojrzeli na miejsce, w którym dopiero co się bawili. Widok, który im się ukazał, był przerażający. Stała tam węsząc kudłata istota rodem z koszmarów.
— Lis — stwierdził.
-Dwa — poprawiła.
— Wywęszyły nas, wiedzą gdzie jesteśmy — dodał cały czas szeptem, jakby miało to coś dać.
— Lepiej się pośpieszmy i schowajmy —
Kociaki wsunęły się w szczelinę, mając nadzieje, że znajdujące się w środku zwężenie, które nie pozwoliło ich mamie się tam wcisnąć się do ich pieczarki, nie pozwoli też na to tym mrocznym potworą. Nagle rozległ się trzask i skowyt.
- Jeden spadł- powiedział kotka, jakby samo wypowiedzenie tego nagłos dodawało jej otuchy. Przeczołganie się przez zwężenie nie było szczególnie proste, trzeba było się naprawdę wysilić. Cichej udało sił to w ostatnim momencie, kiedy tuż za nią przeleciała lisia łapa. Zza jej pleców dobiegł głuchy pomruk rozzłoszczonej bestii. Blask pchnął siostrę głębiej. Wyjście z jaskini przysłaniał poruszający się kształt a powietrze wypełniały odgłosy wiatru. Po czym rozległ się ryk. Był to niski, grożący, pradawny głos łowcy przemawiającego do przyszłej ofiary.
Kociaki siedziały w milczeniu, wiedziały, że mogą dzisiaj umrzeć. Spokój, jaki nastał po ryku, sprawił, że wszystkie zmysły kociaków zostały wyostrzone do granic możliwości. Wiedziały, że napastnik czeka, aż wystawią łepek, by sprawdzić, czy sobie poszedł. Czuły jego oddech słyszały bicie serca. Siedziały tam minute może dwie, ale były to najdłuższe dwie minuty w ich życiu. Potwór najpierw spróbował wyciągnąć kociaki zębami, kiedy zaś to nie poskutkowało, począł kopać. Maluchy wtuliły sił w ścianę. Nasłuchiwały z nadzieją, że jakiś kot dojrzy, co się dzieje, niestety teraz duża część z nich była na zgromadzeniu. Z każda koleją przerwą w kopaniu lisie zębiska sięgały. Cicha słyszał ciężki oddech brata. Jej samej przerażenie nakazywało myśleć.
-Nie długo nas dosięgnie. Kiedy znowu spróbuje go podrapać po nosie — szepnęła bratu jako przysięgę, że to zrobi. Gdy jednak nastała ta chwila, zawahała się. Blask zrobił to za nią. Poczuł on na łapach obcą krew. Powietrze przeszył ogłuszający pisk. Po chwili jednak wejście do szczeliny znów zostało zakryte.
-Uparty jest- powiedział, kiedy znów rozległy się odgłosy kopania.
-Przepraszam ja- zaczęła ze wstydem.
-Nie musisz, ty przynajmniej możesz myśleć- przerwał jej. Gdy lis przerwał kopanie i Blask powtórzył zabieg, jednak tym razem jego łapa napotkała tylko powietrze. Wysunął się jeszcze trochę, Cicha przyciągnęła go za ogon.
-On nie jest taki głupi właśnie, na to czeka- pisnęła.
-Więc co zamierzasz zrobić-
-Zobaczysz.- Nie wiedziała co. Prawdopodobnie to samo co on. Czekała świat zewnętrzny przestał istnieć. Była tylko ona, szczelina i lis. Liczył się tylko ten odpowiedni moment do zadania ciosu. Od tego, czy go rozpozna, zależało ich życie. Wreszcie nadszedł, napastnik pochylił pysk, zamierzając powrócić do kopania. To był ten moment. Cicha wyskoczyła w przód najmocniej jak mogla, celując łapą tam, gdzie według niej powinno znajdować oko demona. Łut szczęścia chciał, że właśnie tam ono było. Jej pazurki a właściwie łapka zagłębiły się w nie. Tym razem to Blask pociągnął ją do tylu. Z bólu i zaskoczenia lis starał się jak najszybciej wydostać z ciasnego korytarza, przez co spadł. Skowyt, który wydał w trakcie upadku, poniósł się echem po całym obozie.
Blask wyjrzał ze szczeliny akurat w momencie, kiedy do żłobka wbiegła Poplamione Piórko wraz z dwoma innymi kotami. Drugi lis zdążył już uciec.
-Cisza chodź. Możesz już wyjść mama przyszła!-Wrócił do siostry, radośnie wołając. Pchnął ją delikatnie. Kotka syknęła z bólu.
-Już idę, idę- uśmiechnęła się.
-Mocno cię zranił?- Spytał Blask, któremu dopiero teraz na myśl przyszło, by sprawdzić, czy siostrze nic nie jest.
-Mi? Oczywiście, że nie- zaśmiała się. Żeby to potwierdzić, zrobiła pewny krok do przodu. Niestety żadne kocie nie wyszłoby z tamtego skoku bezszwanku. Kotka przewróciła się, zaciskając zęby, by nie krzyknąć.
-Chyba złamałam łapę,- westchnęła- nie chce zostać tu na zawsze. Trzeba ją usztywnić.-
<Blask?>

Znajdki!

Na terenach Klanu Wilka, nie daleko Wielkiej Polany, przez patrol tego klanu został znaleziony młody kocurek. Przyjęto go do klanu i trafił pod opiekę królowych znajdujących się w kociarni.



Od Popiół C.D Dymka

- Popiół, Popiół! Śnieg! Chodźmy oglądać śnieg! - krzyknął uradowany kocurek, szybko wybiegając ze żłobka. Prawdę mówiąc, Dymek ulżył mi na duchu. Stwierdziłam, że nie obchodzi mnie, że jestem słaba. Przecież jestem kociakiem. Jako uczeń wszystkiego się nauczę. Prędko dołączyłam do rodzeństwa i kocurka. Biegaliśmy wśród przepięknego deszczu białego puchu. Wąski otworzył pyszczek i zaczął łapać śnieg do buzi, a potem go wypluł.
- Fuu, śnieg jest ohydny - powiedział rudzielec.
- A co myślałeś? Że będzie smakować jak normalne mięso - skwitowałam brata, a ten zamachnął się łapką o śnieg, który już po chwili znalazł się na moim futerko.
- Ty mysi bobku - krzyknęłam zdenerwowana, gdy to mówiłam, śnieg wyleciał mi do pyska - Blee, faktycznie ohydne.
Po chwili już wszyscy sypali na siebie śniegiem. Po niecałej godzinie zobaczyła to Różane Pole.
- Wyglądacie jak jakieś zaspy, wracać do żłobka! - wróciliśmy, jak kazała. Śnieg się rozpuścił i na ziemi zostały wielkie kałuże. Wszystkim się nudziło. My leżeliśmy obok Jaskółczego Śpiewu, a Tęcza, Dymek i Las przy mojej starszej siostrze. W końcu Las niewytrzymała i pobiegła do nas, żądna przygód. Przebiegła przez jedną z sześciu kałuży, rozpryskując wodę na boki. Chwilę później biegaliśmy przez kałuże. Nasze matki spały. Wymyśliliśmy zabawę. Trzeba było przebiec przez kałuże, nie rozchlapując, dalej niż narysowana bliziutko linia, lecz było to niewykonalne. Niestety po kwadransie rozchlapałam wodę za bardzo, przez co woda zmoczyła łapy starszej z królowych.
- Koniec zabawy - krzyknęła - jesteście cali mokrzy.
- Wy zawsze, kiedy fajnie się bawimy, musicie nam przerywać. Na dworze jest śnieg i nie pozwalacie się nam w nim bawić, a tu nuda - krzyknęła zdenerwowana.
- No właśnie - dołączyła się Noc - Co wy wiecie o zabawie? Ciągle leżycie. Nie możecie nas wreszcie czegoś nauczyć.

< Dymek? Doczekałeś się wreszcie opka :) >

Od Ciernistej Łodygi C.D Tulipe

Czekała w spokoju, nim Ziołowa Łapa ją zaatakuje, jej uczeń jednak nie szczególnie się spieszył. Po kilku odpartych próbach samicy, przybrał taktykę, aby nie robić tego od razu. Schował się gdzieś i nie wychodził, Cierń jednak czuła jego zapach, co dawało jej poczucie ulgi. Był w pobliżu. Po raz kolejny zgarnęła śnieg między łapkami, licząc w myślach mijające bicia serca. Nagle do jej nozdrzy dotarło coś zupełnie nowego. Coś obcego.
Była to zdecydowanie kotka, młoda, pewnie w niewiele mniejsza od jej ucznia. Futro na karku wojowniczki najeżyło się. Od czasu Virusa nieszczególnie chętnie reagowała na kogoś obcego. Bała się, że jeśli poczuje przywiązanie, szybko straci przyjaciela.
Nie musiała długo czekać. Już zaraz pod jej łapami wylądowała cynamonowa pointka, która po chwili poderwała się na równe łapy.
— O, cześć — usłyszała głos koteczki, która podniosła łebek, by spojrzeć jej w oczy — lepiej stąd uciekaj, bo gdzieś tutaj jest zwyrodnialec!
Cierń przerzywiła pysk, aby nie wybuchnąć śmiechem. Zwyrodnialec? Co po najwyżej jej uczeń, ukryty w krzakach. Przewróciła oczami. Gdzie też podziewa się Ziołowa Łapa?
— Trzęsę się ze strachu — burknęła wzgardliwie, aby następnie przybrać poważny ton głosu. — Nie powinno cię tutaj być.
Koteczka spojrzała nań, ze zdziwieniem.
— Co? Dlaczego? — mruknęła.
— To teren Klanu Burzy — odparła cierpliwie wojowniczka — nie jesteś nikim od nas, więc nie możesz tu--
Urwała, czując, jak coś skacze na jej kark. Ziołowa Łapa! Poruszyła się gwałtownie, aby strącić z siebie ucznia, on jednak hardo utrzymywał się na jej grzbiecie. Cierń odwróciła łeb i delikatnie ugryzła go w ucho. Podziałało, bowiem zdziwiony Ziołko poluzował swój uścisk, a wówczas kocica zrzuciła go z pleców.
— Nieźle — stwierdziła, lekko się uśmiechając. Uczeń z zadowoleniem otrzepał się ze śniegu, a następnie spojrzał na przybyszkę.
— Kto to jest? — zapytał.
— Tulipe — przedstawiła się pointka, obserwując kocura. Pachniał podobnie do kotki, chociaż zdecydowanie był od niej młodszy.
— Intruz — odparła sucho pręgowana — którego zabieramy do Nocnej Gwiazdy. On zadecyduje, co robimy z tą kotką.
Ziołowa Łapa, rozumiejąc, stanął z drugiej strony zdziwionej przybyszki.
— Co jest? — zapytała, patrząc to na terminatora, to mentorkę.
— Nie sprawiaj problemu — odparła tylko kocica, a następnie ruszyli przed siebie.

~*~

Nocna Gwiazda wolnym krokiem wybył z kociarni. Na jego pyszczku malował się delikatny uśmiech. To na pewno wspaniałe uczucie, mieć małe, wesołe kuleczki. Cierń wątpiła, aby miała go doświadczyć.  Towarzystwie swojego terminatora, oraz obcej kotki, podeszła do lidera.
— Ciernista Łodygo? Kto to jest? — zapytał czarny, patrząc na kociczkę.
— To Tulipe. Twierdzi, że gdzieś po naszych terenach błąka się zwyrodnialec. Pomyślałam, że powinienneś to wiedzieć — wytłumaczyła wojowniczka.

<Nocek?>

Od Ciernistej Łodygi C.D Błękit

— Brzoskwiniowa Gałązko, proszę cię! Tym tempem dojdziemy tam na ich mianowanie — zaśmiała się kocica, widząc, jak jej przyjaciółka wlecze się za nią. Brzoskwinia przewróciła oczami, słysząc ją, jednak gdzieś w środku była zadowolona z takiego stanu rzeczy. Co jak co, ale dawno już nie miała do czynienia z ożywioną Ciernistą Łodygą. Ostatnimi czasy buraska była platoniczna, mimo że starała się zachowywać tak, jak zazwyczaj. Ciężko było jednak ukryć, że Ciernista Łodyga okropnie schudła, a pręgowana coraz rzadziej wypierała się tego, gdy ktoś jej to wypominał. W końcu, jak mogła przeczyć, skoro jej ciało było idealnym dowodem?
— Nie martw się, mój ojciec nie dopuściłby, aby kociaki zostały mianowane, nim je zobaczymy. Musiałby mieć później ciebie na głowie, a tego by chyba nie zdzierżył — odgryzła się wesoło kocica. Jej futro było dość umoczone, przez wszechobecny, biały puch. Sprawiało to, że było ono o wiele cięższe, niż zazwyczaj. Ciernista Łodyga z nie lada trudem wyciągnęła ją na spacer w tej pogodzie, obie wstały jednak wcześnie i wówczas nie opłacało się nawet zaprzątać matkom, jak i nowym członkom klanu głowy. A że i tak minęło już trochę czasu od porodu i Cierń skrycie wyczekiwała, aż  kociaki otworzą oczka, to też nie chciała od tak siedzieć na tyłku w obozie i grzecznie czekać. A że Brzoskwinia już wcześniej zadeklarowała, że wraz z nią odwiedzi młode, uznała to za świetną okazję, aby spędzić trochę czasu razem. Młodsza z kotek ostatnimi czasy z trudem dopuszczała do siebie kogokolwiek. Raz po raz wymieniała języki z bliskimi, jednak robiła to bardzo ozięble. Kto wie, może to wizja nowego rodzeństwa troszku ociepliła jej zbolałe serce?
— Spróbowałby — bąknęła tak poważnym tonem, że jej towarzyszka aż zachichotała.
— Dobrze, dobrze — miauknęła rozbawiona — swoje porachunki zostaw na potem, bo przestraszysz kocięta... jak myślisz, jakie one będą?
Cierń przez moment marszczyła brwi, aby odpowiedzieć.
— Nie wiem. To nie ważne. Byleby były szczęśliwe, zarówno one, jak i nasze matki. I tak wystarczająco się ostatnio wydarzyło. Niech chociaż im Klan Gwiazd będzie łaskawy.
Brzoskwiniowa Gałązka uśmiechnęła się smutno. Miała powiedzieć coś więcej, jednak obie przekroczyły już granicę obozu, a po chwili miały się znaleźć w kociarni. Jeszcze przed samym wejściem spojrzały na siebie porozumiewawczo. Ostatnim razem były tutaj we dwie chyba tylko z Virusem, ich wychowankiem, który zaginął bez śladu. Dziwna nostalgia przeszła przez ich ciała, od czubków uszu, po koniuszki pazurów. Cierń delikatnie obiła się bokiem o bok Brzoskwinki, aby wywołać na jej pyszczku delikatny uśmiech. Zaraz potem obie wkroczyły do kociarni.
Po pierwsze, uderzył w nie zapach, zupełnie inny, niż ostatnim razem. Cierń poczuła taki ciepły, rodzinny nastrój, zupełnie jak wtedy, gdy była kociakiem. Pachniało mlekiem. Bardzo intensywnie. Po chwili nie wydawało się jej to wcale tak przyjemne. Ciernistej Łodydze wręcz zawirowało w nosie. Ten zapach był za silny.
Zaraz potem dostrzegła kocura, trochę podobnego do jej siostry, który z wolna się do nich zbliżył. Nie był to zdecydowanie point, acz maść miał liliową, co już samo w sobie przywodziło jej na myśl Ćmi Trzepot. Czekoladowy kocurek stał gdzieś z boku, nieopodal Białej Sadzawki, a za nią niebieska koteczka bawiła się z piórkiem. Wzrok kocicy powędrował w drugą stronę, gdzie zobaczyła kolejne, bawiące się ze sobą rodzeństwo, tuż obok Złotej Melodii. Rodzinka Brzoskwini. Uśmiechnęła się nieznacznie. Tak dużą ilość maluszków w jednym miejscu widziała tylko, jak Rdzawa urodziła. W jej sercu znowu zawirowała iskierka żalu, na wspomnienie ukochanej mentorki.
— Cześć wam — odezwała się — nie przeszkadzamy, prawda?
Jej rodzicielka uśmiechnęła się serdecznie.
— Oczywiście, że nie, głuptasie. Chodź no tutaj, niech kociaki cię obejrzą — odparła miło.
— Raczej, niech ja obejrzę je. — Wyszczerzyła zęby, a następnie spojrzała na maluszka stojącego przed nią.
— To Lasek — powiedziała jej mama — jest z nich najmłodszy.
— Wychodzi na to, że twoje najmłodsze dzieci zawsze są najzuchwalsze — odparła Cierń, po czym spojrzała miło na Laska i razem z nim ruszyła w kierunku matki.
— Oby nie miał twojej żyłki przygody, bo drugi raz tego nie zniosę — zaśmiała się kocica.
— Jak nazywa się reszta? — zapytała z uśmiechem Cierń.
— Ten tutaj, to Czapla. Natomiast koteczka bawiąca się piórkiem, to Błękit. — Ciernista Łodyga pokiwała głową. Co jak co, ale imiona kociaków całkiem pasowały do ich wyglądu. Jakby się zastanowić, kolorystycznie przypominały pierwszy miot. Szkoda, że Błękit nigdy nie zobaczy swojego podobieństwa do Księżycowej Łapy...
Buraska jeszcze raz oplotła wzrokiem kociaki.
— Cześć wam — powiedziała spokojnie — jestem Ciernista Łodyga, wasza starsza siostra. Obiecuję, że dam wam nieźle w kość — zaśmiała się lekko. Biała Sadzawka uśmiechnęła się również. Dawno nie widziała swojej córki w tak dobrym humorze. Cierń odwróciła głowę w stronę Błękit, która pisnęła, widząc ją. — No już dobra, żartuję — mruknęła — nie dam wam w kość aż tak bardzo.
To mówiąc, delikatnie liznęła koteczkę w czubek głowy.

<Błękit?>


Od Miodowej Łapy

Nastał ten dzień, i stało się coś, co przez długi czas nie nadchodziło. Bowiem Miodek zaczęła chodzić. Kiedy udało jej się przejść dwa razy jamę Medyka popłakała się z radości, a kiedy już się uspokoiła, postanowiła wyjść na świat.
I jak powiedziała, tak zrobiła. Kotka chwiała się przy każdym kroku i chodziła naprawdę wolno, więc musiało to wyglądać co najmniej komicznie. Jako, że też ją to męczyło, usiadła trochę przed punktem startu i zaczęła oglądać obóz. Dopiero teraz tak naprawdę zdała sobie sprawę, że jest Pora Nagich Drzew. Słyszała, głównie od Wróblej Łapy, jak to na zewnątrz jest zimno, i oczywiście w jaskini też tak było, jednak dopiero teraz tutaj to naprawdę poczuła. I bardzo jej się to podobało. Zamknęła oczy i napawała się satysfakcjonującym chłodem.
-Dzień dobry!- Kotka aż podskoczyła na dźwięk piskliwego miauknięcia. Próbowała się odsunąć gwałtownie, przez co znowu prawie by wylądowała na ziemi. Spojrzała na źródło dźwięku, mrużąc oczy. Trzy kociaki siedziały tuż pod jej łapami. Z przodu siedział rudy kocur, próbując się potajemnie przepchnąć przed kociaka obok żeby podkreślić że jest najodważniejszym. Tuż obok, siedziała kulka szarego futra, jak wywnioskowała po głosie, damska, machająca ogonem po łapach szylkretowej kotki.- Jak się nazywasz?
-Miodowa Łapa.- mruknęła próbując uspokoić nadal szybko bijące serce przypominające jej, jak bardzo nie lubi rozmawiać z innymi.
-Co się stało z twoim ogonem?- zapytał się kocur niemal wkładając ogon w oko siostry.
„Na Klan Gwiazdy, ze wszystkich pytań jakie mógł zadać musiał się zapytać o ogon”, pomyślała, po czym odpowiedziała jeszcze bardziej niechętnie.- Mh, wypadek.
-Znaczy?- Rudy zrobił niezadowoloną minę i wyciągnął głowę prawie do jej pyska, żeby się upewnić, że widzi. Próbowała grać na zwłokę, lecz doszło do tego wyłupianie niebiesko-zielonych oczu.
-Pies.
Szara kotka wzięła głęboki wdech, a kocurek owinął ogonem siostry, jakby takowe miały za chwilę znaleźć się w obozie.
-Przeżyłaś atak psów?- zapytała szylkretka zaciekawiona tematem. Uczennica zrozumiała, że w tym momencie już od nich nie ucieknie.
-Kiedy miałam sześć księżycy, wyszłam na samotne polowanie i spotkałam psa. Udało mi się uciec, wojownicy mnie znaleźli i trafiłam do Medyka.
-Musisz być super!- pisnęła szara.
I te słowa zabolały ją najbardziej. Nie była „super”, w żadnym wypadku. Trzymała się na granicy zaufania klanowiczów i wszystko, co się wydarzało, musiało być przez nią. Zwłaszcza śmierć Motylego Skrzydła.
-To był tylko promyk łaski od Klanu Gwiazdy.-powiedziała i odwróciła wzrok.- Nie powinnam żyć.
-Dlatego właśnie nie można wychodzić z obozu i uciekać od mamusi.- Znikąd za plecami kociaków pojawiła się ich matka, Jaskółczy Śpiew. Zaczęła wylizywać kociaki a one zaczęły pomrukiwać niezadowolone, co wywołało tylko u niej śmiech.- Widzę że znowu chodzisz, Miodowa Łapo.
-T-tak…-Kotka automatycznie zaczęła się trząść kiedy usłyszała, że królowa się do niej zwraca.
-Jestem pewna, że cały klan szanuje cię za twoją wytrwałość.
-Mamo, czy też możemy popolować?- kociaki zaczęły wokół niej skakać, nie reagując na jej odmowę.

<Małe kitku?>

Od Szron C.D Łezki (Łzawej Łapy)

Szron tyknęła lekko swojego braciszka łapką, by ten się posunął, by mogła dokładnie ujrzeć starszą kotkę.
— J-ja by-bym wo-wolala by-być ty-tylko tu...
— Ale dlaczego? W takiej kociarni jest strasznie nudno po jakimś czasie, ale to sami niedługo się przekonacie — stwierdziła starsza z kotek. — O Deszczyk! — zawołała widząc bliskiego sobie kocura i do niego pobiegła zostawiając dzieci Zawilca. Szron jeszcze chwilę patrzyła w kierunku vanki, zostawiając się czy może słowa Łezki nie są pożytecznymi radami na przyszłość, ale zostawiła te przemyślenia gdy mama wróciła, a szylkretka wtuliła się w nią zasypiając.
~*~
Czas leciał nieubłaganie przez co dzieci Zawilca stawały się coraz większę, chociaż w ich zachowaniu nic się nie zmieniało, Dzik dalej był markotnym kocurkiem, który dbał o siostrę, a sama Szron dalej była małą jąkałą i chociaż kociaki w wieku dwóch księżyców powinny być ciekawe świata, to ta dwójka wolała wciąż być w kociarni z mamą niż bawić się z innymi kociakami. Chociaż pewnego dnia Szron postanowiła pokonać cały swój strach i zobaczyć co inne koty widzą w tej porze nagich drzew. Dlatego gdy Zawilec i Dzik smacznie spali, mała szylkretka wyszła z matczynych objęć i podreptała do wyjścia z kociarni. Na zewnątrz zaczęła się rozglądać i cicho kichnęła, gdy na jej nosek spadł śnieg. Przez to chciała wrócić od razu do kociarni, ale usłyszała śmiechy, a po chwili zauważyła dzieci Żurawinowego Krzewu, które od niedawna były już uczniami. Szron długo zostawiała się czy do nich podejść, ale to oni ją uprzedzili, podchodząc bliżej.
— Cześć! — zawołała radośnie Łzawa Łapa, a jej brat również przywitał się z młodszą z kotek, ale z mniejszym entuzjazmem niż jego siostrzyczka.
— Cz-cześć...Co ro-robicie?
— Byliśmy na patrolu, by zadbać o bezpieczeństwo klanu — oznajmiła dumnie vanka.
— Na-naprawdę uc-uczniowie ch-chodzą na pa-patrole? — Szron się zdziwiła i spojrzała na nich zaskoczona, przecież poza klanem było niebezpiecznie.
— No Deszczyk i Tonąca Łapa czasami chodzą z swoimi mentorami, a teraz tylko udawaliśmy, że byliśmy, ale to nie ważne! Chcesz się z nami bawić?
— Al-ale w pa-patrol czy co-coś in-innego? Bo j-ja ch-chyba wo-wolę co-coś be-bezpiecznego się ba-bawić...

<Łzawa Łapo?>

29 czerwca 2018

Od Migoczącej Łapy C.D Ciernistej Łodygi

Koteczka pokiwała szylkretowym łebkiem.
- Fajnie by było - mruknęła. - Muszę zrobić wszystko, by jak najszybciej zostać wspaniałą wojowniczką! Nie mogę się doczekać nocy w legowisku wojowników i...
- Co dopiero przeniosłaś się do legowiska uczniów - zaśmiała się, przerywając jej.
- No tak, ale... sama rozumiesz! - odpowiedziała.
- Rozumiem - miauknęła spokojnie.
Niebieskooka w milczeniu zmierzyła wzrokiem obóz. Jej wzrok powędrował do kociarni. Jeszcze dwa wschody słońca temu mieszkała tam... teraz ona była uczennicą, a w jej dawnej 'siedzibie' wychowywali się kolejni przyszli Wojownicy Klanu Burzy.  Młodsze rodzeństwo Ciernistej Łodygi oraz drugi miot Złotej Melodii, partnerki Nocnej Gwiazdy. A miała wrażenie, że jeszcze wczoraj widziała dwie wojowniczki, teraz karmicielki plączące się po obozie i wychodzące na polowania. Ale wtedy Migocząca Łapa była jeszcze małym, niewinnym kociakiem nie rozumiejącym zasad tego świata, myślącym, że skupia się on na spaniu wtulając się w futro matki i zabawie. Tak też zapewne myślały obecne maluchy. Mimo, że nie czuła związania z matkami obydwóch miotów, stwierdziła, że powinna wkrótce odwiedzić żłobek. Do tego, Pręgowane Piórko przebywała tam nadal. I oczekiwała swego również drugiego miotu (trzeciego, jeśli licząc przyszywane dzieci). Ją tymbardziej należało kotce odwiedzić. To ona wspierała kociaki po śmierci matki i stała się dla nich oparciem oraz kimś dość ważnym w jej życiu.
Powoli odgoniła te myśli i spojrzała w zielone oczy.
- Tak właściwie, jak minął ci trening z Ćmim Trzepotem? Było aż tak źle, jak się spodziewałaś? - Uśmiechnęła się.
- Nie, jest... całkiem dobrą wojowniczką. Ale... wykończyła mnie - westchnęła.
- No widzisz, mówiłam - odparła.
- Tak tak, mówiłaś... - mruknęła.
Wojowniczka posłała jej uśmiech, na co terminatorka zareagowała tym samym. Było już ciemno, lecz nic dziwnego - takie już uroki Pory Nagich Drzew. Poczuła się naprawdę senna, więc ziewnęła przeciągle, tym samym ukazując młode kły i różowy języczek.
- Zmęczona?
- Hm? T-tak - szepnęła znurzona, znów przerywając ziewaniem.
- No to lepiej idź spać. W końcu jutro czeka cię kolejny trening.
Pokiwała łbem.
- Dobranoc, Ciernista Łodygo.
- Dobranoc, Migocząca Łapo.
*Dzień po zgromadzeniu*
Siedziała przed krzewami ostrokrzewu, ugniatając biały śnieg łapami. Nie ukrywała, nudziło jej się. Po chwili obok niej przeszedł niebieski bicolor, na co kotka od razu oderwała się od mało interesującego  zajęcia. Musnęła go ogonem po barku, na co się odwrócił.
- Cześć - przywitała go.
- Cześć - odpowiedział szylkretowej, siadając koło niej.
- Nie mam co robić, nudzi mi się - mruknęła z wyrzutem, kreśląc koła w śniegu.
- To idź posprzątać starszym, ucieszą się, a ty z  pewnością nie będziesz się nudzić! - zamruczał z rozbawieniem.
- Nie należę do grupy kotów takich jak ty, dla których takie zadania są interesujące - odcięła się, pokazując bratu język.
- No przestań, Migocząca Łapo - mruknął.
Uśmiechnęła się tylko i spojrzała na brata z uśmieszkiem, natychmiast przypominając sobie zabawę z zgromadzenia. Bez namysłu odwróciła się i kopnęła, przez co warstwa białego puchu uniosła się w powietrze i spadła prosto na Ziołową Łapę, oblepiając mu pyszczek. Wyglądał tak naprawdę zabawnie, siłą powstrzymała się od chichotu. Otrząsnął się, a następnie zrobił dokładnie tak samo. Poczuła pył na różowym nosku, co sprawiło natychmiastowe otrząśnięcie się kotki. Sypali się tak jeszcze przez kilka chwil, gdy poczuła czyiś nieprzyjemny wzrok na sobie. Ooł... Ciernista Łodyga, będą kłopoty... zrobiła głupkowatą minę, uśmiechając się niemrawo. Obydwoje natychmiast przestali, niepewnie wpatrując się w zbliżającą się kotkę.
- O, hej Ciernista Łodygo... - zaczęła. - My tu tylko...
Ciernista Łodyga?

Od Skocznej Łapy C.D Czarnego Potoku

- Więc... zacznijmy od kodeksu. - miauknął mentor i zaczął zadawać pytania.
Dla ucznia był to pikuś, jedynie parę razy się przejęzyczył. Był przecież pojętnym uczniem i szybko mu zszedł ten mini "sprawdzian". Jak na "obcego" był wierzący, wierny klanu i dużo o nim wiedział. Za nic my go nie oddał!
Po skończonym treningu, który spędził głównie na odpowiadaniu wojownikowi, udali się w stronę obozu. Uczeń przysiadł z boku i zaczął obserwować koty. Wschodząca Fala, wraz ze swoją uczennicą musiały wrócić jako pierwsze, bo już kończyły posiłek. Kocurek wpatrzył się w wojowniczkę, obok której przysiadł jej... partner? Tak, choć byli już od jakiegoś czasu razem, to Skoczek dalej nie chciał wierzyć. Spojrzał na zakochaną parkę, która dzieliła ze sobą języki, mruczała i szeptała ciepłe słówka. Młodzika coś ukłuło, odwrócił się napięcie i podreptał w stronę swojego legowiska. Powoli przysiadł i spojrzał na swoje łapy. Jeśli Wschodzik jest z nim szczęśliwa, to nie powinien im przeszkadzać, prawda? Po za tym... czy to aby na pewno była miłość? A może obsesja? Zdecydowanie to drugie. Postanowił, że spróbuje zachowywać się nieco lepiej wobec kota, który skradł serce wojowniczki. Wziął głęboki wdech i odwrócił się. Przełknął ślinę i wyszedł z legowiska, po cichu przysiadł się do gołąbeczków i mruknął znane "ekhm, ekhm, nie chcę przeszkadzać, ale...". Klifiacy odwrócili się stronę młodziaka i rzucili mu pytające spojrzenia.
- Przepraszam za moje zachowanie, Wschodząca Falo i Czarny Potoku... - mruknął nieco spięty i potrząsnął łepkiem. Teraz równie szybko jak tu przyszedł, trzeba się wycofać.
***
Po powrocie z zebrania był szczególnie zadowolony. Poznał parę świetnych kotów! Był to Rogatek, czyli Srebrne Poroże, młody wojownik Klanu Nocy, Migusia-Migacza, czyli Migoczącą Łapę z Klanu Burzy i jej brata - Ziółka, czyli Ziołową Łapę. Każdego lubił tak samo, czyli tak, jak lubi się nowo poznane koty, ale najbardziej do gustu przypadł mu rogaty śmieszek. Był... intrygujący! Z pewnością będzie go chciał jeszcze spotkać, po mimo tego... dziwnego wypadku, którym było przekroczenie "Granicy prywatności" Skoczka. Po prostu się na niego wywalił. Było to... krępujące, głupie i śmieszne za razem. Jednakże dla mentora młodzika z pewnością nie było to przyjemne zdarzenie. Ale przecież jak szaleć, to na całego!
I tak o to, Skoczna Łapa, zamiast wrócić padniętym i z wielką chęcią paść na pysk był jak po przesadzeniu kocimiętki. Na szczęście udało mu się zasnąć, po długim śmieszkowaniu z uczennicą Wschodzącej Fali. Niestety biedaczka nie wiedziała, że rano zostanie obudzona w tak brutalny spo--
- NA KLAN GWIAZDY, ROGATKU, JESTEM NIE SMACZNY! - w tym momencie biedna Gronostaj zerwała się na równe łapy i pisnęła:
- MATKO, GDZIE, JELENIE ATAKUJĄ!? - uczennica zjeżyła sierść i zaczęła się rozglądać. Dopiero po paru biciach serca zorientowała się, że to jej kolega właśnie się obudził.
- Ej, co ci jest z pyskiem? Masz... - lekko przechylił głowę. - jakieś tiki-riki...
- TY MYSI MÓŻDŻKU, SAM MASZ TIKI-SRIKI, TFU! - rozwścieczona kocica zaczęła gonić kocura po całym legowisku, przy okazji budząc resztę uczniów. Czyli... jakieś siedem, nie wyspanych, syczących kotów? Na szczęści kocura patrzyły na Gronostaj, nie na niego. No, czyli zostało czekać, aż klanowicze się obudzą. Z szerokim uśmiechem usiadł na swoim legowisko i wpatrzył się w wyjście, ale nie trwało to długo, bo już po chwili wraz z Zgubioną i Północną Łapą. Przysiadł blisko legowiska wojowników i zaczął czyścić futro. Podczas ogarniania się przypomniały się mu słowa znajomej Rogatka. "Kochasiu". O co jej chodziło kocur rozgryzał dłuższą chwilę, która była taka długa, że Czarny Potok już zdążył wyjść z legowiska. Być może to jego partnerka? A może... nie, z pewnością ta odpowiedź odpada.
- Skoczna Łapo, musimy pogadać. - rzekł poważnie wojownik.
- Oczywiście, Czarnuszku! - miauknął kocurek. - tylko teraz już bez twojej kotki! - roześmiał się i wstał na równe łapy.
<Murzynku??>

Od Ciszy

Życie kociaka jest naprawdę straszne. Najpierw mama postanawia cię wymyć z każdej strony, kiedy chciałbyś się w spokoju wyspać. Nie możesz też poćwiczyć równowagi na długim patyku umieszczonym przez mamę na dwóch kamieniach, bo ciągle ktoś z rodzeństwa cię zrzuca, ale najgorsze jest czekania. Czekanie aż <s> tata</s> wujek wróci. Czasem nie jest tak źle, kiedy się, chociaż wie, kiedy wróci. Zwykle jednak czeka się z nadzieją, że ten kot gdzieś tam w oddali to on. Z początku jest to jeszcze zabawne, ale z każdym kolejnym kotem, który okazuje się, nie być tym upragnionym Słonecznym Blaskiem, gdzieś w umyśle Cichej pojawia się myśl: "Jak tym razem nie wróci, jak tym razem coś pójdzie nie tak.". Cicha jeszcze nigdy nie czekała aż tak długo i już nie tylko ona się martwiła.
-Mamo gdzie jest tata, powinien już dawno wrócić- spytał Blask, ocierając się zaniepokojony o pyszczek Poplamionego Piórka.
-Nie wiem, może znalazł coś ciekawego lub przysiadł pod drzewem i zasnął. Naprawdę nie wiem słonko, ale kiedy przyjdzie, na pewno wam o wszystkim opowie. — odpowiedziała.
Ona też coraz częściej spoglądała, na wejście do obozu.
Kiedy wreszcie pojawił się, coś było nie tak. Najbliżej stojący Osmolony Brzuch natychmiast podbiegł mu pomóc. Słoneczny Blask utykał na prawą łapę, a na pierś miał ślad po pazurach. Mimo to szedł zadowolony. Kiedy podszedł Obłok i Blask zaczęli wokół niego podskakiwać, wypytując o to, co się działo. Cichej to nie obchodziło, siedziała i wpatrywała się w kocura wzrokiem mówiącym: „Jak mogłeś?”.
-Nigdy nie widziałem tak wielkiego psa. Wiedziałem, że muszę go pokonać — powiedział poraniony kocur. Tego dla Cichej było już za wiele tak się narażać po to, by muc potem się chwalić, jaki to wspaniały nie jest. Lepszy żywy ojciec niż żaden.
-Mogłeś sobie odpuścić- rzuciła tylko, wracając do żłobka. Nie wiedziała nawet, czy usłyszał, nie obchodziło jej to. Tak bardzo, jak wcześniej martwiła się o Słonecznego teraz była na niego zła. Siedziała w kącie aż Blask, który poszedł oglądać, jak opatruje i stabilizuje się łapę, nie wrócił. Dopiero mu udało się jakoś uspokoić siostrę.

Od Różanej Sarny

Dzisiejszy ranek był bardzo zimny. W Porę Nagich Drzew trudno jest zdobyć pożywienie, przez co jestem strasznie głodna. Wybrałam się na przechadzkę po lesie. Rozglądałam się dookoła z nadzieją, że znajdę coś do jedzenia. Nagle usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Nastawiłam uszy i zaczęłam bacznie obserwować otoczenie. Na początku nic nie widziałam, później zauważyłam królika. Schyliłam się i powoli i cicho zaczęłam się skradać do zwierzęcia. Gdy byłam wystarczająco blisko ofiary, skoczyłam na królika już po chwili był nieżywy. Podniosłam głowę i zobaczyłam czarnego kota z pomarańczowymi oczyma.
- Kim jesteś? - kot się trochę przeraził.
- A ty? Jak masz na imię? - popatrzyłam na niego lub ją.
- Jestem Mała Łapa. - kot odpowiedział na moje pytanie, patrząc w moje oczy z strachem.
- A ja Różana Sarna, jesteś kocurem? - spytałam się z ciekawości.
- Tak, a ty kotką? - kocur już mniej się bał.
- Zgadza się. Jesteś samotnikiem czy należysz do jakiegoś klanu? - Mała Łapa patrzył na upolowanego przez że mnie królika, wyglądał na głodnego.
- Należę do Klanu Wilka. - odpowiedział.
- Ja jestem samotniczką. - wstałam z śniegu i popatrzyłam na kocurka.
- Jesteś głodny? - spytałam się po chwili ciszy.
- Tak, Od kiedy zaczęła się Pora Nagich Drzew, strasznie trudno jest zdobyć pożywienie. Widzę, że ty jakoś sobie radzisz. - Mała Łapa popatrzył na moją zdobycz. Wyglądał jakby za chwilę miał ją zjeść.
<Mała Łapa?>

28 czerwca 2018

Zgromadzenie!

Dnia 28 czerwca o godzinie 18:30 odbędzie się zgromadzenie! Zapraszamy do udziału.

Liderów prosimy o uzupełnienie listy

KLAN WILKA
Borsucza Gwiazda
Płonący Grzbiet
Burzowe Futro

Srebrny Deszcz
Błotnisty Pysk
Nocny Kwiat
Mała Łapa
Wróbla Łapa
Świerkowa Łapa

KLAN NOCY
Jagodowa Gwiazda
Jastrzębi Szpon
Dryfujący Obłok
Łzawa Łapa

Wrzosowy Kieł
Bursztynowa Bryza
Dębowe Futro
Świetlikowa Ścieżka
Żwirowa Ścieżka
Deszczowa Łapa
Tonąca Łapa

KLAN KLIFU
Niedźwiedzia Gwiazda
Spadający Liść
Fenkułowe Serce
Różany Kwiat

Czarny Potok
Wschodząca Fala
Żądlący Język
Gronostajowa Łapa
Ostowa Łapa
Skoczna Łapa

KLAN BURZY
Nocna Gwiazda
Cienisty Pazur
Gradowa Mordka
Burzowa Łapa

Sztormowe Niebo
Brzoskwiniowa Gałązka
Ciernista Łodyga
Korowa Skóra
Migocząca Łapa
Ziołowa Łapa
Świetlna Łapa

CHAT:

Od Jasnego Kła CD Srebrnego Porożą

- Tsa... - śmiechnął pod nosem. - A najlepsi wojownicy z poza klanu.
- Oczywiście! -potwierdził Srebrne Poroże. - Nie to co ci wszyscy : "Jesteś pieszczochem a ja czystej krwi wojownikiem i jestem lepszy niż ty!"
Jasny Kieł się zaśmiał.
- Czyżbyś miał na myśli Dębowe Futro? - spytał rozglądając się, czy go tu nie ma.
- Strzał w ptasie serce! -miauknął.
I tak zaczęli się dzielić sikorą. Jasny Kieł cieszył się, że mógł mieć przyjaciela który rozumie jak to jest być z poza klanów. Dzięki niemu nie załamał się i jest mu za to bardzo wdzięczny. I będzie do końca życia.
Od jakiegoś czasu płowy rozmyślał na temat swej przyszłości. Rozmyślał kiedyś nat partnerem i kociętami lecz... To drugie wolałby pominąć. Nie widział siebie w roli ojca. Może kiedyś jak się namyśli...
-------
Kolejny dzień Pory Nagich Liści.
Naszego kocura dziwnie rozpierała energia, więc gdy słońce do końca nie weszło na niebo był już na polowaniu. Ani żywego ducha. Nie mógł wyczuć ani krzty zwierzyny. A klan trzeba było wykarmić. Lecz nagle zauważył coś gdzie można zdobyć jedzonko.
Na jednym z drzew wisiało coś w rodzaju małego gniazda dwunożnych bez ścian, a dookoła było sporo sikorek i innych ptaków. Jasny Kieł oblizał się od ucha do ucha i przycupnął do ziemi. Wtem nagle niczym piorun wtargnął na drzewo i złapał jednego ptaka. Reszta niestety uciekła.
Zadowolony z łowów Jasny Kieł powrócił do obozu z piszczką i odłożył ją na stosik. Wtem zauważył Jastrzębiego Szpona zwołującego wojowników na patrol i z jego pyska wybrzmiało imię naszego wojownika. Doczepił się więc do wychodzącej grupy i spostrzegł znajome futro.
- Cześć Srebrne Poroże! - uśmiechnął się. Ten zerknął na niego żółtymi oczami.
- O hej! - odpowiedział. - Gdzieś ty był tak wcześnie rano?
- Aj nudziło mi się - miauknął. - Postanowiłem odrobinę powiększyć nasz ubogi stosik jedzonka.
Patrol zleciał nawet spokojnie. Nikt nie odbierał terenu oraz klan był całkowicie bezpieczny. Grupka kotów wróciła do obozu Klanu Nocy.

<Slebluś?>

Od Ciernistej Łodygi C.D Migoczącej Łapy

Wojowniczka uśmiechnęła się, widząc koteczkę. Miała nadzieję, że ta nie dąsa się już, z powodu wyboru Nocnej Gwiazdy. Cierń co prawda nie należała do fanów tegoż kocura, aczkolwiek wiedziała, że nie nosi swojego drugiego członu imienia bez powodu. Skoro jest liderem, to na to zasłużył, a skoro na to zasłużył, to najwidoczniej wie, co robi. A przynajmniej taką miała nadzieję.
— Nic szczególnego. Moja mama niedawno się okociła. Pewnie za jakiś czas do niej zajrzę, na razie nie chcę jej męczyć. — Uśmiechnęła się delikatnie. Miała dobre przeczucia, co do swojego nowego rodzeństwa. Nie wiele więcej, niż źdźbło trawy ją obchodziło, czy mają tego samego ojca, czy też nie. Te kociaki to nowi członkowie jej rodziny i Ciernista zrobi wszystko, co w jej mocy, aby poczuły się zaaklimatyzowane.
— Już? — zdziwiła się Migocząca Łapa — To... wow. Szybko minęło.
Cierń pokiwała głową, słysząc to.
— Kto wie? Może zostaniesz mentorką mojego brata, lub siostry? — Puściła doń oczko. Szylkretowa koteczka ożywiła się, spoglądając na przyjaciółkę ze zdziwieniem wymalowanym na pyszczku.
— Ja? Przecież sama niedawno rozpoczęłam trening! — zaprzeczyła, lekko speszona, chociaż widać było, że takowa wizja jej odpowiadała.
— Minie sześć księżyców, nim dołączą do grona uczniów. Ty będziesz ich mieć wtedy dwanaście. Możliwe, że będziesz mogła już pochwalić się nowym tytułem — wytłumaczyła. Migocząca Łapa przekrzywiła łebek, po chwili jednak na jej pyszczku wymalował się serdeczny uśmiech. Tak, to co mówiła Ciernista Łodyga miało sens. W końcu uczniowie mogą zostać mianowani nawet w wieku dziesięciu księżyców. Buraska chciała ją zwyczajnie zmotywować do pracy, tym samym wpawając w nią więcej entuzjazmu odnośnie treningów z jej siostrą, jednak wierzyła, że Migotka byłaby w stanie to osiągnąć.
— Byłoby świetnie — odparła zadowolona koteczka — a ty, Ciernista Łodygo? Ukończysz do tego czasu trening mojego brata?
Cierń poruszyła ogonem. Miała nadzieję dać z siebie to, co najlepsze, w treningu Ziołowej Łapy. Żadną tajemnicą było, że ową kocice zżerał pracoholizm. Obowiązki zawsze stawiała na przodzie przed przyjemnością, czy uczuciami. Lubiła, kiedy coś było zrobione najlepiej, jak mogło. Czasem wydawało się to aż zgubne, co doświadczyła już na własnych łapach i to dosłownie. Nie chciała przesadzić, bo przecież nie o to chodziło, miała jednak szczerą nadzieję, że trening z kocurem pójdzie jej tak zgrabnie, jak to tylko możliwe.
— Będę się o to starać — rzuciła jedynie — ale cóż, czas pokaże.

<Migocząca Łapo?>

Od Błękit

Najpierw słyszała jedynie dźwięki, czuła zapachy. Z początku niewyraźnie, później coraz precyzyjniej rozróżniała bodźce. W końcu otworzyła oczy i świat ją nieco przytłoczył. Nie przeczuwała że jest aż tak wielki. Była tylko małą kulką o niebieskiej sierści z błękitnymi oczami, a świat był wielki kolorowy i pełen akcji. Wokół niej często przechodziły wąsate stworzenia. Wydawały z siebie dźwięki, których mała z początku nie rozumiała. Później zaczęła wychwytywać pojedyncze słowa, aż wreszcie nauczyła się całej tej dziwnej mowy składającej się z pisków, miauków i mruczenia. O tak mruczenie było przyjemne. Błękit wydobywała je z siebie dopiero od niedawna, ale od razu to pokochała. Mruczała najczęściej wtedy, kiedy wtulała się w źródło „ciepłości” - miękką, białą istotę nazywaną przez inne koty Białą Sadzawką. Nauczyła się już rozpoznawać swoje imię „Błękit”. Kiedy Biała Sadzawka tak wołała, kotka wiedziała, że nie chodzi wcale o jej braci Czaplę i Laska lecz właśnie o nią. Co chwilę się przewracając (nie była jeszcze wprawną biegaczką) dopadała mamy, aby dać się wylizać lub by napełnić swój pusty brzuszek.
Tak mijały jej kolejne wschody słońca. Leżąc w ciepłym posłaniu i słuchając jak na dworze dmucha wiatr.
Któregoś dnia Błękit obudziła się wcześnie rano. Otworzyła pyszczek, aby zawołać mamę lecz zaraz zamknęła go z powrotem. Postanowiła wyjrzeć na zewnątrz, na świat poza żłobkiem. Przeciskając się pomiędzy rodzeństwem natrafiła łapką na ogonek Czapli. Kociak pisnął i spojrzał na Błękit z wyrzutem. Kotka polizała go pocieszająco w ucho mrucząc „Przepraszam” i znów zaczęła mozolną wędrówkę. Podpełzła bliżej wejścia. Ujrzała biały śnieg, błękitne jak jej oczy niebo. Na zewnątrz zaczynał się zwykły dzień życia obozowego w Porze Nagich Drzew.  Dla Błękit było to jednak coś niesamowitego. Przypatrywała się uważnie kotom udającym się na patrolowanie granic lub na polowanie. Kilkoro wojowników wychynęło na śnieg i śmiejąc się rozmawiało wesoło. Nagle coś innego przykuło jej uwagę. W wejściu do żłobka, na ziemi coś leżało. Kotka podkradła się, wyskoczyła w powietrze usiłując złapać to „coś”. Wtem zawiał wiatr podrywając piórko do lotu. To było coś! Kotka odbiła się od ziemi na swoich jeszcze niepewnych łapkach. Spróbowała złapać piórko w pyszczek, ale źle obliczyła odległość. Spadając, pisnęła z zaskoczenia. Lekko się obiła, ale nie zniechęciło jej to. Tym razem przyczaiła się przy ziemi, czekając aż wiatr przywieje pióro w jej stronę. Po drugiej stronie żłobka jej rodzeństwo przypatrywało się jej szeroko otwartymi oczami. Odważniejszy Lasek podszedł nawet ciut bliżej, lecz Błękit była zbyt pochłonięta zabawą, by to zauważyć. W końcu nadszedł ten moment – piórko znalazło się tuż przy ziemi. Kotka znowu wyskoczyła, lecąc złapała piórko w pyszczek. Mimo że jej łapki nie były jeszcze wystarczająco silne, aby utrzymać jej ciężar – kotka zrobiła efektownego fikołka przy lądowaniu- podniosła się zadowolona, poszukując wzrokiem mamy, by pokazać jej swą „zdobycz”. Obróciła się w kierunku wejścia do żłobka. Zaskoczona Błękit pisnęła gdy padł  na nią cień innego kota.
<<Czapla, Lasek, Ciernista Łodyga, Ćmi Trzepot lub ktoś inny z Klanu Burzy?>>

Od Szpaka C.D Gardenii

Niemały trud wspinaczki sprawiła kocurowi oblodzona kora dębu. Samotnik wysunął pazury, przypadł do ziemi, jednak tak, aby jego nosek wystawał spod warstwy śnieżnego puchu i wybił się do góry masywnymi tylnymi łapami. Lot był krótki, nieprzyjemny, ponieważ chłodny wiatr zmierzwił jego dwukolorową sierść, przez co kota przeszedł lodowaty dreszcz, przypominający zaciskające się na jego gardle pazury przeciwnika. Samotnik wpił szpony przednich łap w korę, natomiast tylne nogi bezwładnie zwisały. Szpak spiął się w sobie, podkurczając je i zahaczając nimi o drewno, aby następnie znowu skoczyć, tym razem na nisko położoną gałąź.
Tym razem kot idealnie na niej wylądował, bez większych przeszkód, po czym położył się na konarze, mrużąc oczy. Śnieg zaczął delikatnie prószyć, natomiast kocur zastanawiał się, kiedy przejdą pierwsze patrole i jaki uczeń dzisiaj nawinie mu się podczas jego bezkarnego polowania. Jednak, mimo wszystko, wolał unikać kontaktu z terminatorami i ich mentorami. Położył łebek na przednich łapach, próbując się skupić.

Zamyślonego kocura rozproszył trzask. Trzask przypominał mu łamanie gałęzi, skrzypienie śniegu, aczkolwiek kiedy uniósł łeb i spojrzał pomiędzy łyse gałęzie, zobaczył zlodowaciałe jezioro, a w nim niewielką wyrwę. Prawdopodobnie coś do niego wpadło, ale to już nie był problem Szpaka.
Jeśli był to jeden z wojowników, lepiej by było, gdyby się stąd ulotnił. Mimo, że przebywał na terenach niczyich, wydawało mu się, że żaden z dzikich kotów nie miałby obiekcji aby spuścić mu niezły łomot. Acz bardziej obawiał się któregoś z drapieżników, więc podejście tam było opcją wykluczoną. Zwinnie zeskoczył na śnieg, który zamortyzował jego upadek, po czym elegancko się otrzepał i ruszył wokół jeziorka. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie usłyszał zawodzenia, które bynajmniej należało do borsuka. Głosik należał do młodej koteczki. Postawił uszy na sztorc i niepewnie spojrzał się w kierunku przerębli. Jeśli zaraz jej nie pomoże, prawdopodobnie zamarznie na śmierć albo dozna szoku termicznego. Gdyby jednak podszedł do niej, lód mógłby zapaść się również pod nim. Kolejną opcją była zwykła ucieczka, która wydawała mu się najbardziej rozsądna.
Tym razem był to wrzask, który ponaglił kocura do działania. Gorączkowo rozejrzał się po otoczeniu, podbiegł do niskiego drzewka i podskoczył, aby zacisnąć kiełki na jego gałęzi. Wydawała mu się na tyle solida, aby utrzymać niewielki ciężar koteczki, acz na tyle lekka, że bez problemu mógł szybko się z nią przemieszać. Złapał mocniej konar, wyregulował środek ciężkości i zaczął iść w kierunku kotki. Kiedy zbliżył się do przerębli na długość lisa, wsadził koniuszek gałęzi do lodowatej wody. Te kilka uderzeń serca wlokło się w nieskończoność, jednak gdy poczuł, że konar jest cięższy, szarpnął go mocno i wyciągnął wątłe "coś". Na początku miał wrażenie, że to kot, ale kiedy bliżej się temu czemuś przyjrzał, coś złapało go za serce. Nie przejmował się jej losem, ale skoro już ją wyciągnął, powinien się nią zająć. I działać szybko, zanim zamarznie na śmierć.
— Nie martw się, wszystko będzie w porządku. — wymruczał do jej ucha, delikatnie trącając je nosem i łapiąc ją za skórę na karku.
Nie wiedział, jak ma się zachować w takiej sytuacji. Potrzebowała ciepła, to pewne, ale nie wiedział, skąd je znaleźć, szczególnie w Porę Nagich Drzew. Mimo, że zazwyczaj kot był skupiony, to teraz był kompletnie wyprany z racjonalnych myśli. Nie powinien dać się ponieść emocjom.
Koteczka wisiała nieruchoma, ale wiedział, że żyje po jej drżeniu i powoli ruszających się bokach. Szpak odetchnął i puścił się biegiem. Spod jego spierzchniętych poduszek tylnych łap sypał się przybrudzony śnieg, nos prowadził go prosto do obozu Klanu Wilka.
Nie powinien do niego po prostu wejść, nawet tak ograniczone dzikusy jak oni mają swoją własną straż. Szpak zmrużył oczy, prawie się potykając o kociątko i nieudolnie przeskoczył wystający korzeń. W oddali zobaczył serce Klanu Wilka, pilnie strzeżone. Uważnie się mu przyglądał, aby potem w pamięci móc rozrysować sobie jego schemat. Informacji na temat klanów nigdy za wiele.
Koty stojące na straży stały wewnątrz obozu, zapewne robiły zmianę ze swoimi poprzednikami i jeszcze nie zajęły miejsc na zewnątrz. Dlatego jeden z nich, potężny bury kocur, zdołał go ledwo skubnąć w końcówkę ogona i wznieść alarm. Zapewne zaatakowałby by go, ale zauważył kocię.
— Burzowe Futro! — zakrzyknął jego kompan, wyrywając kocię i przy okazji opluwając bicolora.
Następnie zniknął za osłoną bluszczu. Szpak jednak nie przejmował się już koteczką, tylko swoim nieciekawym położeniem. Mógł ją zostawić, przynajmniej by nie cierpiała, a teraz nie wiadomo czy przeżyje. Ze złością uderzył koniuszkiem ogona w podłoże i już szykował się, aby sprzedać kocurowi kopniaka w podbrzusze, gdy uprzedził go czyjś aksamitny głos. W miarę możliwości przekręcił łebek, by spojrzeć się za siebie, i zobaczył lidera Klanu Wilka, Borsuczą Gwiazdę. Spotkał go już kilka razy, jednak on go nigdy nie dostrzegł. Może raz, kiedy uciekł przed nim w zarośla.
 — Kogo mu tu mamy?... — wymruczał, przymykając lekko powieki. — Kim jesteś?
Szpak nie odpowiedział, tylko wygrzebał się spod potężnego przeciwnika. Wojownik nadal za nim stał, dysząc przeraźliwie, co zakłócało myśli żółtookiego. Najchętniej odwróciłby się teraz i porządnie przejechał pazurami po jego poliku, ale to zdecydowanie nie poprawiłoby jego kryzysowej sytuacji. Nie zwiesił łebka, tylko buntowniczo wpatrywał się w ślepia przywódcy.


<< Gardenio? Borsucza Gwiazdo? >>

27 czerwca 2018

Od Lavika C.D Czereśni

Lavik drgnął zdziwiony. Dlaczego miałby nie chcieć spotykać się z Czereśnią? Była bardzo w porządku kotką i lubił ją. Ba, specjalnie dla niej zmusił się do r o z m o w y z innymi kotami, a to już coś znaczyło!
A może... może źle wypadł i chciała się go teraz delikatnie pozbyć? Powinien jej to ułatwić? Ale przecież sama powiedziała, że ta rozmowa nie ma znaczenia. Że chce tylko, aby poznał jej rodzinę. Może powinien się trochę uspokoić?
Jednak przede wszystkim, winien jej jest odpowiedź. W końcu sam doskonale wiedział, jak okropne jest czekanie w niepewności. Jego całe życie było niepewnym oczekiwaniem na śmierć, która wcale nie chciała nadejść. Chociaż może ostatnio oczekiwał jej troszeczkę mniej?
— O-oczywiście, ż-że chcę się z t-tobą s-spotykać — powiedział, starając się nabrać w miarę pewny ton głosu — prze-przecież sa-sama mówiłaś, że to zapoznanie nic nie zmie-zmieni.
Czereśnia spojrzała nań, zdziwiona. Tak, dokładnie tak mówiła. Między nimi pozostanie tak samo, niezależnie od tego, jak wypadnie Lavik. Między nimi pozostanie tak samo, niezależnie od tego, jak wypadnie rodzina Czereśni.
Kocica uśmiechnęła się lekko.
— Więc mówisz, że w tym wypadku panuje równouprawnienie, he? — zaśmiała się niezręcznie. Lavik uśmiechnął się nieznacznie, kiwając głową.
— Z-zdecydowanie t-tak.
Kolejna przeprawa przez Drogę Grzmotu nie była aż taka trudna. Przyjaciołom udało się bezpiecznie ominąć potwory i w jednym kawałku trafić na drugą stronę. Wbrew pozorom, ten wielki krok w życiu Lavika, to wyjście poza bezpieczny domek, nie był aż tak traumatyczny. Mogło być przecież o wiele gorzej. Chociaż właściwie, to buras nie miał pojęcia, jak było.
I tutaj jest pies pogrzebany. Jak mógł wiedzieć, czy nic nie spartaczył, nie znając opinii? Westchnął cichutko, stawiając kolejne kroki.
— Cz-czereśnio... — Kotka spojrzała nań pytająco, a buro-biały nieomal podskoczył, widząc, jak skupia swoją uwagę wyłącznie na nim. Było to stresujące, ale za razem niezwykle przyjemne uczucie. Dziwne. — Myślisz, że b-bardzo, b-bardzo ź-źle wypadłem? — zapytał, kuląc uszy, aby chociaż odrobinę mniej uderzyły go słowa, jakie miał usłyszeć. Bo przecież nie mógł wypaść dobrze.
Nie on.

<Czeru? Wybacz za takie gniotajło, zamulam ostatnio D: >

Od Srebrnego Poroża

Nie dziwiło go wcale, że Jagodowa Skórka zaprosiła go na polowanie. W końcu otrzymała swój tytuł, oraz nowe imię. I nareszcie mogła polować, kiedy tylko chciała, oraz z kim tylko chciała. A jako, że Srebrny był bardzo super osobą, na pewno chciała polować z nim. Wokół było dość... magicznie. Pora była może i południowa, ale podczas Nagich Drzew słońce rozleniwia się szybciej i już powoli zachodziło ono za horyzont. Dwójka przyjaciół kroczyła obok siebie, węsząc zawzięcie. Marne były ich szanse na znalezienie jakiejkolwiek zdobyczy, lepszy jednak rydz, niż nic. Jagódka ziewnęła przeciągle. Nie tak dawno temu wstała, odsypiając swoje nocne czuwanie. Srebrny nalegał kilkakroć, aby jeszcze się położyła, tej jednak bardzo zależało na dzisiejszym spotkaniu.
— Podoba ci się twoje imię? — zagadnął w końcu, znudzony tym bezowocnym poszukiwaniem szczęścia. Liliowa uśmiechnęła się lekko.
— Tak, bardzo — przytaknęła — od księżyców zastanawiało mnie, jakie ono będzie. Brzmi dość delikatnie, jednak nie mam z tym problemu.
— Moim zdaniem jest urocze — mruknął kocur. Jagodowa Skórka przewróciła oczami, na jej pyszczku malował się jednak uśmiech. Srebrne Poroże nie miał pojęcia, że od jakiegoś czasu widzi w jego słowach coś więcej, niż tylko przyjacielskie komplementy. Właściwie, kocur nigdy nie myślał w tych kategoriach o swojej kumpeli. Była mu droga, to fakt, ale jego uczucia ograniczały się do, można by rzecz braterskiej miłości.
— Dziękuję — rzuciła — twoje natomiast jest bardzo wyniosłe, Rogatku — zachichotała cicho. Srebrny uśmiechnął się lekko.
— Ukazuje moją wielkość — odparł, puszczając doń oczko. Mijały kolejne księżyce, a on nadal był taki sam. Wiecznie narcystyczny, wesoły wojownik. Jagodowa Skórka też się nie zmieniła, mimo że los doświadczył ją o wiele bardziej, niż jego. Miała swój gorszy czas, powróciła jednak do bycia wesołą, rozmarzoną koteczką. Mimo tego, że oboje byli jednak tacy sami, Srebrny chciałby niejednokrotnie wrócić do czasów, kiedy tutaj przybył. Był wówczas małym kurduplem, tak okropnie potrzebującym miłości i schronienia. Wszelkie uczucia były dla niego nowością. Teraz szczęście związane z innymi kotami było dla niego na porządku dziennym. I wiedział, że już zawsze będzie tego bronił. Doszli pod Płaczącego Strażnika, nim koteczka zatrzymała się.
— Srebrne Poroże... — zaczęła, spoglądając niepewnie na przyjaciela. Przysiadła na zimnym, mokrym podłożu.
— Tak, Jagodowa Skórko? — zapytał, robiąc to samo. Kotka wzięła głęboki oddech.
— Ja... bardzo mi na tobie zależy, wiesz? Już od dłuższego czasu. Zawsze martwiłeś się o mnie i dbałeś, abym nie czuła się samotna. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. — Srebrny uśmiechnął się lekko, podchodząc do niej, aby lekko polizać ją w policzek.
— Ależ niczym, Jagodowa Skórko — zaśmiał się — jesteś przecież moją przyjaciółką, prawda? Przyjaciele o siebie dbają.
Jagoda pokiwała niepewnie głową.
— Tylko, że ja... Srebrny, ja tak dłużej nie chcę. Chcę, abyś wiedział, że wcale nie myślę o tobie, jak o przyjacielu — spróbowała, po raz kolejny.
— Oczywiście, ja o tobie także nie — na jego pysk wstąpił uśmiech — jesteś dla mnie, jak siostra. Przecież o tym wiesz.
Jagodowa Skórka pokręciła głową, już lekko zirytowana. Czy on nie rozumiał, co chciała mu przekazać?
— Kocham cię, gamoniu — warknęła.
W tym momencie w systemie wystąpił błąd. Srebrny otworzył nieznacznie pysk. Nie tego się spodziewał. Oj, zupełnie nie tego, co przy jego wysokim mniemaniu o sobie było wręcz śmieszne. Jagódka... go kocha? Ale tak... jak partnera? W ten sposób, w który kochają się Żar i Żwirka, chociaż są zbyt dużymi gałganami, aby w końcu otwarcie to przed sobą przedstawić?
Zupełnie nie wiedział, kto zrobić. Gdyby słyszał kiedyś o teleturniejach dwunogów, poprosiłby o telefon do przyjaciela!
To było jasne, że nie kochał jej w ten sam sposób. Nie. Właściwie, jakby się głębiej zastanowić, Srebrny nigdy nie widział swojej przyszłości u boku partnerki. Rzadko też zdarzało mu się przyglądać kotkom. Jeśli już, o wiele częściej zwracał uwagę na kocury. Mógłby spędzić z takim długie lata, bez zobowiązań takich, jak rodzina. Ale z kotką? Nie, chyba nie do końca widziało mu się takie życie. Już nawet nie chodziło o kociaki. Srebrny nie chciał zostawać rodzicem, z uwagi na to, że jego rodzice nie dali mu dobrego przykładu. Chodziło mu o... życie. Z kotką nigdy nie wiesz, jak to ugryźć, aby było dobrze. Rozszyfrowanie jej jest kwestią okropnie trudną. Kocur zazwyczaj wyłoży ci karty na stół, (nie licząc tego nieśmialca, Żara) i po problemie.
I dokładnie w tym momencie informacja spadła nań, jak grom z jasnego nieba.
Srebrny zwyczajnie... wolał kocury. Ot cała filozofia.
Jak jednak miał to zadeklarować Jagodowej Skórce, aby nie zranić jej uczuć?
— Zamknij buzię, bo ci mucha wleci — powiedziała koteczka — i odpowiedz mi coś. Czuję się niezręcznie.
— Ja-jagódko, ja... — wziął głęboki wdech — ja chyba wolę kocury.
Przez moment oboje stali w bezruchu, chyba równie mocno zdumieni tym faktem. Koteczka poczuła w sercu delikatne ukłucie żalu, wiedziała jednak, że nie może go za to winić. Tak przecież bywa... chyba dość rzadko, ale bywa! Uśmiechnęła się nieznacznie.
— Cóż, chyba nie to chce usłyszeć kotka, po wyznaniu miłości — zaśmiała się — ale w porządku. Rozumiem. Mam nadzieję, że między nami to nic nie zmieni, co nie?
Srebrny uśmiechnął się lekko, aby następnie wtulić głowę w jej króciutkie futerko.
— Mogę ci to obiecać.

Od Wąsika CD Nocy

Mały, rudawy kocurek biegał naokoło drzewa fukając coś pod nosem. Jak mógł być tak nie ostrożny! Stracił Noc z oczu na chwilkę a ta już pakuje się w kłopoty! Ojciec go chyba zje ze złości! Już myślał o tym co zrobi siostrze jak ta zejdzie. Zabije ją, albo podrapie, albo zaciągnie do mamy i wszystko wygada!
- Ej, obrońco może przyjdziesz na górę zobaczyć tereny wokół obozu- zaproponowała mu patrząc na niego z góry. Wąsik poruszył czarnym noskiem i już miał otworzyć pysk by jej coś powiedzieć ale zawiesił się. To był dobry plan. Wskoczy do niej po czym ściągnie ją na dół. Zamknął buzię i wskoczył na korę. Wysunął pazurki i zaczął zahaczać je co raz wyżej. Wspinał się nie myśląc o konsekwencjach. Nigdy jeszcze nie znalazł się tak wysoko. Szybko dotarł do siostry która powitała go promiennym uśmiechem. Nie zważając na jej słowa złapał ją za ogon i pociągnął lekko. Ta pisnęła głośno ,,ała!" i zawarczała.
- Co ty robisz?!
- Idziesz na dół! W tej chwili!
- Chciałam pokazać ci obóz, no spójrz jak pięknie- upierała się dalej. Wąs wykonał jej prośbę i spojrzał w tamtym kierunku. Faktycznie, z góry wszystko wydawało się niezwykle ciekawe. Ośnieżone legowiska wyglądały jak małe pagórki po których skakali wojownicy. Zachwycił go ten widok. Nagle, sam nie wiedział czemu, spojrzał w dół i zamarł. Był wysoko. Bardzo wysoko. Wysunął pazury i kurczowo złapał się gałęzi. Noc zauważyła dziwne zachowanie braciszka i trąciła go nosem. Był cały spięty.
- Wąsiku, co się stało?- zapytała nieświadoma uczuć wielkoluda. Jego rudawe futerko postawiło się, w uszach mu szumiało a oczy nie mogły przestać patrzeć w dół. Nagle pod drzewem pojawiła się znana mu sylwetka. Szylkretowa kotka przyszła tutaj w poszukiwaniu swoich dzieci ciągnięta przez Popiół. Jaskółczy Śpiew spojrzała do góry po czym krzyknęła:
- Co wy tam wyprawiacie?! Zwariowaliście? Nocka, Wąsik, na dół, natychmiast!
Noc nie czekała ani chwili dłużej. Z gracją zeszła po drzewie, jakby robiła to od zawsze. Szybko stanęła przy matce jako pierwsza wysłuchując jej reprymend. Jaskółczy Śpiew podniosła do góry pysk a widząc, że jej syn się nie rusza zasyczała wściekle.
- Wąsik, co powiedziałam?! Na dół!
- Nie mogę- przyznał w końcu kocurek dalej kurczowo trzymając się gałęzi- wysoko!
- Na Klan Gwiazd, to po coś tam wchodził!- załamała się kotka przecierając łapą oczy. Kazała dzieciom się nie ruszać po czym skoczyła gdzieś znikając w śniegu. Siostry nie wiedziały gdzie pobiegła ich matka, ale Wąs zdawał sobie sprawę z tego. Już po chwili wraz z partnerką pod drzewem zjawił się Borsucza Gwiazda. Spojrzał na przerażoną rudą kulkę uczepioną gałęzi i westchnął ciężko. Niektóre koty z klanu zatrzymały się obserwując jak ich własny lider wspina się na drzewo po czym balansując na korze idzie w kierunku kociaka. Złapał go za kark i lekko szarpnął. Nic. Wąsik nie był w stanie puścić się drzewa, jego pazury utkwiły w gałęzi a przerażenie spowodowało zesztywnienie jego ciała. Lider spróbował jeszcze raz a widząc iż to nie skutkuje rzucił swojej partnerce zmęczone spojrzenie.
- Wąsiku, no już, puść gałąź- poprosił trącając go nosem- nie bój się, jestem tutaj.
- Al-e..wysoko...
- Nie spadniesz, obiecuję. Ja tutaj jestem, nie pozwolę aby cokolwiek ci się stało- uspokajał go Borsuk a jego głosie nie było słychać nawet nutki zmęczenia czy rozdrażnienia. Wąs rozluźnił uścisk i dał ojcu się podnieść. Borsucza Gwiazda zeskoczył z drzewa kładąc przestraszonego syna na ziemi. Uciszył Jaskółkę krótkim spojrzeniem, ta już chciała zacząć swój wywód na temat tego jak nieodpowiedzialny jest młody kocurek.
- Wąsiku, dlaczego wszedłeś na to drzewo?- zapytał go spokojnie Borsucza Gwiazda patrząc synowi w oczy- tylko bądź szczery.
- Bo Noc była na górze...i chciałem ją zabrać na dół- jąkał się jeszcze pod wpływem szoku- ba-ałem się, że spadnie!
- Mogłeś powiedzieć mi czy mamie.
- Ale mama by na nią krzyczała! A ty, ty jesteś wiecznie zajęty, nie chcę ci przeszkadzać!- zaszlochał cicho Wąsik chowając przeszklone oczy- jesteś liderem, masz cały klan na głowie. Chciałem...pomóc. Chciałem być twoim zastępcą w rodzinie.
Borsucza Gwiazda położył uszy czując jak napełnia go uczucie żalu. Faktycznie, ostatnimi czasy nie miał tyle czasu dla swojej rodziny. Nowa posada, harmider i bałagan związany z mroźną porą i własny lęk nie pozwalały mu na skupieniu się na tym co zawsze było dla niego najważniejsze. Jednak musiał przyznać, że był dumny z Wąsika. Trącił go nosem i westchnął cicho.
- Wąsiku, jestem z ciebie dumny. Próbujesz mi pomóc, bardzo ci dziękuje. Jesteś naprawdę dojrzały, ale musisz pamiętać, że jesteś jeszcze malutki i nie możesz być odpowiedzialny za wszystkich, dobrze? Mama i ja jesteśmy tutaj po to aby się wami zajmować. Twoja siostrzyczka także, i mówię tutaj o Różanym Polu. Rozumiemy się?
- Tak- mruknął Wąsik czując jak jego serduszko robi się lżejsze. Ojciec był z niego dumny. To mu wystarczyło.
Wrócił z siostrami do żłobka i położył się obok nich z zamiarem zaśnięcia. Jaskółczy Śpiew oczywiście powiedziała mu co myśli o jego zachowaniu, ale była bardzo łagodna. Wytłumaczyła dzieciom, że to z troski tak się denerwuje, bo nie byłaby w stanie pogodzić się z tym, że mogłoby coś się im stać. Idąc spać Wąsik zrozumiał jak straszną rzeczą jest bycie rodzicem. Przysiągł sobie, że nigdy nim nie zostanie.

Od Nocy C.D Popiołu

Leżałam prawie w bezruchu udając, że śpię. Tym razem rodzice naprawdę się na nas zezłościli i to dość porządnie. Gdyby nie to, że starałam się teraz sprawiać wrażenie jak najmocniej śpiącej pewnie bym głośno westchnęła. Nie powinniśmy co chwilę tak gdzieś uciekać, ale wydawało mi się też, że rodzice trochę przesadzali z tymi niebezpieczeństwami. Podobno w naszym wieku mamy już zabierały swoje kociaki na wycieczki i zaczynały jakąś szczątkową naukę. Niestety my trafiliśmy na pechową Porę kiedy cały Klan chowa kociaki w obawie przed zimnem lub jakimiś chorobami. Jest to uzasadnione, ale bez przesady. Bawiliśmy się na zewnątrz już kilka razy, a nic się przecież nie stało. Pozwoliłam sobie na cichutkie westchnięcie co od razu zwróciło uwagę mamy. Zamarłam próbując znowu udawać, że śpię. Mama wydała się zaniepokojona. Dopiero po chwili się zorientowałam, że wstrzymałam oddech co natychmiast poprawiłam. Jaskółczy Śpiew i tak wydawała się nadal trochę niespokojna tak samo jak Borsucza Gwiazda, ale w końcu wszyscy zasnęli.

***

Rano moje futerko było już całkowicie suche, więc postanowiłam trochę się rozruszać. Przeciągnęłam się, bezgłośnie ziewając tak jak zwykle obudziłam się wcześniej od innych. Spojrzałam na wyjście ze żłobka. Śnieg sięgał tam jeszcze wyżej niż wczoraj, a z nieba spadały pojedyncze płatki śniegu, większość korytarzy była już zdemolowana.
Rześkim krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia chcąc wyjrzeć i zobaczyć czy jakieś koty już nie śpią. Jednak ani się obejrzałam tata zerwał się ze swojego miejsca jak błyskawica.
- Nawet nie próbuj stąd wychodzić - powiedział stanowczo prawie karcąco lekko odpychając mnie łapą. Stanęłam oszołomiona. Nigdy jeszcze nie widziałam by tata tak szybko się poruszał, ani mówił takim głosem. Już trochę łagodniej, ale ciągle bardzo stanowczo dopowiedział - Masz nie wychodzić z żłobka. Cały wschód słońca macie tu zostać.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, ale na jego pyszczku pokazała się tylko determinacja. Nic nie mogło zmienić jego zdania. Obejrzałam się dookoła próbując znaleźć rozwiązanie. Nigdy jeszcze nie byłam postawiona w tej sytuacji. Zaczęłam się zastanawiać czy nie pobiec do jakiegoś klanowicza, który by wytłumaczył tacie, że nie chcieliśmy by tak wyszło. Tata mnie jednak uprzedził i złapał za kark. Zaczęłam się lekko szamotać, ale to i tak na nic. W końcu postawił mnie na ziemi przy mamie i zagrodził przejście swoją łapą.
- Jak reszta się obudzi to zaniosę was z mamą do medyczki, ale teraz masz tu zostać.
Spojrzałam na niego. Chyba naprawdę się przejęli, a to wszystko przez jakąś trochę przedłużoną zabawę. Mogłam przerwać tę zabawę wcześniej i nie było by całej tej sytuacji. Trzeba jakoś temu zaradzić, wytłumaczyć. Problem w tym, że rodzice nas nie posłuchają, a ja nie wytrzymam całego dnia w żłobku. Jeszcze raz spróbowałam wybiec, ale tata i tak mnie szybko złapał. Skutek był tylko taki, że obudziłam swoją siostrę.

< Popiół? >

Od Ciszy

Z nocy na noc było coraz zimniej. Małej kotce przeszło nawet przez myśl, że będzie tak, aż wszyscy nie umrą z zimna. Mama też nie pozwalała już im tak często wychodzić w obawie że maluchy się przeziębią. Czas jakby zwolnił, można by nawet powiedzieć, że się zatrzymał, gdyby nie wojownicy mający pełne łapy roboty. Wiec tak wyglądała pora nagich drzew? Swoimi obawami szylkretka podzieliła się z rodzicami dopiero po tym, jak pewnego wschodu słońca, podeszła do kałuży chcąc się napić i okazało się, że woda zamieniła się w przeźroczysty kamień. Słoneczny Blask zapewniał ją, że to najzwyklejsza rzecz w świecie jednak wciąż widziała Obłok, Blask i ją sama zmienionych w taki przeźroczysty kamień. Na nic nie zdały się zapewnienia, że po porze nagich drzew przychodzi pora nowych liści. Jakoś nie była, w stanie sobie wyobrazić, by życie toczyło się w kółko. (byłoby to nudne)
Tego wschodu słońca Cicha była sędzią w wyścigu braci. Blask chciał udowodnić, że mimo swojego wzrostu jest, w stanie prześcignąć Obłok. Szło mu naprawdę nie źle, kiedy zatrzymał się jak wryty naprzeciwko wejścia do żłobka. Liliowy skulił ogon i z położonymi uszami począł się cofać.
-Co się stało?- zapytała Cicha.
-Niebo spada- odpowiedział Blask.
-Niebo?-
-Nie no, tylko ktoś na górze klifu obrał z pierzy 2 tuziny gęsi. Sama spójrz. -
Rzeczywiście powietrze wypełniały tysiące małych białych okruszków. Czyżby klan gwiazd postanowił ich za coś ukarać, rozszarpując chmury na kawałki.
-To nie ja- odezwał się Blask w odpowiedzi na spojrzenie siostry z typu: „Co znowu popsułeś”.
-Maluchy widzieliście, pada śnieg pierwszy w tym roku- zawołał Słoneczny, wpadając do żłobka z taką prędkością, że prawie się przewrócił.
-Śnieg?- wszystkie oczka w żłobku skierowały się na kocura.
-Tak. Bardzo zimna woda zamienia się w śnieg. Można go jeść, tarzać się w nim, ślizgać się. Jeśli wasza mama się zgodzi jutro, kiedy już porządnie napada, pobawimy się na dworzu. - powiedział Słoneczny bardziej podekscytowanym niż kociaki. Potem wziął się do opowiadania jednej z swojch histori, ale dość szybko dał sobie spokój, bo kociaki cały czas gadały o śniegu. No dobra cały czas poza momentami, kiedy Obłok przechwalał się, że wygrał z Blaskiem i że tak właściwie to ma dwie siostry.
Rzeczywiście następnego dnia cały świat był biały. Promienie słońca przechodząc przez powstałe w nocy sople, tworzyły w niektórych miejscach wielobarwne plamki. Kiedy Słoneczny Blask wśliznął się do żłobka, cała gromadka pogrążona była jeszcze w śnie. Nie trwało to jednak długo. Kocur zdmuchną resztki śniegu z łapek prosto na kocięta. Obudził się tylko Obłok.
-Cicha nie rozpychaj się tak, bo zamarznę- powiedział zaspanym głosem, po czym przewrócił się na drugi bok i zasnął z powrotem.
Słoneczny spojrzał na Poplamione Piórko rozbawiony.
-Dzieci wstawać miód przynieśli- powiedziała, pochyliwszy się nad gniazdem.
-Miód! Gdzie!- podskoczyła Cicha. Od kiedy Słoneczny dał im trochę na sprubowanie, strasznie polubiła tę słodycz. Rozejrzała się, patrząc to na <s> tatę </s> wujka to na mamę i na obudzone przez nią rodzeństwo. Nie wiedząc, czy powinna czuć się zawstydzona swoim zachowaniem, czy oszukana.
-Najwspanialsza królowa i wasza mama zgodziła się puścić was na dwór więc jak w drogę- uśmiechnął się kocur.
Przed wejściem do żłobka leżała kupa śniegu, która stoczyła się z klifu i jedyne przejście tworzył tunel w śniegu, zrobiony przez <s>tatę </s>wujak. Kiedy kociaki w końcu przeszły na drugą stronę nie mogły, uwierzył własnym oczom, wszystko jak okiem sięgnąć pokrywał biały puch. Najpierw zaczęły tylko ugniatać ten cud natury pod łapkami, lecz po kilku uderzeniach serca w oczach zapaliły im się iskierki. Przecież wystarczyło tylko machnąć łapą, by rodzeństwo było ogona po uszy całe białe. Zaczęła mama, obsypując maluchy od tyłu i udając, że to Słoneczny stojący obok. Oh! Wszystko było wspaniałe, do turlania się po pacanie łapką zasypanych krzaczków, wbijając w powietrze chmurę białych gwiazdek. Cichej jednak z całego wyjścia najbardziej podobały się miny braci. Miny braci, kiedy zakopana tak, że tylko czubek jej nosa wystawał spod białej pokrywy, wyskoczyła tuż za ich plecami. Ku rozpaczy dziatwy Słoneczny nie pozwolił im się zbyt długo cieszyć porą nagich drzew, bo sam dobrze wiedział, że przemoczone futerko przy tej temperaturze to nic dobrego.
Wieczorem oczywiście cała trójka zaczęła z lekka pociągać nosem. Mama, chcąc zapobiec dalszemu rozwojowi choroby, zaprowadziła ich do medyka.
-Naprawdę za często tu przychodzicie- przywitała ich wesoło Różany Kwiat.

Od Czarnego Potoku CD Wierzbowego Serca

Cały świat zatrzymał się w jednej chwili. Nic dla młodego kocura nie miało znaczenia, nic po za oszalałą ze smutku siostrą. Jeszcze te kocięta...cóż za okrutny los ją spotkał. Niewiele myśląc przepchnął się obok starszego brata i przytulił Wierzbę. Kotka miotała się w jego uścisku próbując się wyrwać lecz poddała się po chwili. Omszona Skóra skulił się lekko spuszczając głowę. Sam nie wiedział co ma powiedzieć, jak ma się zachować. Wiadomość o młodych Wierzbowego Serca zaskoczyła wszystkich, łącznie z medyczkami. Na razie jednak Czarny Potok chciał odciągnąć złe myśli od kotki. Kołysał się z nią lekko po czym rzucił okiem na nieruchome ciało Ostrego Kła. Był wielki, potężny a zarazem tak słaby w jego oczach. Przegrał walkę z chorobą zostawiając osamotnioną partnerkę w najcięższym momencie swojego życia. ,,Ostry Kle...dlaczego?" zapytał go w myślach Czarny Potok wtulając się ponownie w zrozpaczoną siostrę.
Prawie pół księżyca po tym incydencie młody wojownik spotkał swoją siostrę gdy ta wchodziła do kociarni. Sam próbował się z niej wydostać ale ciągle zatrzymywały go młode Słonecznego Blasku które domagały się jeszcze jednej historyjki. Nie mógł też odmówić swojej przyjaciółce, Poplamione Piórko była bardzo zmęczona zajmowaniem się tą rozbrykaną zgrają. Kiedy kocur zbierał się do wyjścia w przejściu pojawiła się jego siostra. Przywitała go lekkim skinieniem głowy a on podszedł do niej oferując swoją pomoc. Wsparta o bark brata zeszła na dół powolnymi kroczkami i usiadła przy królowej. Zaskroniec i jej siostrzyczka zainteresowały się nowo przybyłą ale nie śmiały się odezwać. Wierzbowe Serce rzuciła na nie okiem po czym uśmiechnęła się miło i przemówiła:
- Są już bardzo duże jak na kociaki.
- Tak. Czas najwyższy aby otrzymały mentorów, nie sądzisz Czarny Potoku?- zwróciła się do niego przyjaciółka lekko mrużąc niebieskie ślepia. Wiedziała, że kocur ma świetne relacje z Niedźwiedzią Gwiazdą i jest jego swoistą ,,prawą łapą" po za jego ojcem. Wojownik kiwnął żywo łebkiem spoglądając na dwie, duże już panny. Najwyższa pora aby zostały mianowane. Zauważył jak ukradkiem ich nasłuchują udając, że pawią się kłębkiem mchu.
- Porozmawiam o tym z liderem, na pewno przyzna wam...znaczy nam rację- mruknął rzucając okiem na dzieci Plamki- oni też niedługo stąd wyfruną.
- Moje maleństwa? Nie bądź śmieszny, to jeszcze dzieci- zadrwiła z niego Poplamione Piórko szturchając go w bark- a może tylko ja chcę ich tak widzieć.
Przez całą rozmowę Wierzbowe Serce siedziała w ciszy wysuwając i chowając swoje pazury. Była bardzo spięta. Nagle do żłobka wpadł czarny-biały point witając się już ze swoimi pociechami u progu. Trójka kociąt rzuciła się w jego kierunku śmiejąc się głośno, tylko Rozkwit i Zawilec siedziały dalej w swoim miejscu. Słoneczny Blask podszedł do swojej ,,przyjaciółki" i liznął ją czule za uszami. Gdy zauważył Wierzbę i Czarnucha uśmiechnął się przyjaźnie i powitał się z nimi skinięciem głowy.
- Słyszałem, że spodziewasz się kociąt, gratuluje Wierzbuniu!- zaszczebiotał specjalnie zdrabniając jej imię. Usiadł tuż za Poplamionym Piórkiem i położył jej swój łeb na głowie.
- Zostajesz wujkiem młody, cieszysz się?
- Tak...chyba tak- przyznał po cichu Czarny Potok, lecz dobrze wiedział iż temat dzieci drażni jego siostrę. Wyczuwał jak jej futro faluje a oczy błądzą po ziemi. Były mentor szybko skoczył na równe łapy i zaproponował spacer swojej rodzinie. Zaprosił na niego też Rozkwit i Zaskrońca na co obie się zgodziły. Czarny został sam ze swoją siostrą. Czuł się spięty, musi z nią porozmawiać o młodych, nie może unikać tego tematu.
- Poplamione Piórko to szczęściara- odezwała się nagle Wierzbowe Serce- Słoneczny Blask to taki dobry kocur. Zajmuje się jej dziećmi jakby były jego.
- Kocha ją, to nic dziwnego...je także kocha.
- Ciekawe czy Ostry Kieł kochałby swoje dzieci tak samo- miauknęła smutno kotka wpatrując się w swoje łapy- może...gdybym kazała mu zostać...
- To nie twoja wina, nikt się tego nie spodziewał moja droga- próbował ją uspokoić- jeżeli boisz się wychowywać swoje dzieci sama...to...
- To co?
- To ci pomogę. Ze wszystkich sił, jak tylko dam radę. Będę najlepszym wujkiem jakiego mogły mieć- zaoferował się Czarny Potok machając ogonem- wiem, że to nie przywróci im ojca...ale chociaż będą miały do kogo zgłaszać skargi kiedy ktoś je pogryzie, czy pokłócą się ze sobą...
- To bardzo piękne, dziękuje. Ale masz swoje życie. Przecież ty i Wschodząca Fala jesteście teraz razem. Nie możesz jej zostawić na rzecz moich dzieci.
- A kto mówi o zostawieniu jej? Wierzbowe Serce, ja po prostu chcę pomóc. Dzieci zabierają dużo czasu, widzę ile siedzi tutaj Słoneczny Blask, ale ja dam sobie radę. Nie chcę cię zostawiać. Po za tym, jest jeszcze Omszak...znaczy, Omszona Skóra i mama. Oni nam pomogą- wspierał ją dalej ocierając się o szyję kotki. Wierzbowe Serce westchnęła ciężko i posłała mu promienny uśmiech.
- Ty to wiesz jak pomóc zdesperowanej kotce. Na Klan Gwiazd, Wschodząca Fala nie mogła trafić na lepszego!
Czarny Potok zaśmiał się po czym pożegnawszy się z siostrą wyskoczył z legowiska. Miał jeszcze tyle do zrobienia. Akurat wpadł na Omszoną Skórę który wracał z patrolu. Poprosił brata aby ten zajrzał do Wierzby kiedy znajdzie chwilę. Wojownik pochwalił troskę młodszego i zaprosił go na polowanie któregoś dnia. Czarny oczywiście przyjął zaproszenie po czym pognał do legowiska lidera. Słysząc czyjś uniesiony głos dobiegający ze szczeliny zatrzymał się czując jak chłód napiera na jego krótkie futerko. No tak, pogoda nie miała zamiaru ustąpić. Nadchodziły  najgorsze mrozy. Czarny szybko rozpoznał w podniesionym głosie barwę jego ojca. Nadstawił uszu i nasłuchiwał wszystkiego uważnie. Czuł się trochę podle podsłuchując, ale wiedział, że nie ma innej rady na jego wścibskość jeśli chodzi o sprawy zastępcy.
- ...ale sam przyznaj, że robisz się co raz starszy, braciszku, chcę dobrze- tłumaczył mu coś spokojny jak zawsze Niedźwiedzia Gwiazda.
- Ale po jaką cholerę mi to mówisz, masz tyle samo księżyców co ja a jakoś nigdzie się nie wybierasz!
- Ty masz więcej stresu niż ja, bo jesteś taki...narwany. Gdybyś się uspokoił, w ogóle nie zaczynałbym tego tematu. A tu proszę, spójrz na siwe włosy na twoim karku!
- Na Klan Gwiazd, Niedźwiedzia Gwiazdo, starzeje się jak każdy ale to nie powód aby odsyłać mnie do starszyzny!- zawarczał wściekle Spadający Liść. A więc o to chodziło, lider chciał zastąpić swojego brata. Czarny potok poczuł jak jego serce rośnie, ojciec zostanie odesłany do starszyzny, nareszcie! Może w końcu się uspokoi. Przez moment nie słuchał ich rozmowy a kiedy znów zebrał się do wytężenia słuchu Spadający Liść wymaszerował dziarskim krokiem od brata. Rzucił szybkie, wściekłe spojrzenie na syna i zniknął gdzieś w obozie. Czarny Potok chrząknął i wszedł do środka. Niedźwiedzia Gwiazda leżał wygodnie na posłaniu a widząc bratanka przeciągnął się i zamruczał coś pod nosem.
- No masz ci los, kolejny czarnuch mnie odwiedza. Co tym razem?- zapytał ale w jego głosie słychać było ewidentne rozbawienie, więc wojownik nie miał się o co obrażać. Skłonił się lekko ale lider machnął łapą zniecierpliwiony.
- Bo, odwiedziłem dzisiaj żłobek i nie uszło mojej uwadze, że Zaskroniec i Rozkwit powinny już mieć mentorów.
- Mój Klanie Gwiazd, ile one już mają?- zapytał lekko przestraszony kocur strosząc futerko a słysząc odpowiedź miauknął przeciągle- agh, byłem pewien, że są w wieku dzieci Poplamionego Piórka. No to tak, tak, trzeba im znaleźć mentorów, na gwałt i jeszcze szybciej!
- No dobrze, też tak uważam...
- Powiedz mi, Czarnuszku mój kochany, nie chcesz ucznia?
Z początku wojownik odebrał to jako żart ale widząc powagę wypisaną na pysku lidera zrozumiał, że on już kompletnie nie pamięta, że bratanek ma przydzielonego brzdąca.
- Chciałem i mam. Skoczną Łapę.
- A no tak!- kocur uderzył się w pysk łapą mrucząc coś pod nosem- cholerna starość, już nic nie pamiętam! To powiedz mi Czarnuszku, kogo możemy im dać?
- Może...cóż, znam Rozkwit, to bardzo miła i grzeczna kotka. Może...Sójcze Skrzydło? Dawno nie miała ucznia.
- Dobry pomysł, niech się trochę baba rozerwie- zaśmiał się Niedźwiedzia Gwiazda po czym na jego pysk wszedł grymas zamyślenia- a co ty na to...aby Zaskrońca dać temu staremu zrzędzie.
- Komu?- zapytał lekko zbity z tropu Czarny Potok.
- No twojemu staremu! Dziad chodzi i jęczy, że nic się nie dzieje, że mu coś strzyka w kościach a jak chce go odesłać do starszyzny to się wije i skacze jak ryba, że on się czuje wspaniale! Dajmy mu ucznia, zobaczy, że nie nadąża i pójdzie mi siedzieć i grzybieć w spokoju.
Wojownik zdusił śmiech gdzieś w gardle. Uwielbiał humor lidera, mógłby go słuchać i godzinami. Czasami zastanawiał się, dlaczego Pręgowany Grzbiet nie mogła się z nim związać. Byliby parą niemal idealną. Na pewno Niedźwiedź dbałby o nią bardziej niż wredny i zgrzybiały Spadający Liść.
Pod koniec dnia było już po wszystkim. Omszona Skóra odwiedził Wierzbę, ceremonia się odbiła a biedny zastępca dostał nową uczennicę. Z niemałym zaskoczeniem wystąpił na środek i zetknął się nosem z nową uczennicą. Zmieszania nie ukrywała też Pręgowany Grzbiet. Wlepiła swoje oczy w lidera po czym przeniosła je na syna i zapytała z dziwną nutką podejrzenia w głosie ,,czy nie ma nic z tym wspólnego?". Czarny tylko wzruszył obojętnie ramionami i uśmiechnął się do niej. Powlókł się zmęczony do legowiska i położył się wygodnie na mchu. Zaraz obok niego pojawiła się Wschodząca Fala która ponownie okryła go swoim futerkiem. Liznęła go w nos i zaśmiała się cicho.
- Wiem, że to twoja sprawa...Spadek na mentora, oszalałeś!- szepnęła do niego zanosząc się cichym chichotem.
- Niech grzyb ma zabawę na stare lata- mruknął do niej mrugając okiem.

Od Tulipe

Gdy tylko mała kotka otworzyła swoje oczka, uśmiechnęła się pod noskiem. Czekał ją kolejny, wspaniały dzień pełen nieznanych zdarzeń oraz odkrywania i wdrapywania się na nowe drzewa lub wchodzenie do nowych nor. Koteczka przeciągnęła się i wybiegła ze swojego tymczasowego legowiska, które stanowiła stara, zajęcza nora. Tulipe wybiegła z niej i wpadła w zaspę śniegu. Było jej zimno, więc już po chwili z niej wybiegła. Śnieg, który przylepił się do jej brudnej sierści, zaczął się powoli rozpuszczać i tym samym, trochę czyścić jej zaniedbane futerko. Cynamonowa pointka oblizała pyszczek, przejeżdżając po czarnym nocku.
- Dobra Tulipe. Trzeba poszukać jakiegokolwiek jedzenia. - powiedziała sama do siebie i wyruszyła w podróż w nieznane.
Młoda kotka szła przed siebie, przez i między zaspami. Gdzieś w oddali usłyszała skrzek jakiegoś durnego ptaka. Zatrzymała się na chwilę i zawęszyła, ale nie udało jej się wywęszyć nic smakowitego. Poczuła jedynie wczorajszy zapach jakiegoś kota, czy dwóch. Zaczęła iść dalej, po chwili nie daleko zobaczyła żółtą linię. Podbiegła do niej z nadzieją, że to może być jakieś mięso, czy nawet kawałek zdechłej rośliny. Pochyliła się nad linią i ją powąchała, a po chwili odskoczyła, przewracając się na plecy.
- Uh... To na pewno nic dobrego. Śmierdzi jakimś starym borsukiem. Ktoś, kto to tu zostawił, na pewno nie był zbyt mądry. Kultura osobista obowiązuje nawet w dziczy. Czy tamten stary borsuk nie mógł załatwić się pod jakiś krzaczek? - mówiła do siebie, podnosząc przy okazji.
Niebieskooka szła dalej, po chwili zobaczyła, jak coś rusza się w nie dalekich krzakach. Wiatr wiał w stronę chaszczy, więc kotka nie mogła zbytnio stwierdzić, co to jest.
- To pewnie jakaś zimowa ćma. - wyszeptała i przykucnęła.
Podeszła trochę do krzaczka machając ogonem, a po chwili skoczyła. Wgryzła się w ćmę, która okazała być się zaskakująco wielka i włochata. Przyjrzała się bardziej stworzonku, a następnie stwierdziła, że nie jest to ćma, a kocur. Spojrzała na jego genitalia, które znajdowały się koło łapy, którą koteczka pomyliła z ćmą. Odskoczyła od kota i zaczęła biec z przymkniętymi oczami.
- Aaa!!! Zwyrodnialec! - krzyczała, aż w końcu się potknęła o coś.
Potoczyła się chwilę i wylądowała przed łapami jakiegoś kota w mniej, więcej jej wieku.
- O cześć. - przywitała się, patrząc na kota - Lepiej stąd uciekaj, bo tutaj gdzieś jest zwyrodnialec
Ktoś z KB?

Biała Sadzawka urodziła!

Biała Sadzawka urodziła trójkę zdrowych kociąt!


Czapla


Błękit


Lasek


Od Ciszy C.D Blasku

Kiedy Blask odpowiadał, Cicha odniosła wrażenie, że za jego plecami stoi wielki cień, przygniatający do ziemi kocurka i jego marzenia do ziemi. Czyj to był cień? Kotka postanowiła na razie zostawić ten temat i pomóc bratu w tym, co postanowi. Kiedy Różany Kwiat podeszła kociaki odniosły wrażenie, że boi się ich bardziej niż oni jej.
-Trucizny? Hm. Ciekawy temat sobie wybraliście- zaczęła nie pewnie młoda medyczka — Są to substancje, które po dostaniu się do brzuszka lub krwi powodują różne złe rzeczy, czasami nawet śmierć wiec trzeba bardzo uważać, gdzie się chodzi i co się je. Trujące mogą być grzyby, rośliny, a nawet zwierzęta. Musicie więc uważać co jecie i gdzie chodzicie. Wiecie czasem trudno stwierdzić, co jest trucizną, z co nie. Trujące może być wszystko, zależy tylko od ilości. Gdybyście zjedli dużo miodu, rozbolałyby was brzuszki a my, kiedy jakiś kot jest bardzo chory i nie może jeść, dajemy mu go trochę, by odzyskał energie. Zadaniem medyka jest rozpoznawanie trucizn po skutkach i wiedza co przy jakiej truciźnie należy podać.-mówiła coraz pewniej. Kolejne opowiedziała o rozpoznawaniu ważniejszych roślin trujących i o tym, jak leczyć i rozpoznawać niektóre zatrucia. Oczywiście żaden honorowy kot nie posuwa się do trucia innych, ale Cichej i tak bardzo spodobała się taka broń, jako że nie wymagała walki w zwarciu. Kiedy Różany Kwiat skończyła opowiadać, spojrzała na słuchające ją kociaki. Wydawała się trochę zdziwiona tym, że kociaki wytrzymują tyle i chcą, by jeszcze im cos opowiedzieć. Widać było po nich, że najchętniej to by wcale nie wychodzili, dopóki nie usłyszałyby wszystkiego, co jest w slanie im powiedzieć.
-Nie za często tu zaglądacie? - zaśmiała się- jak tak dalej pójdzie, to wasza mama oskarży nas o porwanie. Właściwie to nawet całkiem dobry pomysł tylko nie byłoby was gdzie trzymać.
<To sie dopiero nazywa brak pomysłu XD>

26 czerwca 2018

Od Popiół C.D Nocy

Od kilku minut siedziałam z siostrą w kryjówce. Nie do końca widziałam, jak Noc pojawiła się tu, lecz potem usłyszałam nawoływanie kocurka.
- To, co teraz robimy? - spytała szylkretka, gdy głos Wąsika ucichł.
- Emm - zaczęłam głośno myśleć - Chyba stąd uciekamy, bo Wąsik nas słyszał.
Jak najciszej wyszliśmy z dziury wykopanej przeze mnie. Nie wyczuwałam, żadnego zapachu kocurka. Szłam za siostrą, która kierowała mnie po korytarzach, najwyraźniej była już wcześniej w tej części labiryntu. Usłyszałam dreptanie brata. Wystraszona wspięłam się na ścianę białego puchu i skoczyłam w miejsce poza labiryntem. Czy to w ogóle było zgodne z zasadami? A tak, jedyną zasadą było to, że zabawa kończy się jak brat nas znajdzie. Tak czy siak, zraz potem tuż przy mnie wylądowała Noc. Byliśmy poza labiryntem, w dziurze, a tuż za ścianą był nasz brat.
- Ej ta zabawa robi się trudna, czuje, że tu jesteście, a nie widzę was nigdzie.
- Trudno, musisz nas znaleźć - powiedziała Noc, z charakterystycznym dla niej uśmiechem na twarzy.
- Skąd wy się tam wzięłyście? - powiedział, obracając się we wszystkie strony i szukając przejścia do naszych głosów. Niespodziewanie postąpił tak jak wcześniej my i we trójkę siedzieliśmy w dziurze. Jakież to było zdziwienie kocurka, gdy do miejsca, gdzie byliśmy, nie prowadziły żadne korytarze.
- To nie fair, wy siedzicie w miejscu, gdzie nie mogę dojść, a ja biegam po całym labiryncie - zaśmiałam się z siostrą - Wiecie co, nie chcę mi się już w to bawić, jestem cały mokry i mi zimno - po jego słowach, zrozumiałam, że moje futro także ocieka wodą, podobnie jak szylkretki.
- Popiół, Wąsik, Noc, gdzie wy jesteście na Klan Gwiazdy! - krzyczała Jaskółczy Śpiew, chodziła między korytarzami, szukając nas, przy okazji niszcząc połowę naszej konstrukcji - Biegiem do żłobka.
Znaliśmy gniew naszej matki, więc szybko czmychnęliśmy do żłobka. Mama nie oszczędzała nas, wylizała każdego. Może i było nam cieplej, ale ślina jest śliną... Kazała nam potem się obok niej położyć i spać, a jak otwieraliśmy oczy, od razu karciła nas. Dobrze, chociaż, że ominęło nas kazanie Borsuczej Gwiazdy o porze nagich drzew i o krótkim przebywaniu na dworze w tej porze roku. Słyszeliśmy jak Jaskółczy Śpiew, opowiada mu o naszej przygodzie wśród korytarzy, nie zareagował na to zbyt potulnie. Cały szczęście, że udawaliśmy wtedy, że śpimy.

<  Noc? Rodzice się wkurzyli :) >